Niejeden zgodziłby się zapewne z tym, że w latach osiemdziesiątych flirtujące z bluesem brzmienie Great White przetarło szlaki kilku kapelom i w pewnym stopniu przesądziło o gigantycznym sukcesie Guns N’ Roses.
Być może nie jest też dziełem przypadku to, że oba zespoły – i Great White, i Gunsi – były swego czasu pod opieką tego samego menedżera.
Tragiczny w skutkach pożar, który w 2003 roku wybuchł na koncercie Great White na Rhode Island, odcisnął się trwałym piętnem na historii tej grupy. Ale zespół zasługuje także na to, żeby pamiętano jego muzykę.
Gitarzysta Great White, Mark Kendall, przyznaje, że choć dla wielu to może być zaskoczeniem, to największym muzycznym idolem jego lat młodzieńczych był Carlos Santana.
Niedawno Kendall udzielił wywiadu, w którym mówił między innymi o Guns N’ Roses. Jedną z najpopularniejszych piosenek Great White jest cover „Once Bitten Twice Shy” Iana Huntera. Choć cenię oryginał, to wasza wersja, cięższa w brzmieniu, podoba mi się bardziej. Czy z tego, co ci wiadomo, sam Hunter też ją docenił? Cóż, z Ianem Hunterem spotkaliśmy się w roku 1984, kiedy byliśmy w trasie z Judas Priest. Nasz dźwiękowiec przyjaźnił się z nim. Po raz drugi nasze drogi skrzyżowały się w roku 1988, gdy Ian zjawił się na naszym koncercie w Nowym Jorku. Jednak żadne z tych wydarzeń nie przesądziło o tym, że nagraliśmy ten cover.
Nasz menedżer, Alan Niven, był również menedżerem Guns N’ Roses. Jako że mieliśmy na swoim koncie płytę pod tytułem „Once Bitten”, to wydawało nam się, że jej następczynią mogłaby być „…Twice Shy”.
Co więcej, Izzy Stradlin, gitarzysta Guns N’ Roses, właśnie wtedy przyniósł naszemu menedżerowi ów kawałek Iana Huntera. Ja sam nigdy wcześniej go nie słyszałem. Owszem, wiedziałem to i owo o Mott the Hoople, ale nie byłem obznajomiony z solowymi nagraniami Iana.
Tak czy inaczej, Izzy Stradlin przyniósł tę piosenkę i powiedział: ‘Skoro nagraliście już
Once Bitten, to numer w sam raz dla was, chłopaki’. Puścił ten kawałek naszemu menedżerowi, a ponieważ wywarł dobre wrażenie, to menedżer z kolei puścił go nam. Spodobał nam się, więc przerobiliśmy go na własną modłę.
Czy – choćby z racji wspólnego menedżera – mieliście dobre relacje z Guns N’ Roses?Taak, całkiem nieźle się dogadywaliśmy. Zdarzało mi się grywać bluesowe kawałki ze Slashem, chyba nawet zagraliśmy razem na jakiejś gali.
Aczkolwiek tylko raz zagraliśmy wspólny koncert. Great White byli wtedy w trasie z Whitesnake i akurat trafił nam się dzień wolny.
Co do Guns N’ Roses, to ich płyta chyba właśnie okryła się złotem, a „Welcome To The Jungle” święciła triumfy w stacjach radiowych.
Wystąpiliśmy razem w Nowym Jorku, w The Ritz. Ludzie z MTV kręcili się wtedy wokół i wszystko filmowali. Nam przypadło w udziale otworzenie koncertu, chociaż sprzedaliśmy już dwa miliony egzemplarzy naszej płyty, a kawałek „Rock Me” zawojował listy przebojów.
Ale w Nowym Jorku było wtedy tak głośno o Guns N’ Roses, że nasz menedżer zaproponował nam rolę otwierających, a my na to przystaliśmy.
Nasz koncert trwał tyle samo co koncert Gunsów, po prostu wyszliśmy na scenę jako pierwsi. To była wielka noc dla obu zespołów.
Źródło