Mam nadzieje ,ze tej recenzji nie było-pochodzi ona z Hard Rock Serwis
Ale to nieważne. Jednym z głównych muzyków towarzyszących Axlowi podczas tej kilkunastoletniej sesji był Robin Finck, znany przede wszystkim z industrialnej grupy Nine Inch Nails, chociaż należy dodać, że partie gitar dogrywali też tacy gitarzyści jak Rob Thal i Brian Carroll, znani z solowych płyt wydanych pod swoimi nickami (Bumblefoot i Buckethead). Z basistów, którzy wzięli udział w tej sesji, najbadziej znane nazwisko to Tommy Stinson, jeden z założycieli legendarnego punkowego zespołu The Replacements. Najbardziej znanym perkusistą, jaki wspomógł Axla, jest Bryan Mantia współpracujący niegdyś z Primusem. Na klawiszach stary dobry Dizzy Reed, jedyny który przetrwał z czasów, kiedy Gunsi byli na topie. Szczerze powiedziawszy nie przepadałem nigdy za ekipą Axla, ale trzeba im oddać to, że w niekorzystnych dla hard rocka czasach potrafili utrzymać dużą popularność i tym samym sprawić, że ludzie nie zapomnieli całkiem o latach '80. Tymczasem kilkanaście lat minęło, a złośliwości na temat Chinese Democracy dały się słyszeć na długo, zanim album w ogóle się ukazał. Nie wierzyłem, że ta płyta ujrzy światło dzienne. A przynajmniej nie w tym dziesięcioleciu. Ale dość tych złośliwości, bo o to jest. Po 15 latach nowy album Guns N' Roses. Czymkolwiek też zespół obecnie jest, bo wiadomo że to bardziej solowy krążek Rose'a niż coś, co można nazwać 'grą zespołową'. Chociaż... Przy pierwszym kontakcie z albumem zwraca się przede wszystkim uwagę na ogólny obraz płyty, na jej brzmienie, na klimat w jakim utrzymane są kompozycje. Gitary brzmią tu rzeczywiście ciężko, ale czy aby na pewno tak industrialnie jak niektórzy panikarze po wysłuchaniu tego krążka przedstawiają? Myślę, że to kwestia przyzwyczajenia. Mimo że spory wkład w płytę miał Robin Finck, nie słychać w zasadzie podobieństw do Ninch Inch Nails. Co ciekawe, gitarzysta ten gra bardzo technicznie i szczerze powiedziawszy nie podejrzewałem go o takie zdolności. Solówki, że palce lizać, a gra je w prawie każdym kawałku. Najlepiej jego kunszt wypada w Better, chociaż takich smaczków na Chinese Democracy jest więcej. A Better to świetny, melodyjny kawał rocka, który może przypaść do gustu i starym fanom Gunsów. Na początku krążka mamy jednak numer tytułowy, jak dla mnie jeden z lepszych w zestawie, przypominający ostatnie dzieło Mötley Crüe. Po prostu hard rock następnego dziesięciolecia. Mam nadzieję, że tak właśnie będzie się grało w przyszłości hard rock. Fani starego oblicza zespołu powinni także zwrócić uwagę na kawałek Street Of Dreams, gdzie na dobrą sprawę skorzystano ze sprawdzonych patentów, tyle że wszystko brzmi nowocześniej (po paru przesłuchaniach ja i tak słyszę tutaj stare Guns N' Roses). To samo można powiedzieć o Catcher In The Rye. Ten utwór na dobrą sprawę mógłby znaleźć się na Use Your Illusion w niezmienionej aranżacji. Że Chinese Democracy to płyta zrobiona z wielkim rozmachem, świadczą takie numery jak np. This I Love, po którego wysłuchaniu pojawiła się u mnie zaduma podobna do tej, jaką miałem po wysłuchaniu kawałka Someone Else Queensrÿche. Są tu kompozycje właśnie w klimatach Promised Land Queensrÿche, co niektórych może zaskoczyć, inni przyjmą to jako oczywistą konsekwencję ewolucji, jaka nastąpiła w hard rocku po 1993 roku. W kawałku Sorry Axla wspomaga wokalnie Sebastian Bach, znany najbardziej z udzielania się na płytach Skid Row. Bach jest takim przykładem upadłego gwiazdora, którego zniszczył sukces komercyjny, więc myślę że tym samym z Axlem świetnie się dogadał. A Sorry to ballada, której się po prostu dobrze słucha. Cholera, Axl pokazał, że przez te wszystkie lata nie marnował czasu jedynie na chlanie i rozbijanie się po hotelach. Żeby nie było, że wszystko jest tu idealnie, powiem, że nie podobają mi się zsamplowane wtręty perkusyjne tu i ówdzie. Np w kawałku Madagascar, który i tak nie jest jakimś gniotem. Orkiestrowe brzmienie klawiszy w Prostitute uważam za ciekawe rozwiązanie, gdyż piosenkę podano w taki sposób, że ciary przechodzą po plecach. Nie jest to ballada, a mimo to ma w sobie niesamowity monumentalny wydźwięk. Ktoś szuka hitów pod koniec krążka na miarę tych z początku albumu, jest na pozycji 11. I.R.S. to całkiem chwytliwy numer. I tak słucham tego nowego Guns N' Roses, słucham i chyba jestem w stanie wybaczyć Axlowi wszystkie grzechy, które popełnił w przeszłości. Ten koleś naprawdę potrafi śpiewać i zrobić dobry album nawet bez Izzy'ego Stradlina, który był przecież autorem wszystkich większych hitów Gunsów.
Nie wszystkich ten album zadowolił, ale ja się muszę przyznać, że to moja ulubiona płyta Guns N' Roses i jedno z najlepszych wydawnictw tego roku. Dobrą informacją dla fanów jest też to, że krążek jest u nas bardzo łatwo dostępny (ja kupiłem w Tesco) i w przystępnej cenie, co dla wielu, zwłaszcza młodych fanów hard rocka, nie jest wcale bez znaczenia. Im dłużej słucham tego albumu, tym wyżej pnie się u mnie w zestawieniu najlepszych płyt 2008 roku. A że nie wszystkim się spodoba... Ja tam słucham i słucham...