Duff McKagan był gościem „Jonesy’s Jukebox”.
Mówił tam o początkach Guns N’ Roses i o tym, jak jako młody chłopak postrzegał różnice pomiędzy rodzinnym Seattle a Los Angeles.
„Przyprowadziłem się do Hollywood w czasie, kiedy sporo się tam działo”, wyjaśnił.
„Zamieszkałem w Los Angeles w roku 1984 i było to dla mnie czymś w rodzaju kulturowego szoku. Wszędzie walały się ulotki, a ludzie naklejali własne afisze na cudze.
W Seattle, przeciwnie, zespoły pomagały sobie wzajemnie. Często użyczaliśmy sobie sprzętu, dzieliliśmy sale prób, graliśmy wspólne koncerty i razem roznosiliśmy ulotki”.
W Los Angeles rzeczy miały się zupełnie inaczej.
„Tutaj wszystko było inne… Długie włosy, profesjonalne podejście… No i trzeba było płacić, żeby móc grać, co wydało mi się zupełnie absurdalne. Zgoda, mogę płacić za oświetlenie, wynajem wzmacniaczy, pracę dźwiękowców. To naturalne. Ale [w Los Angeles] dodatkowo trzeba było kupować bilety, żeby klub miał pewność, że nie poniesie strat z tytułu koncertu danej kapeli. Tak to wyglądało…”.
„Akurat parę dni temu gadałem o tym ze Slashem”, dodał Duff. „Zgodziliśmy się co do tego, że ówczesna scena muzyczna była naprawdę żywa. Jane’s Addiction stawiali pierwsze kroki, podobnie Red Hot Chili Peppers. Na Sunset Strip roiło się od zespołów.
W kwestii wyglądu też działo się sporo absurdalnych rzeczy. Pamiętam, że zwyczaj nakazywał, żeby wszystkie stroje były dopasowane”
[śmiech].
„My [jako zespół] byliśmy zupełnie inni”, wyjaśnił McKagan. „Nie dlatego, że staraliśmy się o to. Po prostu różniliśmy się od pozostałych. Niektórzy z nas przyprowadzili się ze Środkowego Zachodu, ja z Seattle… Potem przyjechał Slash, którego rodzice byli wybitnymi artystami. Steven Adler był po prostu chłopakiem, który miał ze sobą trudne dzieciństwo, ale i mnóstwo entuzjazmu. Utworzyliśmy coś w rodzaju małego gangu”.
Duff przyprowadził się do Los Angeles w roku 1984, ale od 1993 znowu mieszka w Seattle.
Źródło