Jak formowało się GNR – wyimki z książki „Nöthin’ but a Good Time” *W nawiązaniu do: https://gunsnroses.com.pl/forum/znalazlem-newsa/ksiazka-o-rockowej-scenie-l-80-juz-w-marcu-8211-w-sieci-wyimki-o-gnr-(gunsnroses/ Guns N’ Roses nie pojawili się na Sunset Strip w Los Angeles jako w pełni uformowany zespół.
Na długo przed tym, jak w połowie lat osiemdziesiątych zeszło się pięciu członków klasycznego składu i ktokolwiek choćby pomyślał o „Appetite For Destruction”, pochodzący z Indiany Axl Rose i Izzy Stradlin zdobywali ostrogi w takich kapelach jak Axl, Hollywood Rose czy L.A. Guns. Sporo wody musiało upłynąć w rzece, zanim dołączyli do nich Slash, Duff McKagan i Steven Adler. Członkowie Guns N’ Roses, a także tacy muzycy jak na przykład Tracii Guns, który grał zarówno w L.A. Guns, jak i w pierwszym wcieleniu Guns N’ Roses, wspominają te wczesne lata na kartach nowej, zajmującej książki, będącej kroniką „dekady dekadencji” hard rocka. Nosi ona tytuł „Nöthin' but a Good Time: The Uncensored History of the '80s Hard Rock Explosion”, a jej autorzy to Tom Beaujour oraz Richard Bienstock. Fragmenty poświęcone GNR przeplatają się w tekście z rozdziałami dedykowanymi takim legendom jak Bon Jovi, Skid Row, Cinderella, Mötley Crüe i in. Zamieszczone poniżej wyimki z książki, będące wspomnieniami muzyków Guns N’ Roses oraz innych zespołów, które w jakiś sposób przyczyniły się do powstania GNR, rzucają światło na to, jak człowiek, którego wszyscy znali jako Billa, stał się Axlem, tudzież liderem najbardziej niebezpiecznego zespołu w ówczesnym Los Angeles.Izzy Stradlin: Moje pierwsze wspomnienie związane z Axlem? To było jeszcze, zanim się poznaliśmy, pierwszego dnia zajęć. Siedziałem w klasie, gdy nagle dobiegł mnie hałas i zobaczyłem przelatujące obok piep***one książki. Usłyszałem wrzask, a zaraz potem ujrzałem Axla. Biegł korytarzem, ścigany przez cały sznurek nauczycieli. To było nasze pierwsze spotkanie. Nigdy go nie zapomnę.
Tracii Guns: Izzy zawsze mówił: „Koniecznie musisz poznać mojego przyjaciela Axla”. Czy też, jak nazywano go wówczas, „Billa”.
„Świetnie się dogadacie”, zapewniał. „Na pewno spodoba ci się, jak wrzeszczy, no i jest fanem Nazareth”. Uparcie powtarzał, że Axl lubi Nazareth, a ja myślałem: „Wspaniale”, bo też bardzo ich lubiłem.
Izzy Stradlin: Miałem siedemnaście lat, kiedy przeprowadziłem się do Kalifornii… Dorastałem na Florydzie, potem przeniosłem się z mamą do Lafayette w Indianie. Zacząłem się włóczyć z moim zestawem bębnów, spotkałem Axla, spędzaliśmy razem sporo czasu. Postanowiliśmy wspólnie założyć zespół. To były w Indianie niedobre czasy. Ludzie byli tacy… zacofani. Dziewczyny nawet nie wiedziały, jak ubierać się na koncerty!
Nie mieliśmy żadnych perspektyw. Mnie i Axla ciągnęło mocne, głośne brzmienie. Myślę, że od tego wszystko się zaczęło.
Tracii Guns: Wybrałem się do Roosevelt Hotel na występ Shire. Izzy był ich nowym basistą. Nosił skórzaną kurtkę i białe kowbojki i miał czarne, farbowane włosy. Doszedłem do wniosku, że musi być fanem Mötley Crüe. Kiedy skończyli grać, podszedłem i rzuciłem: „Hej, jestem Tracii”. A on na to: „Izzy”. I tak zostaliśmy kumplami.
