Matt Sorum był gościem Gretsch Generation.
Mówił tam o procesie powstawania płyt „Use Your Illusion”.
„Podczas nagrywania
Use Your Illusion I i
Use Your Illusion II”, powiedział, „pracowaliśmy w A&M Studios, znanym dzisiaj jako Henson.
Byliśmy w Studiu A, słynącym przede wszystkim z tego, że nagrano tam
We Are The World z Michaelem Jacksonem itd. Studio mieści się tutaj, w Hollywood, i kiedyś należało do Charlie’ego Chaplina”.
„W tamtych czasach Pro Tools było jeszcze w powijakach. Po raz pierwszy z czymś podobnym spotkałem się na płycie
Black Album Metalliki. Ja i Lars [Ulrich] byliśmy przyjaciółmi i to właśnie dzięki niemu po raz pierwszy zetknąłem się z Pro Tools”.
„Na warsztacie był wtedy kawałek pod tytułem
You Could Be Mine. Zrobiliśmy do niego raptem dwa czy trzy podejścia. Gdy zaproponowałem Slashowi kolejne, on zapytał: ‘Co, k***a, chcesz wyssać z tego cały rock and roll?’. A ja na to: ‘Daj spokój, przecież możemy zagrać to lepiej’.
On wolał zachować pierwotne, czysto energetyczne brzmienie. Po prostu mieliśmy wejść do studia i grać. Jakoś w trzecim podejściu do intro do
You Could Be Mine postanowiłem zagrać trochę jak Terry Bozzio, tyle że nieco wolniej. Pamiętam, że Mike Clink przerwał nam i rzucił coś w stylu: ‘To jest to!’.
To był jeden z tych przypadków, które w pewnym sensie przesądziły o mojej karierze. Ludzie często mi powtarzają, że uwielbiają to intro…”.
„Jest jeszcze jedna podobna historyjka… Pewnego dnia usłyszałem, jak Izzy gra, i wydało mi się, że słyszę w tym hiszpańskie rytmy, coś jak flamenco. Akurat był w innym pomieszczeniu, więc poszedłem tam, zacząłem walić w bębny i nabrało kształtów, co później ujrzało światło dzienne jako
You Could Be Mine.
Duff, który również tam był, chwycił gitarę basową… i tak to się potoczyło.
Szczęśliwym trafem Mike Clink, który produkował płyty wielu zespołów, miał w zwyczaju wciskać w takich sytuacjach przycisk
record”.
„Co do Mike’a, to był dla nas wówczas bardziej… niańką niż producentem.
W tamtych czasach to Slash był prawdziwym liderem zespołu.
Po południu przychodziliśmy do studia i przysiadaliśmy fałdów nad kawałkami, które były ledwie zrębem piosenek o roboczych tytułach… Mieliśmy mnóstwo riffów, mnóstwo piosenek, do których Axl po przesłuchaniu wymyślał teksty.
Pamiętam, że pewnego dnia poszliśmy do klubu o nazwie Crazy Girls. Wypiliśmy koktajle, a jako że były tanie, wzięliśmy ich więcej niż kilka. Mike spojrzał na nas i rzucił coś w stylu: ‘Lepiej idźcie do domu’. My jednak woleliśmy sobie pograć.
Izzy miał akurat mocny kawałek –
You Ain’t the First. Posłuchaj go, a zobaczysz, że to właściwie pijacka piosenka. Stan, w jakim się wówczas znajdowaliśmy, był wprost wymarzony, żeby ją nagrać.
Z tego, co pamiętam, miałem przy sobie tamburyn. Ledwie dawałem radę walić w bębny. Kazałem uderzać w nie mojemu technikowi, bo sam nie byłem w stanie zrobić tego w odpowiedniej chwili. Byłem pijany w sztok. Jeżeli się wsłuchasz, odkryjesz, że tamburyn brzmi lekko niepewnie, ale właśnie przez to jest doskonały.
Były więc gitary akustyczne, bębny, na których grał mój technik, bo ja sam nie dawałem rady, tamburyn… Tak właśnie wyglądało nagrywanie”.
Źródło