NighTrain Station Guns N' Roses
Guns N' Roses => Guns N' Roses => Wątek zaczęty przez: lewyism w Maja 24, 2015, 07:27:03 pm
-
Dzisiaj miałem w końcu wolny dzień i pochłąnąłem prawie całą autobiografię Duffa. Ciężko się oderwać od czytania ;) Zdziwiła mnie jedna rzecz. Całkowite pominięcie osoby Vicky Hamilton. Duff szeroko opisuje mnóstwo ludzi z kręgu GN'R, przez przyjaciół, znajomych zespołu, technicznych, ochroniarzy, dilerów i wszystkich którzy sie przewinęli mniej lub bardziej. O Hamilton nie ma nawet słowa, a przecież odegrała bardzo ważną rolę w historii GN'R; była ich wczesną menagerką, która zabrała ich z ulicy. Mieszkali u niej w domu, poświęcała wszystko co miała, zapożyczała, zajmowała sie organizowaniem koncertów, ubiorem, wyżywieniem i wszystkim, by doprowadzić do kontraktu i przyszłej kariery zespołu. W książce nie ma o niej ani jednego słowa. Czy to trochę nie dziwne?
Post Merge: [time]Maj 26, 2015, 06:14:17 pm[/time]
Wczoraj skończyłem. Książka miażdży :) Ciekawe spojrzenie ze strony Duffa na historię GN'R ;) Inaczej się to czyta jak poprzednie książki, ale kolejny raz smutno przeżywać jak się to wszystko kończy i rozpada. :facepalm: Ciekawe życie było Duffa, nie wiedziałem sporo co działo się wcześniej przed GN'R. Wszędzie było tylko że przyjechał do L.A z Seattle i grał w duzej ilości zespołów punkowych. Najbardziej ciekawiło mnie co działo się po roku 1993. Przyznam się, że prawie nic o tym nie wiedziałm. Wiedziałem tylko, że wyszedł z nałogów, że nagrywał z Loaded i innymi zespołami, że skończył szkoły. Nie miałem pojęcia jak wielką drogę przebył, żeby wyjść na prostą i jakim stał się wspaniałym człowiekiem. Bardzo go za to szanuję i za tą książkę też. Nie miałem pojęcia też, że Duff był na takim dnie. Zawsze myślałem, że największe kłopoty z uzależnieniem mieli Adler i Slash, no i częściowo Izzy. Zawsze uważałem, że Duff był przede wszystkim alkoholikiem i że to gorzała go wykończyła, a się okazuję, grzał nie gorzej od innych. Może stronił od heroiny, ale kokę wciągał garściami i zażywał wszystko co popadło w ilościach hurtowych, popijając to wszystko hektolitrami wódki ;) Stoczył się na równi z Adlerem i ledwo to wszystko przeżył. Nie mogę się nadziwić ile musiał włożyć siły, żeby odwócić swoje życie o 180 stopni, bez odwyków itp. Jak stał się wspaniałym człowiekiem, wrażliwym i szczerym, ojcem, mężem i takim przyjacielem i oparciem dla wielu innych ludzi. Można powiedzieć, że stał się takim wzorem do naśladowania. Można by filmy o nim kręcić ;)
Dużo jest zabawnych scen. Smiałem się jak to Duff bywał tak nawalony, praktycznie bez przerwy przez lata, że np. jak byli w trasie po Europie i grali np. koncert w Czechach to Duff w ogóle tego nie pamiętał. Gdyby nie stempel w paszporcie nigdy by nie wiedział, że był w takim pięknym kraju ;), albo jego drugi ślub ze znajomą od ćpania? Nie pamiętał kiedy był ten ślub ani gdzie, kojarzy że chyba gdzieś na jakiejś łodzi ? ;)
-
Największy plus tej książki jest taki, że po jej przeczytaniu optyka na GNR bardzo się zmienia, nabiera niespotykanej głębii. Sama treść jest jednak moim zdaniem wybrakowana, brakuje smaczków, które były istotnym elementem biografii Slasha i np. Stevena Tylera. Wolałbym poczytać więcej o tworzeniu konkretnych utworów, niż przez 50 stron katować się historiami z dojo. Biografia bardziej "duchowa" niż wszystkie, które do tej pory przeczytałem. Dla mnie to minus, bo nie tego oczekiwałem po książce basisty jednego z największych zespołów wszechczasów. Duff w autobiografii poruszył mnóstwo ciekawych wątków, ale żadnego z nich należycie nie rozwinął, więc lekturę skończyłem z dużym niedosytem. Całość oceniam jednak in plus, w końcu przeczytałem jednym tchem...
