Hymmm.Ja mam taki problem dotyczący wiary.Rodzice moi są katolikami,choć sami nie praktykują jak nie muszą(znaczy do spowiedzi nie chodzą ani do kościoła jak nie ma świąt),to mnie każą chodzić do kościoła,kochać Boga i w niego wierzyć.
Odkąd nabrałam trochę rozumu i wyrobiłam sobie własne poglądy na niektóre sprawy,moja wiara dosyć się chwieje.
Jakoś nie mogę pokochać kogoś,kogo nie znam i nigdy go nie widziałam.No i czuję się,jakbym siedziała na płocie i nie mogla z niego zejść-po jednej stronie wolność,po drugiej wiara,a płotem są rodzice i...moje obawy.Bo ja się boję,że jeśli przestanę wierzyć to stanie się ze mną coś strasznego,nie wiem,spotka mnie jakieś nieszczęście albo katastrofa."Dostałam jedynkę,bo wczroaj opuściłam mszę i skłamałam".
A jednocześnie te więzy narzucone mi przez kościół mnie krępują i jest mi po prostu niewygodnie.
Echh.