Slash udzielił niedawno wywiadu USA Today. Mówił w nim o tym, jak pandemia wpłynęła na nagrywanie nowej płyty Konspiratorów, jak współpracowało mu się z producentem Dave’em Cobbem i jak zapatruje się na młodych adeptów rocka. USA Today: Trasa The River is Rising zaczyna się we wtorek. Boisz się o wasze zdrowie? Slash: Trzymajmy kciuki. Niedawno zakończyła się trasa Guns N' Roses. Podjęliśmy wiele środków ostrożności. Teraz też zadbaliśmy o bezpieczeństwo. Staramy się zachować rozsądek, jednak nie sposób kontrolować wszystkiego. No i ciężko nad tym zapanować.
USA Today: Jak Covid-19 wpłynął na nagrywanie płyty? Slash: Byliśmy całkowicie pewni, że nic nam nie grozi. Wynajęliśmy autokar z Las Vegas do Nashville, gdzie nagrywaliśmy. Wszyscy przeszliśmy testy w klinice w Las Vegas – i wszystkie wyniki były negatywne. Przemierzyliśmy więc kraj i zafundowaliśmy sobie wspaniałe doświadczenie, jakim jest nagrywanie na żywo w studiu. Dość szybko się uwinęliśmy, a kiedy prace dobiegły końca, Myles zadzwonił do mnie i powiedział, że ma pozytywny wynik testu. Potem uruchomił się efekt domina. Zaszczepiłem się, a dwa dni później byłem już zakażony. Na szczęście w tamtym momencie płyta była gotowa. Musieliśmy zwolnić, ale w sumie i tak szczęście nam dopisało.
USA Today: Masz przywilej pracować z dwoma znakomitymi wokalistami rockowymi. Z muzycznego punktu widzenia… czym praca z Mylesem różni się od pracy z Axlem? Slash: To dwie diametralnie różne kapele. Myles i chłopaki to jedno, a Axl, Duff i inni to coś zupełnie innego. Konspiratorzy nie są tak potężnym zespołem jak Gunsi, więc nie ciąży na nas presja oczekiwań i gramy dla samej przyjemności grania. Guns N’ Roses to olbrzymia machina i nie sposób uciec przed jej wielkością, przed presją. Jestem szczęściarzem, mogąc grać w dwóch tak fantastycznych grupach.
USA Today: Pracowałeś w Nashville z Dave’em Cobbem, który współpracuje z wieloma gwiazdami country. Co przesądziło o tym wyborze? Slash: Bez obrazy dla Dave’a, ale wcześniej go nie znałem. Rozpytywałem ludzi o dobrych producentów i podano mi cztery nazwiska. Co do Dave’a, interesujący był fakt, że choć zajmował się głównie country, to płyty były świetne, proste, surowe. Spodobał mi się. Poza tym współpracował z Rival Sons, czyli kapelą, która świetnie brzmi w radiu. Zadzwoniłem do Dave’a i okazało się, że obaj chcemy nagrać płytę na żywo.
USA Today: Gracie razem od ponad dekady. Czy przypuszczałeś, że to potrwa tak długo? Slash: Na szczęście nie mam w zwyczaju wybiegać daleko w przyszłość. Kiedy w 2010 stawialiśmy pierwsze kroki, nie wyobrażałem sobie, że to potrwa 10 lat. Ale świetnie się bawię. Między naszą czwórką od razu narodziła się chemia. A potem pojawił się Frank (Sidoris) i świetnie się wpisał w zespół.
USA Today: Obserwując takich młodych ludzi jak Wolfgang Van Halen czy Marc LaBelle z Dirty Honey, jak widzisz przyszłość rocka? Slash: Wolfgang jest dziedzicem wielkiej spuścizny, to szczególny przypadek. Co do Marka… koncertowaliśmy z nim w ramach trasy Living The Dream i to było fantastyczne doświadczenie, bo nie ma zbyt wielu tak świetnych kapel rockowych. Sporo dzieciaków gra dzisiaj surowego rock and rolla i trzyma się z dala od pułapek przemysłu muzycznego. Dirty Honey należy tych grup. To nie jest muzyka głównego nurtu i wielu ludzi nie ma tej świadomości, ale oni owszem, mają. Uwielbiam ich oglądać.
Źródło