PS. Polskie wydanie jest beznadziejne, abstrahując od błędów w tekście, ten papier... jak jakiś szmatławiec. Nieprzyjemny w dotyku i bardzo cienki, w trakcie przewracania stron dobre 20 z nich naderwałem.
-
a ja mam zdecydowanie inne zdanie
a mowie to po lekturze obu ksiazek Slasha i Duffa i obu w oryginale i po polsku
ksiazka Duffa jest bdb napisana, Slasha - chaotycznie -ze tylko tego slowa uzyje
co do polskich wydan - Duff jest naprawde dobrze przetlumaczony, to w Slashu jest mnostwo bledow...
-
Hm, to interesujące, bo też mam zdanie zdecydowanie inne od was.
Wydawałoby się że to niemożliwe, a jednak!
Ja nie czytałem żadnego z wymienionych przez was tytułów oraz mam absolutnie żadne zdanie na ich temat. Dodam więcej - nie zamierzam zapoznawać się z nimi w przyszłości, ale domyślam się że są kiepskie, więc mogę śmiało stwierdzić iż są.
Z wrażeń mogę napisać, że obie okładki robią złe pierwsze wrażenie (powszechnie wiadomo że słaba książka ma słabą okładkę, co tylko potwierdza moją tezę).
Moja opinia - pozdrawiam!
-
Największy plus tej książki jest taki, że po jej przeczytaniu optyka na GNR bardzo się zmienia, nabiera niespotykanej głębii. Sama treść jest jednak moim zdaniem wybrakowana, brakuje smaczków, które były istotnym elementem biografii Slasha i np. Stevena Tylera. Wolałbym poczytać więcej o tworzeniu konkretnych utworów, niż przez 50 stron katować się historiami z dojo.
Ja też miałem niedosyt jesli chodzi o GN'R, ale wyszło już tyle książek o zespole i po książce Slasha, może Duff celowo nie opisywał tych wszystkich szczegółów, żeby się nie powtarzać. Dla mnie po przeczytaniu kilku książek o GN'R, autobiografia Duffa jest takim zajebistym uzupełnieniem całej tej historii. Komuś kto zaczyna swoją przygodę i chciałby poznać losy GN'R i sięga po pierwszą książke, to może bym polecił coś innego niż ta Duffa ;) Ale po więszym "wtajemniczeniu" i obeznaniu, pozycja ta jest obowiązkowa dla fanów :D
-
I Slasha i Duffa są całkiem dobrze napisane, pytanie ile w tym zasługi samego bohatera, a ile ghostwritera:) Biorąc pod uwagę ciągoty pisarskie (felietony dla Seattle Weekly i L.A Weekly bodajże), myśle, że Duff miał dużo większy wpływ na ostateczny kształt ksiązki niż Slash.
