Spośród kawałków, które znalazły się na płycie „Ordinary Man” Ozzy’ego Osbourne’a, na pewno wybija się tytułowa piosenka. Obok gitarzysty Guns N’ Roses pojawił się w niej Elton John.
Slasha, któremu zdarzało się już grywać z Ozzym, zaangażował w projekt kolega z zespołu, Duff McKagan. Już w studiu gitarzysta zobaczył kolejną znajomą twarz.
„Sesję współorganizował chłopak imieniem Andrew. To imię niewiele mi powiedziało”, wspomina Slash. „Ale kiedy zjawiłem się w jego domu, wyrwało mi się: ‘K***a, serio?’”.
Okazało się, że to ten sam Andrew Watt, który w 2014 roku otworzył z California Breed koncerty Slasha i Konspiratorów w Wielkiej Brytanii.
„Usiedliśmy i powspominali. Opowiedział mi, co aktualnie porabia, a ja byłem pod wrażeniem jego sukcesów”.
„Potem zacząłem grać, a jemu się spodobało. Wyczuł w mojej grze emocje i wsparł mnie w tym”.
Slash pojawił się także w piosence „Straight to Hell”.
„Już byłem w drzwiach, kiedy Andrew rzucił: ‘Aha, jest jeszcze jedna piosenka…’. Szybko dograłem swoje partię i poszedłem”.
Cała sesja odbyła się w swobodnej i przyjacielskiej atmosferze. Watt wystarał się dla Slasha o odpowiedni wzmacniacz – Marshall Silver Jubilee.
„Przy tego rodzaju sesjach nie zawracam sobie głowy technicznymi szczegółami, zwykły wzmacniacz i gitara zupełnie wystarczają”, twierdzi gitarzysta. „Ale Andrew dopytywał, jakiego wzmacniacza używam, więc odpowiedziałem mu. Nie spodziewałem się, że wyjdzie i wróci ze sprzętem”.
„Nasza współpraca ułożyła się wspaniale”, podsumował Slash. „Andrew to wesoły i pełen energii gość. Jako gitarzysta nie stara się naśladować Zakka ani nikogo innego. Gra po swojemu. Na pewno warto mu się przyjrzeć”.
Źródło