Przesluchalem koncertowe SBQM kilka razy i kurcze mam mieszane uczucia. Niby solidny, rockowy kawałek, ale czegos brakuje. Solówka Slasha na poziomie, no ale wlasnie, tylko na poziomie. Brakuje polotu, jakiegos zaskakujacego momentu, ktory by ozywi utwor.
Te 20 studyjnych sekund zrobilo na mnie wrazenie, ale po przesluchaniu calosci jest srednio.
Moze jestem zbyt krytyczny i pewnie niedlugo sam zmienie zdanie i polubie SBQM, ale na ten czas, mozna posluchac, ale nic wielkiego.
BTW, dzieki za linka Queen of Sorrow:) Wczesniej sluchalem tej piosenki, ale jakosc byla tragiczna i sobie odpuscilem