Powrót Guns N’ Roses i zespołu Rainbow Ritchiego Blackmore’a podkreśla jak logo i lojalność publiki są znacznie bardziej kluczowe dla sukcesu zespołu niż to, kto jest na scenie.W ten weekend (16-18.06.2017), dwie z największych hardrockowych kapel wracają do Londynu: GNR zagrają dwa koncerty na London Stadium, a Rainbow będzie headlinerem festiwalu Stone Free na O2 Arena. Ale podczas gdy fani są podekscytowani tymi wydarzeniami, jest coś co sprawi, że ta „bonanza riffów” będzie nie jak oglądanie koncertu, a bardziej jak angażowanie się z dobrze zorganizowanymi rockowymi markami. Dla przykładu, Rainbow wystąpi z niezbyt wieloma muzykami, którzy byli w zespole na początku, w latach 70. Natomiast koncerty GNR, firmowane jako reunion zespołu, który odświeżył muzykę metalową 30 lat temu, to nie byle co. To już nie jest Axl Rose i muzycy do wynajęcia. To Axl Rose, Slash, Duff McKagan i muzycy do wynajęcia. Tym bardziej, ze w składzie nie ma Izzy’ego Stradlina, postrzeganego przez wielu fanów jako równie ważnego jak Rose i Slash dla siły klasycznego lineupu.
Nie narzekam. W hardrocku rzadko ma znaczenie kto jest w zespole tak długo jak marka jest zdrowa. Jeśli piosenki są grane dobrze, jeśli występy są wypełnione energią, jeśli publika stoi murem za zespołem, to może występować nawet jeden oryginalny członek z zespołu plus pięć osób przywołanych z „Mam Talent”, a nadal to będzie coś pięknego! Tego nauczyłem się zeszłego lata, kiedy po napisaniu, że AC/DC powinni ogłosić koniec zespołu po wymuszonych odejściach Malcolma Younga i Briana Johnsona, zobaczyłem zespół z Axlem Rose na czele i pomyślałem, że byli spektakularni. Może nawet lepsi, niż byli z Johnsonem.
Jest mnóstwo innych przykładów zespołów, które rotowały muzykami: Deep Purple, Iron Maiden, Whitesnake, Thin Lizzy. Nawet Def Leppard, którzy byli nieugięci w tej kwestii, gdy ich perkusista Rick Allen stracił rękę, a wciąż grał w zespole, nawet oni przez ostatnie 30 lat występowali z różnymi gitarzystami.
Metal i hardrock to wyjątkowo dobre przypadki podciągania zespołu pod markę. Trudnym jest, dla przykładu, wyobrazić sobie ze Coldplay nadal będzie Coldplayem jeśli byłby to Will Champion i Guy Berryman plus dwóch. Albo U2, nawet z Bono, jeśli byliby koło niego trzej inni, ciągle zmieniający się muzycy. (…)
Czemu fani hardrocka i metalu są tak skłonni by przekładać markę nad jej ludzkie składniki? Myślę, że jest to powiązane z poczuciem lojalności. Lojalności, która ciągle kieruje ludźmi, choćby 40 lat po tym, gdy po raz pierwszy przyszyli sobie naszywkę do dżinsowej kurtki.
Te naszywki to kolejny kluczowy element marki, mianowicie: logo. Bardziej niż w każdym innym rodzaju muzyki, metalowcy celebrują logo. Wartym odnotowania jest, że od powrotu do życia Rainbow, Ritchie Blackmore nie wykorzystał żadnych czcionek z większości nagrań Rainbow, ale wybrał tylko te zapadające w pamięć gotyckie style, które były na tylko trzech płytach, ale o których większość fanów myśli jako o klasycznym logo Rainbow z czasów klasycznego składu.
Jest jeszcze trzeci element tego wszystkiego. Często usłyszysz, że jakiś zespół opowiada o swojej więzi z publiką, że wszyscy są rodziną i jak bardzo są zespołem „dla ludzi”. Nieważne czy oni sami w to wierzą, ważne, że fani biorą sobie to do serca. Wspaniały koncert rockowy to także poczucie jedności wśród fanów, zbiorowości, jest to ważne tak samo jak to, co się dzieje na scenie. Dlatego festiwal w Donington Park w Leicestershire, pod jakąkolwiek nazwą by się nie odbywał, zawsze będzie swego rodzaju pielgrzymką zespołów i fanów.
Zespół nie jest ważniejszy od swoich fanów, dzieli ich tylko jeden krok by zrozumieć, że to co się dzieje na scenie, co jest grane na instrumentach, nie jest kluczowym dla sukcesu zespołu. Marka jest ważniejsza od zespołu. Dlatego też nie ma dla mnie znaczenia kogo będę oglądał – mam nadzieję – w piątek i w sobotę. To nadal będzie Guns N’ Roses i Rainbow, nieważne w jakich składach.
ŹródłoPodesłał:
@domino236