Dla mnie najważniejsze jest to, że widzę ich (a szczególnie Axla) pełnych energii i radości. Na pożegnaniu Ozzy'ego po raz pierwszy odkąd poznałem Tokyo '92, zobaczyłem Slasha z tą dziką werwą jak na AGD. Axla widziałem z Finckiem, Ashba i Slashem (trzykrotnie). Wiadomo jak z jego formą wokalną, ale dopiero na ostatnim koncercie w Holandii zobaczyłem Axla w szczytowej formie. A tego roku to po prostu Czad! Radość i zabawa, które płyną z ich koncertów rekompensują te lata bez płyt, czy nawet słabsze wykony. Nie znam zresztą drugiej kapeli, która aż tak daje czadu. Prawie cztery godziny samego biegu to już coś, a żeby wyciągnąć te numery to już w ogóle kosmos. Od lat rozgrzewam się przed swoimi koncertami grając do koncertów GN'R na wiośle i zwykle kończę spocony jak nie powiem co...a wcale nie zapieprzam w kółko skacząc i miotając się, nie mówiąc już o śpiewaniu bo po pierwszym/drugim numerze moja przepona dostaje skurczy, a ja spuchnięty i czerwonyodle się, by Łapać oddech xD
Axl opowiada, śmieje się, zdjął z siebie całą tą zbroję kapeluszy, łańcuchów i innych 'zakrywavzy'. Znów widać, że ma fun. Sprytnie radzi sobie z przearanzowantmi partiami, by sprostać (a jak nie trafi, aż czuć że zaraz wydrze się jeszcze o niej, by to nadrobić), układa sety z myślą, by naprawdę dać jak najwięcej z siebie, powoli wychodzi ze swojej jamy

Pod wieloma względami rozumiem, lub tak mi się zdaje, w jaki sposób może doświadczać i przeżywać wiele spraw w życiu i muzyce...i autentycznie, aż wzrusza mnie to i inspiruje. To w końcu od dawien dawna moja ukochana kapela i wokalista, dzięki forum na tyle ugruntowany w sercu, że widzieć ich jak się bawią, cieszą (i dają nam nawet wyczekiwana trasę ze zmianami w secie xd) to jak widzieć dawnego przyjaciela, który zwalczyl kryzys i wrócił do siebie
