Duff McKagan wskazał piosenki, które swego czasu bardziej niż inne podsycały jego młodzieńczy apetyt na destrukcję.
Pięćdziesięciosiedmioletni muzyk z Seattle słynie przede wszystkim z tego, że gra na gitarze basowej w Guns N’ Roses, jego korzenie tkwią jednak w muzyce punk. Na swoim koncie ma także przygodę z Velvet Revolver i Hollywood Vampires, jego płyta solowa, „Tenderness”, ociera się o country, a w zeszłym roku Duff współpracował z Ozzym Osbourne’em.
„Nauczyłem się jednej rzeczy: świat nie jest taki zły, jak pokazują to serwisy informacyjne czy Twitter”, twierdzi McKagan. „Kiedy wychodzę i po prostu rozmawiam z ludźmi, przekonuję się, że znacznie więcej nas łączy niż dzieli. To daje nadzieję”.
Poniżej osiem piosenek, które basista wskazał jako szczególnie (dla siebie) ważne:
Sex Pistols: „Bodies” („Never Mind The Bollocks”, 1977): „Jako chłopak roznosiłem gazety i kosiłem trawniki, żeby zarobić trochę grosza. Pierwszymi płytami, jakie nabyłem ze te pieniądze, były
Alive Kiss i
Puttin’ It Straight Pata Traversa. Płyta Kiss niejako nastroiła moje uszy na rockowe brzmienie. Pewna laska, którą znałem, a która była ode mnie o cztery lata starsza i grała w zespole, zaraziła mnie miłością do Sex Pistols. Gitara Steve’a Jonesa to było coś, czego nie słyszałem nigdy wcześniej, a bębny Paula Cooka pokazały mi, jak się gra. Od razu zrozumiałem, że to zespół dla mnie.
Bodies to jeden z tych kawałków, które nigdy się nie starzeją”.
The Heartbreakers: „Pirate Love” („L.A.M.F.”, 1977): „Scott McCaughey, który grał w The Young Fresh Fellows, a potem dołączył do R.E.M., pracował w lokalnym sklepie z płytami i dobrze znał nasze gusta. Zacząłem słuchać The Heartbreakers właśnie za jego poradą.
Jeżeli spojrzysz na zdjęcie Guns N’ Roses z okoli 1985 roku, to przekonasz się, że sposób, w jaki się nosiliśmy – a przynajmniej: w jaki ja się nosiłem – był inspirowany właśnie okładkami The Heartbreakers.
Pirate Love uderzyła mnie szczególnie – za sprawą perkusji i surowego brzmienia gitar. Nie mogę powiedzieć, żeby moje pierwsze kapele naśladowały The Heartbreakers, ale ten zespół bez wątpienia wpłynął na to, jak graliśmy… i jak wyglądaliśmy”.
The Stooges: „Gimme Some Skin” (B-side, „I Got A Right”, 1977): Po Sex Pistols i The Heartbreakers przyszła pora na The Stooges. Tutaj sprawy potoczyły się niejako… od tyłu. Jako czternastolatek kupiłem singiel
I Got A Right/Gimme Some Skin, który mam do tej pory, i
Gimme Some Skin od początku wydała mi się ciężka i agresywna. Pokazała mi, jak się gra rock and rolla.
Seattle to bardzo deszczowe miasto. Wszyscy graliśmy w garażach, bo robienie tego na zewnątrz, w słońcu, było praktycznie niemożliwe. Zdobywaliśmy ostrogi, grając materiał The Stooges i The Sonics, bo właściwie nie było kogoś, kogo mama, tata czy starsza siostra nie słuchaliby The Sonics. Kiedy później grałem z Iggym i wspomniałem mu o The Sonics, odparł: ‘Stary, to był pierwsza prawdziwa kapela garażowa. To oni wywarli decydujący wpływ na The Stooges’”.
Led Zeppelin: „Immigrant Song” („Led Zeppelin III”, 1970): „Miałem starsze rodzeństwo, więc od początku byłem otrzaskany z takimi tuzami jak Led Zeppelin, Beatles, James Gang, Sly, The Family Stone. Jako dziecko nie mogłem, oczywiście, grać takich kawałków jak
Immigrant Song, za to wszyscy mogliśmy śpiewać z Robertem Plantem.
W 1977 roku zobaczyłem koncert Led Zeppelin w King Dome w Seattle i naprawdę robili wrażenie”.
The Damned: „New Rose” („Damned Damned Damned”, 1977): Miałem bzika na punkcie The Damned.
Damned Damned Damned to jeden z tych albumów, gdzie każda piosenka jest rewelacyjna.
New Rose, której cover nagrałem po latach z Guns N’ Roses, pociągała mnie za sprawą bębnów Rata Scabiesa i tego, jak Brian James grał na gitarze. Rat Scabies siedział kiedyś koło mnie na jakiejś gali. To, k***a, przezabawny gość. Sypał anegdotami na temat wszystkich, którzy pojawiali się na scenie, i sprawił, że to był zaje***isty wieczór”.
Motorhead: „Ace Of Spades” („Ace Of Spades”, 1980): „W Seattle wszyscy słuchaliśmy AC/DC, Cheap Trick, The Sweet, Montrose i in. Ale kiedy pojawiło się
Ace Of Spades, mogłem tylko powiedzieć: ‘Wielkie nieba!’. Ten utwór dowiódł nam, że mogliśmy podążyć w zupełnie nowym kierunku. Nie znam żadnego muzyka rockowego, któremu ten kawałek nie poszerzyłby horyzontów, nie zmienił perspektywy.
Razem z Loaded zjeździłem z Motorhead Europę i każdego wieczoru miałem okazję być z nimi na scenie. Fantastyczne przeżycie! Lemmy był jak bóg”.
Prince: „Something In The Water (Does Not Compute)” („1999”, 1982): „Ta płyta miała dla mnie ogromne znaczenie. W tamtym czasie mieszkałem jeszcze w Seattle i heroina siała spustoszenie wokół mnie. Moja dziewczyna, mój współlokator, chłopaki z mojej ówczesnej kapeli… Płyta Prince’a była dla mnie ucieczką. Każdy z nas ma jakąś płytę, o której może powiedzieć, że ‘uratowała mu życie’. Jeżeli chodzi o mnie, to dzięki
1999 uświadomiłem sobie, że jeśli chcę żyć z muzyki, muszę wyprowadzić się z Seattle. Ten album dodał mi odwagi.
Spotkałem się z Prince’em w Niemczech, w czasie przerwy w trasie Use Your Illusion. Pojechałem do niego, a jeden z ochroniarzy powiedział, że Prince chciałby ze mną pogadać. W tamtej chwili dotarło do mnie, że jestem nazbyt pijany. Nie byłem w stanie sklecić choćby zdania! Prince zachował się wspaniale, ale ja… szkoda gadać.
Aczkolwiek po latach przy okazji jakiejś trasy użył czegoś, co ja o nim napisałem, i ten jego ukłon w moją stronę był niezwykle miły.
Ice-T: „6 In The Mornin'” („Rhyme Pays”, 1987): „Około 1982 roku wybrałem się w Seattle na pierwszy koncert Grandmaster Flash and The Furious Five, i to był zaje***sty występ.
Płyta
Power Ice-T ukazała się w czasie, kiedy nagrywaliśmy
Appetite… i była dla nas wówczas czymś w rodzaju ścieżki dźwiękowej.
6 In The Mornin’ wyszła wcześniej i to po prostu wielka płyta.
Ostatnimi czasy intrygują mnie Kendrick Lamar i Childish Gambino”.
Źródło