Retrospekcja: Wspólna trasa GNR i Metalliki (1992) 17 lipca 1992 największy zespół hard rockowy świata połączył siły z największym zespołem metalowym, żeby w Waszyngtonie rozpocząć wspólną trasę.Oto co się wydarzyło… Pomysł wspólnego grania z Guns N’ Roses – podobnie jak niemal wszystko, co kiedykolwiek zdziałała Metallica – narodził się w głowie Larsa Ulricha.
Zespoły poznały się w roku 1987, ale znajomość zacieśniła się podczas pięciu miesięcy, jakie Ulrich i spółka spędzili w Los Angeles, nagrywając „And Justice For All”.
Niebywały sukces płyt „The Black Album” oraz „Use Your Illusion”, które ukazały się w roku 1991, w odstępie zaledwie miesiąca od siebie („The Black Album” w sierpniu, „Use Your Illusion” we wrześniu), dowiódł ponad wszelką wątpliwość, że oba zespoły wiodły prym wśród kapel swoich gatunków. To podsunęło Ulrichowi myśl o zorganizowaniu takiej trasy jak ta, którą swego czasu odbyli The Rolling Stones i The Who.
Gwoli ścisłości należy zaznaczyć, że zespoły miały już okazję wystąpić na tej samej scenie. Wydarzyło się to z okazji urodzin amerykańskiego czasopisma poświęconego muzyce metalowej pt. „RIP”.
10 listopada 1990 roku we wczesnych godzinach rannych Lars Ulrich, Slash, Duff McKagan i – gościnnie – Sebastian Bach ze Skid Row wyszli pijani na scenę w Hollywood Palladium w Los Angeles, przedstawili się jako „gak” (co w slangu Hollywood znaczy tyle co kokaina) i zagrali brudną wersję „You’re Crazy” Guns N’ Roses. Wesoły kwartet zmierzył się też z „For Whom The Bell Tolls” Metalliki, po czym Axl Rose zaśpiewał „Piece Of Me” z repertuaru Skid Row i został na scenie, żeby razem z Bachem zaśpiewać „Hair Of The Dog” Nazareth.
Koncert zwieńczyło chaotyczne wykonanie „Whiplash” Metalliki, z Jamesem Hetfieldem i Kirkiem Hammettem, po którym Axl Rose zanurkował w tłum.
Tym niemniej, radosna zażyłość nie miała większego znaczenia, kiedy w pierwszych dniach 1992 roku menedżerowie obu zespołów spotkali się w Los Angeles w restauracji Le Dome, żeby omówić szczegóły wspólnej trasy. Guns N’ Roses obstawali przy tym, żeby zamykać koncerty, na co Metallika chętnie przystała.
Ustalono, że zespoły będą spędzać na scenie tyle samo czasu, a przychody zostaną równo podzielone (przewidywana sprzedaż biletów miała zapewnić zysk w wysokości od miliona do miliona ośmiuset tysięcy dolarów za noc). Jednogłośnie podjęto też decyzję co do tego, kto miał otwierać koncerty. Wybór padł na Faith No More, choć dopiero po tym, jak podobną propozycję odrzuciła Nirvana.
W kwietniu zespoły spotkały się na koncercie ku czci Freddie’ego Mercury’ego, który odbył się na stadionie Wembley w Londynie, a 12 maja Lars Ulrich i Slash pojawili się w Gaslight w Hollywood na konferencji prasowej. Oficjalnie zapowiedzieli wspólną trasę, która miała się rozpocząć 17 lipca na stadionie RFK w Waszyngtonie, a zakończyć 6 października na Kingdome w Seattle.
„Od kiedy poznaliśmy się w 1987, zawsze chciałem grać z chłopakami”, powiedział Ulrich. „To ja nocami dogadywałem się z poszczególnymi członkami Guns N’ Roses.
W roku 1987 byliśmy wielcy, potem oni stali się największym zespołem na świecie. Teraz, w 1992, jesteśmy najważniejszymi zespołami na hard rockowej scenie. Zestawienie ze sobą dwóch kapel tej rangi to wydarzenie bez precedensów”.
Kiedy nadeszła pora, żeby odsłonić zapowiadające trasę afisze, okazało się, że nad nazwami zespołów widnieje napis: „Mówili, że nigdy do tego nie dojdzie”.
Gdy zespoły zawitały do Waszyngtonu, napięcie sięgało zenitu.
Metallica zjawiła się na scenie o zachodzie słońca.
Właściwą część koncertu otworzyło wykonanie „Creeping Death” z płyty „Ride The Lightning”, a zamknęła piosenka „Whiplash” z albumu „Kill’em All”. Potem muzycy wrócili na scenę, żeby zagrać „Nothing Else Matters” i „Enter Sandman”, parę coverów – „Last Caress” Misfits oraz „Am I Evil” Damond Head – a wreszcie „Damage Inc.” i „One”.
„Metallica wydaje się w pełni świadoma faktu, że ta trasa jest dla nich wielką szansą”, napisał nazajutrz Bruce Britt z ‘Los Angeles Daily News’. „Z impetem, który można porównać jedynie do najazdu Attyli i Hunów na Mongolię, wdarła się do serc publiczności”.
Między ostatnimi taktami „One” i znajomym intro do „It’s So Easy”, który to kawałek otworzył koncert Guns N’ Roses, minęły dwie godziny. W tym czasie podchmielony i coraz bardziej niespokojny tłum ustawicznie podżegał żeńską część publiczności do pozbycia się biustonoszy – i kiedy Axl Rose wkroczył w końcu na scenę, rozpierająca fanów energia była u szczytu.
W ciągu pierwszej godziny Gunsi zagrali trzy covery – „Wild Horses”, „Live And Let Die” oraz „Attitude”, ale potem długawe solowe popisy Rose’a, Slasha i Soruma spowodowały, że tempo znacząco spadło i na niewiele się zdały Axlowe „Wake the fuck up!”.
Dla bezstronnych stało się jasne, który z zespołów wypadł w pierwszym starciu lepiej, a wzmiankowany już Britt napisał: „Jeżeli Guns N’ Roses nie zachowają rozwagi, ta trasa może okazać się dla nich fatalna”.
Ale prawdziwe kłopoty miały się dopiero zacząć…
Źródło