Skład: Slash - gitara prowadząca, gitara rytmiczna; Chris Chaney - gitara basowa poza [9], "Chains And Shackles" i "Baby Can't Drive"; Josh Freese - perkusja poza [9, 12] i "Baby Can't Drive", instrumenty perkusyjne w "Saint Is A Sinner Too"; Lenny Castro - instrumenty perkusyjne poza [2, 8, 9, 11, 12, 13]
Gościnnie: Izzy Stradlin - gitara rytmiczna w [1]; Taylor Hawkins - chórki w [2]; Kevin Churko - chórki w [2], Chris Flores - instrumenty klawiszowe i programowanie w [3]; Joe Sandt - harpsichord w [5]; Deron Johnson - organy w [7]; Anton Patzner - skrzypce, wiolonczela w [7]; Alyssa Park - skrzypce w [7]; Julie Rogers - skrzypce w [7]; Sam Fischer - skrzypce w [7]; Grace Oh - skrzypce w [7]; Songa Lee - skrzypce w [7]; Maia Jasper - skrzypce w [7]; Lisa Liu - skrzypce w [7]; Steve Ferrone - perkusja w [12]; Steven Adler - perkusja w [19]; Flea - gitara basowa w [19]; Ian Astbury - instrumenty perkusyjne i śpiew w [1]; Ozzy Osbourne - śpiew w [2]; Fergie - śpiew w [3, 18]; Myles Kennedy - śpiew w [4, 12]; Chris Cornell - śpiew w [5]; Andrew Stockdale - śpiew w [6]; Adam Levine - śpiew w [7]; Lemmy Kilmister - spiew i gitara basowa w [8]; Dave Grohl - perkusja w [9]; Duff McKagan - gitara basowa i chór w [9]; Kid Rock - śpiew w [10]; M. Shadows - śpiew w [11]; Rocco DeLuca - śpiew w [13]; Iggy Pop - śpiew w [14]; Koshi Inaba - śpiew w [15]; Nick Oliveri - śpiew i gitara basowa w [17]; Cypress Hill - śpiew w [18]; Beth Hart - śpiew w [20]; Alice Cooper - śpiew w [19]; Nicole Scherzinger - śpiew w [19]
Produkcja: Eric Valentine, Kevin Churko i Kid Rock
Czas na recenzję płyty, której ukończenie wciąż odwlekałem w czasie, chcąc jak najdokładniej się jej "przyjrzeć" i sie z nią osłuchać. To wydawnictwo, choć bardzo dobre, to jego recenzje są albo entuzjastyczne albo miesza się ten LP z błotem, a samego sprawcę zamieszania odsądza się od czci i wiary. Moim skromnym zdaniem takie stawianie sprawy jest co najmniej krzywdzące. Bo zawartości naprawdę da się słuchać.
Na początek The Ghost z gościnnym udziałem Iana Astbury z The Cult. Proszę Państwa, siła tkwi w prostocie i tego twierdzenia będę zawsze bronić jak niepodległości. Prosty, aczkolwiek genialny, gitarowy riff i niewymuszony, wręcz leniwy śpiew wokalisty sprawiają, że ten kawałek zaliczyć należy do najlepszych utworów, jakie Slashowi udało się stworzyć. Pełen byłem obaw, jak wypadnie Ozzy w następnym kawałku, zatytułowanym Crucify The Dead. I niepotrzebnie. Ex-wokalista Black Sabbath nie rusza się co prawda ze swojego sabbathowego tronu, ale bardzo udanie, po raz kolejny, bo ci panowie już sie kiedyś spotkali w pewnym kawałku, współpracuje ze Slashem. A wiosłowemu udało się znaleźć sposób na swobodne nawiązanie do klimatów, w jakich Osbourne się obraca. Tak sobie myślę, że płyta Ozzy/Slash byłaby niezłym pomysłem. Dla wielu fanów Slasha na pewno wielkim zaskoczeniem było zaproszenie wokalistki Black Eyed Peas. Fergie, bo o niej mowa, spokojnie udowadnia, że nie straszne jej rockowe klimaty i może się równie dobrze w nich poruszać. A Beautiful Dangerous z jej udziałem zaliczyć należy do najjaśniejszych punktów omawianej płyty. Przekonuje mnie także udział Mylesa Kennedy'ego w utworze Back From Cali i Starlight. Tego pana winniście kojarzyć z plotek spowodowanych burzą wokół pewnego zespołu. Bardzo znanego