Brent Fitz i Todd Kerns – perkusista oraz basista Konspiratorów – udzielili Linea Rock wywiadu. Mówili w nim między innymi o współpracy ze Slashem (która trwa już dekadę), początkach zespołu… i nie tylko. Czy trudno jest współpracować z artystami o tak silnej osobowości jak Slash i Myles? Brent: W żadnym razie! Mieliśmy szczęście, bo szybko staliśmy się prawdziwym zespołem. Zaczynaliśmy jako „wsparcie” Slasha – i to dotyczy nawet Mylesa, który zaśpiewał na jego solowym albumie – ale nasze stosunki szybko się zacieśniły i właściwie z dnia na dzień zostaliśmy zespołem.
Todd: Slash to wspaniały gitarzysta i świetny gość. Wybrał nas do zespołu, czuje się [z nami] swobodnie. My także. Poza tym wszyscy uwielbiamy grać. Trudno dotrzymać Slashowi kroku.
Czy pamiętacie wasze pierwsze spotkanie ze Slashem i początki zespołu? Todd: Zawsze żartuję, że pierwszym, co zauważyliśmy, było: „Hej, Slash nie pali!”. Rzucił palenie rok wcześniej. To jako pierwsze rzuciło mi się w oczy – nie miał w ustach papierosa.
Brent: Ja dostałem telefon. Slash chciał ze mną pogadać. Zamierzał uformować zespół i chciał wiedzieć, czy byłbym zainteresowany graniem w nim. Spotkaliśmy się w Las Vegas, gdzie mieszkam. Slash był tam w związku z jakąś imprezą dobroczynną. Po raz pierwszy spotkałem się z nim w pokoju hotelowym. Spędziliśmy razem trochę czasu, a tydzień później udaliśmy się do Los Angeles, żeby odbyć próby. Todda jeszcze z nami nie było. Ciekawe jest to, że wtedy graliśmy z Bobbym Schneckiem i innym basistą. Po paru dniach Slash powiedział: „Chcę, żebyś grał w moim zespole”.
Todd: Tak naprawdę po raz pierwszy spotkałem Slasha w 1991 w The Rainbow przy Sunset Strip… co Hollywood brzmi strasznie banalnie. On sobie tego nie przypomina. Wiele lat później, kiedy siedziałem w restauracji z moim ojcem, Brent wysłał mi wiadomość czy może zadzwonił i zapytał: „Możesz przyjechać jutro około południa, żeby z nami pograć?”. Odpowiedziałem: „Tak, jasne”, to wydawało się zabawne. Nazajutrz tam pojechałem… i oto jestem.
Czy wasza pozycja w zespole szybko się zmieniła?Todd: Jak powiedziałem, na początku graliśmy dla Slasha na jego solowej płycie. Wspieraliśmy go. Ale już w 2012 nagraliśmy „Apocalyptic Love”, gdzie każdy z nas grał własne partie. Slash nigdy niczego nam nie narzucał, nie mówił, jak mamy grać. Miał nastawienie w rodzaju: „Rób to, co robisz, graj, jak grasz”. Bardzo angażowaliśmy się w aranżacje, razem zbieraliśmy kawałki… Tak było właściwie od zawsze.
Brent: Myślę, że Todd i ja, jako basista i pałkarz, jesteśmy ze Slashem najbliżej. Wiele naszych kawałków zaczyna się od Slasha i jego riffu. Zawsze ma jakiś świetny riff, tworzy ich mnóstwo, jest pełen pomysłów.
Todd: Nie wiem, co Slash robi w tym momencie, ale najprawdopodobniej tworzy nowy riff…
Slash komponuje sam, a dopiero później wy wchodzicie do gry?
Brent: [Najpierw] jest tylko on ze swoją gitarą i pomysłami. [Później] mówi coś w stylu: „Mam to i tamto, co o tym myślicie?”. Jesteśmy pojętnymi uczniami…
Todd: Na próbach dźwięku i ogólnie na trasie dużo ćwiczymy, gramy nasz materiał, ale też próbujemy grać nowe riffy, fajne rzeczy, które [Slash] stworzył.
Który z albumów Konspiratorów jest waszym zdaniem najbardziej reprezentatywny dla zespołu – „Apocalyptic Love”, „World on Fire”, „Living the Dream”?Todd: Powiedziałbym, że „Living The Dream”, ale tylko dlatego, że to najnowsza płyta, owoc lat, w czasie których nasze relacje jeszcze bardziej się zacieśniły. Oczywiście to nie znaczy, że nie lubimy poprzednich albumów. W czasie koncertów gramy materiał z wszystkich płyt. Z każdą z nich wiążą się inne doświadczenia. Przy „Apocalyptic Love” po raz pierwszy pracowaliśmy razem w studiu. Była w tym magia. Eric Valentine, nasz producent, spisał się wspaniale i był naprawdę twórczy. Praca nad „World on Fire” była zupełnie inna, znaliśmy sę znacznie lepiej. „Living The Dream” to pierwsza płyta, na której zagrał Frank [Sidoris].
Brent: Po pierwszych dwóch płytach mieliśmy długą przerwę. Tak naprawdę „Living The Dream” powstał dlatego, że dużo czasu spędziliśmy z dala od siebie i to paradoksalnie nas do siebie zbliżyło. Myślę, że z tego powodu piosenki mają trochę bardziej surowe brzmienie. Kiedy po raz pierwszy wróciliśmy ze Slashem do studia, w ciągu ledwie kilku minut pojawiła się „Mind Your Manners”. To był dobry znak. Zupełnie jakby tych parę lat rozłąki nie istniało.
Czy po reunionie GNR stosunek Slasha do Konspiratorów uległ zmianie?Todd: W żadnym razie. Nigdy nie zdarzało nam się sprzeczać o brzmienie jakiegoś kawałka i tego rodzaju sprawy. Na naszych trzech płytach krystalizuje się określone brzmienie, pewne cechy charakterystyczne. Jedną z nich jest oczywiście wszędzie rozpoznawalna gitara Slasha, ale mam na myśli także nasz wkład, no i wokal mój oraz Mylesa. Poza tym Slash wyraził się jasno: „Nie ma potrzeby, żebyśmy grali dużo kawałków Guns N’ Roses”. Mamy na swoim koncie trzy albumy, więc spokojnie mogliśmy powiedzieć: „Dobra, grajmy muzykę z ostatnich dziewięciu lat”. I tak jest: na koncertach gramy to, co stworzyliśmy jako zespół.
Brent: Zawsze graliśmy kawałki z „Apocalyptic Love”. Gramy wszystkie utwory z tego albumu. A także z następnego, „World on Fire”. Mamy w repertuarze wszystkie 17 kawałków.
Obaj jesteście multiinstrumentalistami. Z powołania czy konieczności? Todd: Nie sądzę, żeby to była konieczność. Kocham muzykę i mogę grać na instrumentach, które akurat mam pod ręką: klawiszach, fortepianie, perkusji… Nie chciałbym jednak grać na żadnym z nich w zespole, ponieważ myślę, że wiele muzyków jest ode mnie w tej dziedzinie po prostu bieglejszych.
Brent: Wszystko zaczęło się, kiedy byliśmy bardzo młodzi i jako muzycy stawialiśmy pierwsze kroki. Wychowałem się w Kanadzie. Jako młody chłopak robiłem covery, śpiewałem i grałem na gitarze. Tak to się zaczęło.
Źródło