Axl z lat świetności dla mnie jest nieprzebitym wokalistą - wymiatał wszystkich możliwych wokalistów, według mnie przebijał nawet wielkiego Bruce'a Dickinsona. Dla mnie wokal Axla wtedy to coś na miarę Freddy'iego Mercury'ego - taka klasa, takie charakterystyczne brzmienie, taka charyzma, coś niesamowitego...
Natomiast dzisiaj.. no bądźmy szczerzy, Mickey Mouse za często.. Axla uwielbiam, szanuję za wszystko, co napisał, za wszystko, co wyśpiewał [tudzież wyskrzeczał], za jego osobowość sceniczną [bo innej nigdy nie będzie mi dane poznać], ale nie mogę stwierdzić, że powala. Co prawda, jak wspomnieliście wcześniej, na filmikach np. z Rybnika brzmi zdecywanie słabiej niż brzmiał tam na żywo, natomiast i tak to już nie to samo.
A Myles dla mnie jest świetny. Ma inny głos, ale bardzo bardzo ciekawy. Moim zdaniem w repertuarze GnR radzi sobie świetnie, potrafi udźwignąć te kawałki, choć oczywiście trochę inaczej wygląda to w jego wykonaniu.
Poza tym Apocalyptic Love albo utwory Alter Bridge są wokalnie świetne.
Jednak nie porównywałabym, bo Myles to dużo młodszy wokalista nie wycieńczony tak bardzo wódą, używkami i życiem rockmana. Teraz często radzi sobie lepiej w utworach Rose'a niż Rose obecnie, ale i Axl ma swoje lepsze i gorsze chwile wokalnie.
Jednym słowem - nie jestem w stanie ich porównać, dwie różne bajki.