Billy Rowe: Jetboy zaczęli pokazywać się w Los Angeles w 1983. Byłem wtedy w liceum. Kumpela była zagorzałą fanką W.A.S.P., a ponieważ oni nie grywali jeszcze wtedy w San Francisco, to któregoś dnia poszliśmy zobaczyć ich w Troubadourze. Przed drzwiami natknęliśmy się na gościa o dość specyficznym, rockandrollowo-punkowym wyglądzie. Cały był na czarno, miał kurtkę z czarnej skóry pomalowaną na różowo lakierem do butów. Skojarzył mi się z Hanoi Rocks. To był Izzy. Zaczęliśmy się kumplować. W tamtym czasie wszyscy spotykaliśmy się w domu rodziców Chrisa [Webera].
Chris Weber: Zabrałem Izzy’ego do domu. Moja mama zwracała się do niego per Jeff. Napisaliśmy razem kilka piosenek. Nie pamiętam, kiedy dokładnie to było, ale jakoś w tamtym czasie musiała ukazać się „Rock in a Hard Place” [Aerosmith], bo wiem, że „Jailbait” zainspirowała mnie do stworzenia „Anything Goes”. Na samym początku ja i Izzy siedzieliśmy w tych klimatach.
Koncert Hollywood Rose, rok 1984 (fotografia: Marc Canter)
Billy Rowe: Jedną z płyt, w których Izzy zwykł się zasłuchiwać, była „Restless and Wild” zespołu Accept. Jeżeli przysłuchasz się kawałkom z tego albumu, zwłaszcza „Fast as a Shark”, rychło zrozumiesz, skąd prawdopodobnie wzięły się takie utwory jak „Reckless Life”. Z kolei Axl pod pewnymi względami brzmiał jak Udo [Dirkschneider, wokalista Accept].
Chris Weber: W każdym razie napisaliśmy kilka piosenek. Pamiętam, że pewnego razu Izzy powiedział: „Posłuchaj, mam tutaj kumpla. Jest wokalistą i chciałbym, żeby śpiewał z nami”. Szybko stało się jasne, że ów gość, niejaki Bill Bailey, dołączy do nas jako wokalista.
Tracii Guns: Przez jakieś sześć miesięcy słyszałem: „Ten facet, Bill, to jest kozak. Kiedy wróci – czyli niebawem – założymy razem zespół i będziemy jak Hanoi Rocks”. Uznałem to za świetny pomysł.
Chris Weber: Axl zaczepił się w Los Angeles w kapeli o nazwie Rapid Fire, ale wydaje mi się, że potem wrócił na jakiś czas do domu, do Indiany.
Izzy Stradlin: Wracał ze trzy razy, zanim ostatecznie został [w Los Angeles].
Tracii Guns: Axl w końcu na dobre wyprowadził się z Indiany i związał z byłą dziewczyną Izzy’ego, Jane. Było to o tyle dziwne, że Izzy akurat mieszkał w moim mieszkaniu. Osobliwa sytuacja.
Chris Weber: Wydawało się, że Izzy i Axl odbywają razem coś w rodzaju podróży. Tak przynajmniej wyglądało to z zewnątrz. Nigdy nie czułem, żebym miał z nimi równie bliskie relacje. Być może wynikało to z faktu, że ja byłem z Los Angeles, podczas gdy oni dorastali w Lafayette.
Laura Reinjohn: Izzy i ja odebraliśmy Axla z dworca autobusowego i zawieźliśmy go do mieszkania w Whitley. Wtedy po raz pierwszy ścięłam mu włosy. Kiedy przyjechał do Los Angeles, miał długie rude włosy.
Chris Weber: Pewnego dnia Izzy zabrał mnie do Whitley, gdzie mieszkał Axl. To było stare mieszkanie w budynku z windą. Wspięliśmy się na samą górę i weszliśmy na dach. Tam zobaczyłem białego gościa, który wylegiwał się w słońcu. Pamiętam, że z nieba lał się żar, a Axl był naprawdę bardzo biały. Izzy rzucił: „To jest Bill!”.
Rob Gardner: Wkrótce potem powstało Hollywood Rose.
Chris Weber: Nasz pierwszy zespół nazywał się AXL. Nie wiem, kto to wymyślił. Na pewno nie ja. Prawdopodobnie Axl. Tyle że wówczas on nie przedstawiał się jeszcze jako Axl. Nie sądzę, żebym w czasach, gdy graliśmy w jednym zespole, choć raz nazwał go w ten sposób. Zawsze był Billem.
