Gilby Clarke był niedawno gościem Markusa Brandstettera z Hyperlocrian.com.
Zapytany o Guns N’ Roses, powiedział:
„Kiedy dołączałem do zespołu, nie miałem oczywiście na swoim koncie koncertów na stadionach. Grywałem głównie w klubach, w takich miejscach jak House Of Blues itp. Gdy dostałem angaż do Guns N’ Roses, ludzie pytali, jak to się stało.
Otóż wszystko potoczyło się bardzo szybko. Od dnia, gdy po raz pierwszy zagrałem z Gunsami, do chwili pierwszego koncertu minęły raptem dwa tygodnie. A o angażu dowiedziałem się z tygodniowym poślizgiem!”
Cóż to oznaczało?
„Miałem ledwie tydzień na opanowanie pięćdziesięciu piosenek. Musiałem przyswoić sobie cały repertuar, bo Gunsi nie mieli czegoś takiego jak setlista. Dlatego moim głównym zmartwieniem było nauczenie się całego materiału. Cały rockowy blichtr był mi obojętny, nie myślałem: ‘Boże, gram w Guns N’ Roses!’. Jedynym, co mnie zajmowało, było opanowanie pięćdziesięciu kawałków.
Każdego dnia zakładałem słuchawki i uczyłem się partii Izzy’ego. Nie chciałem zawieść chłopaków. Oni mieli już za sobą część trasy i nie chciałem być tym, który gra źle. Głośniki zawsze były podkręcone do maksimum i zarówno gitarę Slasha, jak i moją było doskonale słychać. Nie chciałem być tym, który popełnia błędy. Dlatego przywiązywałem wielką wagę do nauczenia się ich repertuaru. To była moja jedyna troska”.
Kiedy Gilby dołączył do zespołu, Guns N’ Roses byli u szczytu sławy.
„Szczerze mówiąc, nie myślałem o tym. Miałem gdzieś rockowy blichtr. Budowałem nowe relacje. Przed dołączeniem do Gunsów nie znałem Slasha zbyt dobrze. Dopiero podczas trasy staliśmy się przyjaciółmi. Natomiast znałem Matta. Tak, zajmowało mnie budowanie relacji.
Nie chcę przez to powiedzieć, że musiałem się za wszelką cenę dopasować. Nie. Nikt nie wywierał na mnie takiej presji. Miałem sporo swobody. Nigdy nie mówili mi, co mam grać, w co się ubrać, co powiedzieć. Zaakceptowali mnie takim, jakim byłem”.
„Oczywiście, każdy z nas popełnia błędy”, dodał Gilby. „Gunsi stronili od wywiadów, a ja byłem u nich nowy i czasami mówiłem za dużo. Slash pytał mnie potem: ‘Po co ci to było, człowieku?’, a ja obiecywałem, że następnym razem będę cicho
[śmiech]. Gunsi lubili zachowywać pewne rzeczy dla siebie, a ja zrozumiałem to dopiero po jakimś czasie.
W każdym razie graliśmy w jednej drużynie i o integrację było łatwo”.
Źródło