14 października Guns N’ Roses wystąpili w Climate Pledge Arena w Seattle.
Pod koniec koncertu Mike McCready pojawił się na scenie, żeby razem z Gunsami wykonać „Paradise City”. Gitarzysta od lat jest przyjacielem Duffa i w ciągu minionych dwóch dekad nieraz zdarzało mu się występować – i nagrywać – z basistą Guns N’ Roses.
Perkusista Pearl Jam, Matt Cameron, wspierał kumpla z zespołu, a na jego oficjalnym profilu na Instagramie pojawiło się potem zdjęcie zza kulis, na którym poza nim i Kimem Thayilem widać również Franka Ferrera.
Na łamach „Seattle Times” znalazła się dość entuzjastyczna recenzja, w której podkreślono, że sobotni występ w Climate Pledge Arena był pod wieloma względami koncertem spod szyldu Seattle.
«W ostatnią sobotę Guns N’ Roses zagrali trzygodzinny koncert w rodzinnym mieście Duffa. Ze sceny rozbrzmiały niemal wszystkie ich największe hity, w tym monumentalne „November Rain” i „Knockin’ On Heaven’s Door”, ale basista z Seattle okazał się mieć w rękawie swojej koszulki bez rękawów dodatkowego asa», czytamy.
«Axl Rose rzadko wtrącał coś między jedną a drugą piosenką, dlatego kiedy w pewnej chwili zapowiedział pojawienie się na scenie lokalnej osobistości, zgromadzony w Climate Pledge Arena tłum nie od razu zrozumiał, co się właściwie dzieje.
„Z Pearl Jam, pan Mike McCready”, wyjaśnił Axl, gdy fani z lekkim opóźnieniem okazali entuzjazm. Wkrótce potem rozległy się dźwięki „Paradise City”.
Nawet w Seattle nieczęsto się zdarza, żeby dwaj wybitni soliści kalibru Slasha i McCready’ego toczyli muzyczny pojedynek. Bo to właśnie wydarzyło się sobotniej nocy – popisy Mike’a i odpowiedź Slasha. I żadne efekty pirotechniczne nie były potrzebne, żeby ten występ zapisał się złotymi zgłoskami w annałach rocka.
Guns N’ Roses to wprawdzie zespół z Los Angeles, powstały w latach osiemdziesiątych na hair metalowej scenie Sunset Strip i – jak twierdzą niektórzy – zmieciony przez falę grunge’u, ale w sobotę w Climate Pledge Arena to Seattle odgrywało główną rolę.
Kiedy ogłoszono rozpiskę koncertów, grupa miejscowych fanów ubolewała nad faktem, że w roli supportu w Seattle nie wystąpią Alice In Chains. Jednakowoż Duff i spółka uciszyli malkontentów, zapraszając Ayrona Jonesa. A ten bez wątpienia stanął na wysokości zadania”».
Tytułem uzupełnienia wypada dodać, że autor recenzji podkreślił, iż Melissa Reese też urodziła się w Seattle, i pozytywnie ocenił koncert, a trzydziestopiosenkową setlistę określił jako „znacznie bliższą maratonu niż sprintu”.
Źródło Źródło