Recenzja ChD z 211(styczniowego) numeru Metal Hammera
"Zaczyna się dziwnie i tajemniczo, od lekkiego dźwiękowego zamieszania i przytłumionej gitary. Ta zawieszona atmosfera trwa przez pierwsze kilkadziesiąt sekund otwierającej kompozycji, by potem ustąpić miejsca rasowemu rockowemu riffowi, nomen omen skądś dobrze już znanemu. Rozpoczyna się w sumie całkiem klasyczny czad, choć przyobleczony w ewidentnie współczesne szaty. I już na dzień dobry zespół zadaje słuchaczowi nie lada łamigłówkę: ile jest w tym nowym wcieleniu GnR Gunsów których kojarzymy z evergreenów pokroju WTTJ, ISE, SCOM i innych? Pytanie to prawdopodobnie nigdy nie doczeka się jednoznacznej odpowiedzi. Nie wiem nawet czy jest sens rozpatrywać zawartość ChD w kontekście wymienionych hitów. Z jednej strony bowiem sekwencja zagrywek w kompozycji tytułowej, rozpoczynającej całość, to szorstka, bezczelna i arogancka kombinacja, z drugiej jednak owa typowa rock 'n' rollowwa zadziorność zyskała bardzo współczesny, by nie rzec nowoczesny sznyt. Gitary brzmią bardzo klinicznie, sekcja rytmiczna dość mechanicznie podchodzi do kompozycji, a nad tym wszystkim unosi się aura nieograniczonych efektów, loopów i sampli. Kiedy przeskoczymy o jeden numer, zderzenie rockowej tradycji z nowoczesnością wydaje się jeszcze bardziej drastyczne: industrialny, jazgotliwy motyw na początku "Shackler's Revenge" ma prawo szokować i drażnić. Im dalej jednak w głąb piosenki, tym bardziej wszystko nabiera sesnsu- po całkiem mrocznej zwrotce, kawałek wprost eksploduje jednym z najlepszych refrenów na płycie z Axlem wzbijającym się na prawdziwe wyżyny swoich możliwości. Trzeci w kolejce "Better" działa w oparciu o podobny schemat: intro (tym razem zbudowane zostało na podstawie hiphopowego bitu), po którym wchodzi już właściwa kompozycja oparta na solidnym gitarowym podkładzie, nieco lżejsza od dwóch poprzednich. Warto zwrócić uwagę na prawdziwe fajerwerki, jakie serwują nam w niej Buckethead i Robin Finck: liczne sweepy i kapitalne solo.
Gdy wybrzmią ostatnie dźwięki outro, przychodzi pora na pierwszą spośród wielu power ballad na tym wydawnictwie. "Street of Dreams". W niej, jak również w pozycjach takich jak TWAT czy wieńczącej dzieło Prostitute ujawniają się ciągoty pana Rose ku długim, rozbudowanym i epickim formom, bogato uzupełnianymi udziałem orkiestry. Wszystkie trze swym nastrojem prowokują zadumę, a ich liryki zabierają nas na lekko introspektywną wycieczkę. Z kolei druga część znajdujących się na ChD klimatycznych momentów to już formy zbliżone do rock opery. Począwszy od przepojonego pesymizmem "Sorry" z gościnnym udziałem Sebstiana Bacha, przez dwa klasyczne giganty "Madagascar" i "This I Love" raczeni jesteśmy iście teatralnym rozmachem i pompatycznościąm jakiej w show biznesie nie było od lat. O ile dwaj pierwsi przedstawieciele tego katalogu bazują na ciężkich, heavy metalowych wiosłach, tak motorem ostatniego z nich jest współpraca przede wszystkim fortepianu, orkiestry i głosu Axla. Absolutnym rodzynkiem albumu jest piąty ITW w którym można dosłuchać się inspiracji muzyką flamenco i soul. W roli koncertowych pewniaków doskonale powinny poradzićsobie ultra przebojowy CTIR oraz dostojny IRS.
Tekstowo, jak już uprzednio zaznaczyłem, ChD jest płytą bardzo introspektywną, rozliczeniową i będącą dla Rose swoistą terapią. Od lekko zarozumiałego stwierdzenia I know that I'm classic case"; na początku, przez gorzkie rozrachunki w "Sorry" It's harder to live with the truth about you, than to live with the lies about me, aż po rozbrajającą puentę w finale "Prostitute" "Ask yourself what I would choose to prostitute myself to live with fortune and shame".To nie są liryki pełne lania wody i pieprzenia o bzdurach. To słowa dojrzałego gościa.
Jedynym zarzutem, jaki można uczynić nowemu dziełu GnR jest to, że słychać na nim czas, który musiał upłynąć, by krążek ukończono, i pieniądze, jakie musiały zostać weń wpompowane. Kwestią gustu pozostaje tom czy nie lepiej by było, gdyby bardziej wyeksponowano gitary i wydobyto bębny. O to ludzie zawsze będąsię spierali, bo zbyt długo czekali na tą płytę, żeby od razu łyknąć ją bez popijania. Ale to naprawdę dobry album."