O GNR mniej więcej wszystko było już wiadomo, najwięcej ciekawych rzeczy dowiedziałem się z fragmentów o powstawaniu VR i prostowaniu Scotta. Fragmenty z Dojo też ujdą :D
-
Duff pisal sam
Slash raczej podytkowal dziennikarzowi ktorego nazwisko widzisz na okladce
-
Co prawda jeszcze nie skończyłem książki, ale mam jedno pytanie, które nie daje mi spokoju. W autobiografii Slasha jest napisane, że po koncercie w Seattle podczas Hell Tour był problem z wypłacaniem pieniędzy przez właściciela klubu. Jak dalej opisuje, jednak udało się zastraszyć faceta i zdobyć pieniądze. Nie tyle co obiecał, lecz jednak jakąś mniejszą część. Natomiast Duff również mówi o próbie zastraszenia, lecz z marnym skutkiem. Jak to jest z tymi biografiami? Jeśli muzycy opisują swoje życie to wydaje mi się, że jednak powinni to robić bardziej dokładnie i dbać o te szczegóły. Nie wiadomo komu wierzyć :_:
-
jakbys tyle pil i cpal co oni to tez bys mial problemy z pamiecia
powiem ci inna rzecz
Duff pisze w ksiazce ze przed Hell Tour zrezygnowali z wyjazdu Tracii i Rob
a Slash nie wspomina ze Traci byl w ogole wtedy w zespole
-
Jak to jest z tymi biografiami? Jeśli muzycy opisują swoje życie to wydaje mi się, że jednak powinni to robić bardziej dokładnie i dbać o te szczegóły. Nie wiadomo komu wierzyć :_:
Dwie różne osoby mogą pamiętać to samo wydarzenie zupełnie inaczej. I tu nawet nie chodzi o to, że byli pijani, naćpani czy Bóg wie co jeszcze. Każdy odbiera rzeczywistość i jej szczegóły inaczej i tak zapamiętuje ;) dlatego obie wersje mogą być prawdziwe.
Wiem, że to brzmi strasznie filozoficznie i wydumanie, ale to prawda :P
Do tego można jeszcze dodać fakt, że po latach wiele szczegółów się miesza, jedno wydarzenie łączy się z drugim i już nawet się nie wie czy coś wydarzyło się tego dnia czy innego :P i używki też nie mają tu wpływu, zwykła skleroza xD
-
a ja właśnie przeczytałem.... I KAŻDEMU FACETOWI GORĄCO POLECAM!
nie mam niedosytu bo to nie jest biografia GN'R tylko autobiografia Duffa, konkretnej osoby, dla której Gunsi są częścią życia. Może i brakuje smaczków, ale w tej książce chodziło o coś innego.
Niesamowita opowieść faceta, który był na dnie i z się z tego dna podniósł walcząc o swoje życie i spełniając swoje marzenia. Poza tym pokazuje jak ten gość grający gdzieś w tle na basie potrafi mieć przy tym wielki dar wpływania pozytywnie na innych. Do tego wymiar pedagogiczny, który pokazuje znaczenie rodziny, jednostki.
Gdyby Duff nam zszedł na trzustkę w latach 90' nie mielibyśmy dzisiaj tylko świetnego muzyka. Ale przeżył i mamy nie tylko muzyka, ale gościa z wyższym wykształceniem o wielkich umiejętnościach interpersonalnych i wielkim doświadczeniu.
Polecam każdemu, daje kopa w dupę żeby wziąć się za siebie i działać!
P.S. >>reklama<< Wiadomość napisana dzięki książce wygranej na NTS. Ja wygrałem, Ty możesz kupić i zyskać więcej niż wydasz! Już dzisiaj zmień swoje życie razem z Duffem!
-
A nie uważacie, że z tej książki Duff wyłania się jako mega egoista? Ja czytając szczególnie drugą połowę książki, jego walkę z nałogiem, potem powrót do nadużywania leków, te jego ćwiczenia, wyjazdy, to wszystko jak czytałem to mi się tak smutno zrobiło w imieniu jego bliskich. Duff jawi się tu jako taki egoistyczny dupek, zawsze najważniejsze było to co się działo z nim, to co on czuje. Nie zmieniło to mojego wielkiego podziwu do niego jako muzyka i człowieka który wyszedł z tego całego bagna, ale tak trochę smutne to.
-
Przecież to autobiografia. Ludzie sięgając po jego książkę, interesowali się tym co on czuł, robił itp. W takim rozumieniu każda autobiografia jest egoistyczna.
Do tego zauważcie, że Duff jest osobą, która nie wyciąga publicznych brudów na wierzch. Stąd może dlatego tak mało w książce o życiu rodzinnym. Ale znowu... czy Was by to interesowało, że był dobrym ojcem i zrobił córkom zadania z matmy?
-
A nie uważacie, że z tej książki Duff wyłania się jako mega egoista?
Nie, nawet przez sekunde tak nie pomyslalem
(http://i68.tinypic.com/2uzs2o1.gif)