Początkowo ja, Izzy i Bill graliśmy więc razem. Pojawiły się małe niesnaski i pamiętam, że Izzy powiedział Axlowi: „Spróbujmy jeszcze raz założyć własny zespół”. A on na to: „Musimy zmienić nazwę. Nie zamierzam dłużej grać w kapeli AXL”.
Postanowiliśmy nazwać się Rose, ale dzięki wizytom w sklepach muzycznych szybko odkryliśmy, że taką nazwę nosiło już parę innych miejscowych zespołów. Dlatego przemianowaliśmy się na Hollywood Rose.
Chris Weber: Jako Hollywood Rose zaczęliśmy regularnie grywać w Hollywood. Pierwszy koncert odbył się w Orphanage [w styczniu 1984 roku], potem był Troubadour, następnie Madame Wong’s West…
Tracii Guns: Izzy rzucił: „Chłopaki, nie zagralibyście z nami w Madame Wong’s West?” A ja na to: „Jasne, czemu nie?”. Pojechaliśmy tam, zjawiliśmy się na próbie dźwięku… Axl był już na miejscu i darł się do mikrofonu. Pamiętam, że pomyślałem: „Ożeż, k***a! Ależ gość ma głos!”. Usłyszawszy, jak Axl śpiewa, postanowiłem się go trzymać.
Chris Weber: Potem Hollywood i Stryper zagrali razem w Music Machine. Pamiętam, że na scenie coś się wówczas wydarzyło. Zdaje się, że odwracając się, uderzyłem Axla moją gitarą. Z tego, co pamiętam, wkurzył się. Nie odkryję Ameryki, jeżeli stwierdzę, że on ma dość wyjątkowe ego. Łatwo je podbudować, ale i podkopać. Tak czy owak, tamtego dnia nikt co prawda nie wyleciał, ale kapela zaczęła się rozpadać.
Tracii Guns: Tak się jakoś poukładało, że Chris Weber odszedł z zespołu, a Slash do niego dołączył. To było zabawne, bo nikt wówczas nie wiedział, że jesteśmy przyjaciółmi. W każdym razie Slash miał grać w Hollywood Rose.
Steven Adler: Ja i Slash włóczyliśmy się po Sunset Boulevard, kiedy naszą uwagę przykuł afisz… Widniejący na nim wokalista i gitarzysta wyglądali po prostu zaje***iście. Zespół nazywał się Rose, Hollywood Rose, i to byli Axl i Izzy. Poszliśmy więc do Gazzarri’s, żeby ich obejrzeć.
Marc Canter: Slash i Steven znali się od dawna. Jeszcze z czasów Bancroft Middle School. Potem stracili kontakt na parę lat, a dokładniej do czasu, gdy Steven zaczął grać na bębnach w Road Crew. Zresztą Duff też przewinął się przez Road Crew. Zabawił tam może z tydzień. To było tuż po tym, jak przyjechał z Seattle.
Duff McKagan: Przeprowadziłem się do Los Angeles we wrześniu 1984 roku. Dla mnie, punkowego dzieciaka z Seattle, to był totalny kulturowy szok. Jasne, znałem Eddie’ego Van Halena i jemu podobnych gitarzystów. Słyszałem też o Mötley i ich pierwszej płycie… Ale przyjechać tutaj, zobaczyć te wszystkie afisze i tak dalej… całe mnóstwo zespołów, długich włosów, tę dbałość o wizerunek… to było zupełnie co innego.
Marc Canter: Duff odpowiedział na ogłoszenie, które Slash zamieścił w „The Recycler”, i zaczęli razem grywać.
Duff McKagan: Umieścił ogłoszenie, a w nim notkę: „Inspiracje: Fear, Aerosmith, wczesny Alice Cooper”. Nazywał się Slash. Doszedłem do wniosku, że musi być takim samym punk rockowym gościem jak ja. Zadzwoniłem do niego, pogadaliśmy, wydał mi się całkiem w porządku. Potem spotkałem się z nim i Stevenem w Canter’s Deli. Powiedział: „Znajdziesz nas na końcu po lewej”. Spojrzałem więc w lewo i moim oczom ukazała się, k***a… burza włosów! Z drugiej strony, ja też miałem na sobie długą, czerwono-czarną kurtkę, w której wyglądałem pewnie jak stręczyciel. Ówczesna dziewczyna Slasha, bardzo prostolinijna laska, rzuciła coś w stylu: „Jesteś gejem?”. Zaprzeczyłem, a wtedy powiedziała: „Dobra, to może znajdziemy ci dziewczynę”.
