Przede wszystkim filmy z Garym Oldmanem. Wiem, że nie ja jedna na tym forum doceniam jego niesamowite aktorstwo, ale w sumie to aktor bardzo niedoceniany. W 1995 roku powinien zgarnąć dwa Oscary za drugoplanową rolę w "Leonie" i za pierwszoplanową w "Wiecznej miłości", gdzie zagrał niesamowicie Beethovena. Jak wiadomo, nie był nawet nominowany. W "JFK" genialnie zagrał Oswalda, czy szekspirowskiego Rosencratza w "Rosencrantz i Guildenstern nie żyją". Wielkie komediowe role w mało znanych filmach, jak "Dziecko niczyje", czy "Interstate 60", lub sadystyczny strażnik Alcatraz w "Morderstwie pierwszego stopnia", czy policjant i wtyczka mafii w "Krwawym Romeo", który nie jest filmem gangsterskim, a filmem o poszukiwaniu miłości i smutnym przykładem, jak łatwo sobie można spieprzyć życie. Poza "Potterami", "Batmanami", "Air Force One" i "Trzecim Elementem" mogę wszystko z Garym oglądać.
Filmy Polańskiego, szczególnie te wcześniejsze, jak "Wstręt" o schizofrenii, "Matnia" o tym, że w "sprzyjających” okolicznościach człowiek jest zdolny do wszystkiego, ale polane to jest niesamowitym czarnym humorem, na który stać chyba tylko tego reżysera. "Dziecko Rosemary" będące chyba najwybitniejszych horrorem w historii kina, bez krwi i obrzydlistwa, ale naprawdę przerażające i do końca nie wiadomo czy to działo się, czy były to urojenia Mii Farrow. Także genialny Macbeth - nikt nigdy tak fantastycznie nie przedstawił na ekranie Shakespeare'a. Skoro już przy tym jestem, to filmy Kennetha Branagh’a, który zekranizował w bardzo oryginalny sposób wiele dzieł Shakespeare’a.
Oczywiście obrazy Ingmara Bergmana i moje ukochane „Tam, gdzie rosną poziomki” oraz „Siódma pieczęć”. Oba z 1957 roku, to był rok Bergmana.
Filmy pary Humphrey Bogart i Lauren Bacall, czyli „Mieć i nie mieć”, „Wielki sen”, „Mroczne przejście” i "Key Largo" oraz reżyserzy tamtych obrazów, czyli Howard Hawks i John Huston.
Filmy Almodovara, wspomnianego kilka postów przede mną Camerona (szczególnie The Terminator i Aliens), polecane przez Księżniczkę dzieła Kusturicy, szczególnie "Tata w podróży służbowej" i "Underground". Mam też słabość do filmów Olivera Stone'a, szczególnie wspomniane "JFK", "Pluton", "Talk Radio", oraz niektóre filmy Ridleya Scott'a, jak "Obcy", "Blade Runner", ale tylko w wersji reżyserskiej, z zakończeniem bardzo ponurym (w kinowej wersji był debilny happy end) i bez tego śmiesznego komentarza zza kadru, a także "Thelma i Louise" (kto nie widział, ten niech żałuje to tysiąckroć), "Sztorm" i "Naciągacze".
Irytują mnie za to pozoranckie filmy von Triera i jego żenujące sztuczki emocjonalne, lubię tylko posłuchać sobie czasem Bjork "Tańcząc w ciemnościach".