zresztą. Bardzo się cieszę z udziału Chrisa Cornella na tym longplayu. Slashowi udało się wyciągnąć tego pana z wokalnych marazmów i nagrać z nim całkiem przyzwoity Promise, w którym gdzieś tam słychać echa Soundgarden. Nie mogło zabraknąć bluesowego w swoim klimacie By The Sword z udziałem Andrew Stockdale'a, fanom znanego jako gitarzysta i wokalista rockowej grupy Wolfmother. Przyznam, że osobiście byłem zaskoczony udziałem wokalisty i gitarzysty zespołu Maroon 5, Adama Levina w utworze Gotten. Ładny, bo tak należy o nim powiedzieć, nastrojowy kawałek. Nie podejrzewałem Slasha o zapędy w takie rejony grania. Czas na rock'n'drolla, bo uśniemy, haha. W Doctor Alibi zaśpiewał sam Lemmy Kilmister. Sam numer to typowe motorheadowskie grzanie. Mam tu leciutkie skojarzenie z utworem All Gone To Hell z płyty Sacrifice. Dave Grohl i Duff McKagan młócą z gospodarzem w instrumentalnym Watch This. Tak szczerze mówiąc, to nie wiem, po co komu był ten kawałek. No mielizna niestety. Nie podoba mi się ten pomysł i już. Podoba mi się za to I Hold On z gościnnym udziałem Kid Rocka. Ten wokalista lubi takie klimaty, a to nagranie jest wprost dla niego stworzone. Czas na nieco więcej czadu, czas na M. Shadowsa, czyli Matthew Charlesa Sandersa w utworze Nothing To Say. Slash po raz kolejny zaskakuje mnie doborem muzyków. Wokalista amerykańskiego, metalcoreowego (nie bijcie, ja się nie znam) zespołu Avenged Sevenfold, spisał się wyśmienicie. Obydwaj panowie chyba się polubili i każdy z nich zrobił co do niego należało. Rocco DeLuca zagrał i zaśpiewał w następnym kawałku Saint Is A Sinner. Ten "indie-rockowy" muzyk drażni mnie. No nie podoba mi się ta pozycja i już. Kolejna mielizna i niepotrzebne zwolnienie przed kawałkiem z udziałem Iggy Popa, We're All Gonna Die, w którym sarkastycznie zauważa on, że lepiej będzie gdy wszyscy "Pee on the ground and jump around", bo przecież "We're all gonna die" więc "let's get high". Gdy zobaczyłem na liście gości nazwisko Koshi Inaba, to spodziewałem się, że wtopy raczej nie będzie. No i nie ma. Ten wokalista japońskiego hard rockowego zespołu B'z dostał ścieżkę, w jakich czuje się znakomicie. No i Sahara to jeden z najlepszych utworów na tej płycie. A przy okazji jest to bodaj jeden z najfajniejszych hard rockowych wałków w tym roku. Do tego samego typu utworów należy Baby Can't Drive z gościnnym udziałem Alice Coopera. Tak sobie myślę, że ten wokalista trochę się tu rehabilituje za niezbyt udaną (oczywiście moim zdaniem) swoją ostatnią płytę. Jako ostatni utwór na płycie Slash serwuje odświeżoną wersję Paradise City z gościnnym udziałem Fergie i Cypress Hill. Utwór w sam raz na zakończenie płyty, muszę przyznać. Taka klamra spinająca całość. Znak, że Slash nie odwraca się od przeszłości, czy jak to tam nazwać. Nieważne.
Nie mam pomysłu, jak podsumować ten krążek. Gdzieś czytałem, że tą płytą Slash stworzył sobie lukrowaną laurkę. Nie mogę zgodzić się z takim stawianiem sprawy. W moim skromnym mniemaniu jest to jedna z najlepszych płyt, jakie ostatnio słuchałem. I nawet mielizny, które tu i ówdzie się znajdują, mojego zdania nie zmienią. Może nie jest tak świetna jak te nagrane z Guns N' Roses, ale tak sobie myślę, że chyba nie o to tu chodziło. Slash zrobił tu zupełnie coś innego niż do tej pory. I chyba w tym cała rzecz. Polecam.
Hard rock servis