O. Brakowało mi takiego tematu właśnie, bo nie wiedziałem gdzie to powiedzieć.
Grzon raczej użył sformułowania "hejter" w odniesieniu do części naszych użytkowników wielbiących lub nie te czy tam innego muzyka. Na potrzeby tego tematu uznaję, że to określenie pieszczotliwe i nie zabarwione aż tak bardzo negatywnie jak jest w rzeczywistości.
Slash w chińszczyźnie to jakiś kosmos dla większości z nas. Nikt sobie nie wyobrażał, że do tego kiedykolwiek dojdzie a tutaj nagle wszyscy są zaskoczeni. Przypomnę, że na początku roku mieliśmy dyskusję, czy na tych koncertach wogóle pojawią się utwory z ChD. Jak widać na dzień dzisiejszy owe przegrupowanie nie jest reunionem, a więc i jest prawną kontynuacją dzieła Axla. Slash wskoczył w buty, które już kiedyś nosił ale w między czasie zgubił i biegali w nich inni.
Kilka utworów (nie tylko te z ChD) są zaaranżowane na tej trasie inaczej niż poprzednio. Trudno się dziwić. Trzon zespołu został wymieniony, to w zasadzie inny band. Nagle okazało się, że po 15 latach grania Axl rezygnuje z trzech gitar (które dla mnie były zawsze fajnym urozmaiceniem, ale także spełniało swoją funkcję: rola Slasha została przerzucona na 3 osoby, bo a nuż komuś nie spodobałaby się gra Fincka czy Ashby).
Mamy skróconą wersję Chinese Democracy, która bez bezprogowej gitary Rona i wstępu brzmi jakby była grana w roku 2002. Solówkę dzielą pomiędzy sobą Slash i Richard, którzy jako trzeci gitarzysta gra tą część szybkiej solówki (po Buckecie i Ronie). Jak dla mnie brzmi spoko, nic ta wersja nie wnosi i pewnie większość z Was miała by problem z odróżnieniem wykonania Robin/Bucket a Slash/Richard (choć oczywiście Slash pozwala sobie na większą wariację niż Robin).
Mamy Better, gdzie już od pierwszego wykonu część fanów podnieca się zmienionym intrem. Jak dla mnie kawałek brzmi trochę ubogo, nowe intro do mnie nie trafia bo jest "młócką", która wywołuje hałas a nie napięcie w oczekiwaniu na dalszy ciąg. Solo Slasha jednak bardzo mi się podoba. Jest inne, ma fajne zagrywki i ogółem dobrze się komponuje z resztą utworu. Oby tak dalej. Nie oznacza to, że nie lubię wersji oryginalnej. Główny motyw/intro jest zupełnie nie w stylu kudłacza i nie dziwię mu się, że w wersji koncertowej gra je Richard.
Mamy This I Love. W zasadzie przez większość utworu nie słychać, że gra go nowy skład z wiadomych powodów. Potem wchodzi Slash i ... ale o co chodzi, gdzie ja jestem? Zupełnie mi nie pasuje to co on tam wyprawia, solo nie ma żadnego zapamiętywalnego momentu, zagrywki a dodatkowo Slashu zapieprza w nim "niewiadomogdzie". Jak dla mnie - brak pomysłu, jak podejść do tego kawałka. I dopiero jak sobie puściłem tą solówkę w wykonaniu trzech gitarmenów, to doceniłem pracę Ashby, który może i zrobił wersję, która dużej ilości ludzi nie pasuje - to jednak miał na nią jakiś pomysł, konsekwentnie realizowany zresztą. Wersja oryginalna pewnie zawsze pozostanie moją ulubioną.
No i teraz mamy TWAT...
i pewnie kilka razy trzeba będzie to przesłuchać i samemu ocenić co to to wyszło: poczwarka, czy godny następca oryginału