Tamtej nocy poszliśmy do domu mamy Slasha. Siedzieliśmy w piwnicy, pijąc wódkę, po czym Slash zaczął grać. Nigdy wcześniej nie spotkałem chłopaka w moim wieku, który grałby tak jak on.
Slash i chłopaki z Road Crew szukali podówczas wokalisty. „Może ty byś z nami śpiewał?”, rzucił. Ale ja byłem świeżo po przeprowadzce, gotów na kolejny krok. Nie zamierzałem grać z młokosami, którzy dopiero co wyszli z liceum i wypluwali riff za riffem. Nawet jeśli mieli tak zaje***istego gitarzystę jak Slash.
Marc Canter: Slash długo nie mógł znaleźć wokalisty, który byłby dość dobry, żeby zacząć na serio koncertować w Troubadourze i innych tego rodzaju miejscach. W końcu uświadomił sobie, że będzie musiał szukać w kapelach, które już istniały. Rose była jedną z tych kapel. Czy może Hollywood Rose… pamiętam, że były wówczas jakieś zawirowania z nazwą. W każdym razie poszedłem ze Slashem i Stevenem do Gazzarri’s. Za wejście płaciło się coś koło dolara. Rose zagrali zaledwie trzy kawałki. Zapamiętałem tylko tyle, że Axl był dobry. I Izzy też.
Steven Adler: Powiedziałem: „Jeżeli ściągniemy tego wokalistę i gitarzystę, a do tego znajdziemy jakiegoś kozaka na gitarę basową, stworzymy, k***a, najlepszy zespół wszech czasów”.
Tracii Guns: Mój menedżer, niejaki Raz, uznał, że nasz wokalista, Mike Jagosz, jest bałwanem, i zwolnił go. Wtedy skontaktowałem się z Axlem. „Hej, nie miałbyś ochoty pograć trochę z L.A. Guns?”, zapytałem, a on się zgodził. Graliśmy przez dziewięć, może dziesięć miesięcy, zanim w końcu zaproponowano nam, żebyśmy otworzyli koncert London.
Marc Canter: Poszedłem posłuchać L.A. Guns, kiedy ci otwierali koncert London w Troubadourze…
Duff McKagan: Widziałem tamten koncert w Troubadourze. Slash mnie zabrał. Co do Axla… Zaliczyłem już wtedy sporo koncertów. Moja dawna kapela, Ten Minute Warning, supportowała Black Flag, kiedy Henry Rollins po raz pierwszy wystąpił z nimi w Seattle. Henry był najbardziej zaje***istym gościem, jakiego kiedykolwiek oglądałem. Widziałem go przed koncertem, jak ćwiczył, przygotowywał się, nie tracił czasu na gadki. Gotów wyjść i wymiatać. Otóż kiedy Axl pojawił się tamtego dnia na scenie, zobaczyłem ten sam pazur, tyle że bardziej gniewny. Była w nim prawda. A to, jakie osiągał rejestry… Nigdy nie widziałem kogoś takiego jak on.
Tracii Guns: Raz wylał Axla z L.A. Guns. Powiedział: „Nie chcę mieć z tobą dłużej do czynienia!”. Do zespołu na krótko znów dołączył Mike Jagosz.
Ja i Axl zdecydowaliśmy, że nadal będziemy razem grać, musieliśmy tylko wymyślić, w jakim składzie. Powiedziałem, że skoro Izzy akurat jest wolny, mógłby do nas dołączyć. Chcieliśmy pisać piosenki, nagrywać je i prezentować na koncertach.
Przyszło nam do głowy, że moglibyśmy nazywać się Guns and Rose, bo tak brzmiały nasze nazwiska. Ale jakieś pięć minut później Axl rzucił: „Nie, lepiej będzie Guns and Roses”. A ja na to: „Taak, to świetna nazwa”.
Źródło