No to moje spotkanie:D
Bez zdjęć, bo naj*bany nie chciałem sie jeszcze zajmować jakims aparatem, w dodatku nie swoim. A dałem dupy, bo byłem z 10 metrów od sceny i zdjecia by były miód. Przy wejściu tez nie wiskano, tak że mozna było wnieśc nawet kamerę. Koncerrty trwały cały dzień(Rockpalast), ale sam shit, tak, że dotarłem dopiero na The Hives, któe tak jak sie spodziewałem, okazało się muzą dla emo nastolatek (których nie brakowało) A juz nastolatką nie jestem. Zaprzyjaźniłem sie w trakcie ich "wystepu" z barmanami. Mistrzostwo, mozna pic, palić i co tam sie chce jesazcze robić w środku.
Velveci mieli zacząć o 11, ale chyba nawyki gunsom sie za bardzo nie zmieniły, około 11:40 zaczęły na scenę leciec kubki puste, jak i z browarem:D
No to wyszli;] Pierwszych trzech kawałków nie pamiętam z powodu amoku. Jakaś panna stojąca przede mną z błagalnym spojrzeniem i palcem przyłożonym do ust próbowała mnie uciszyć. Set listy również nie pamietam, ni c**ja. Ze Slashem zero kontaktu, okulary na oczach, Duff kamienna mina cały czas, Scott i Matt bardziej podjarani koncertem, Dave'a nie kojarze. Głośno barrrrrrrrrrrrdzo. Całe The last fight spedziłem na próbie dopisania do numeru kierunkowego do Polski, żeby do kogos się dodzwonić. PO paru smsach sie udało i k***a nadawałem z Kolonii. Poszło Patience i Fall to pieces, sam potem słysząc nie rozpoznałbym.
Krótko - ekstaza, amok - tego typu emocje.
No i co tam jeszcze. Zakupiłem dwie koszulki, czapke (którymi nie omieszkam sie pochwalić) Był jeszcze kielon, ale że nie spozywam mocnych alkoholi to nie wziąłem.
Byłem na przedostatnim koncercie Velvetów w historii. Było nieźle.