NighTrain Station Guns N' Roses
Guns N' Roses => Projekty Solowe => Wątek zaczęty przez: Grzon w Września 05, 2014, 09:57:06 pm
-
Jako, że Grzon zaczął nowy temat a niektórzy z Was już słyszeli pełną wersję World on Fire ten temat będzie miejscem na wasze recenzje nowej płyty Slasha. Cieszcie się muzyką! Przypominam, że oficjalna premiera będzie miała miejsce 15 września!
chciałem napisać swoją recenzję w temacie w Newsach, ale chyba lepiej jak takie posty będą pojawiać się w nowym temacie:
OOookej Kochani... dorwałem przeciek, 30 minut szukałem słuchawek żeby nie delektować się albumem przez głośniki z laptopa. Piwko otworzyłem, fajeczki zakupione... wrzucam nowy krążek Slasha na ruszt ;) i na bieżąco relacjonuję:
1. World on Fire znany już wcześniej numer, szału ni ma, ale dla mnie i tak o wiele lepiej niż You're a Lie. Jednakże AL było lepszym openerem ;) Słucham z lekkim znużeniem bo czekam na dalszą część płyty! 6/10
2. Shadow Life - ooo dobrze się zaczyna, nieprzewidywalnie, czyli to czego mi brakowało na poprzednim krążku. Dalsza część już bez rewelacji. Mocniejsza wersja Bent To Fly. Solo takie sobie. Tło numeru na plus, na koncertach pewnie będzie brzmieć mega - szczególnie w środkowej części 6,5/10
3. Automatic Overdrive - początkowy riff i myśl: To jest Slash? :O Wchodzi Myles: tak, to jest Slash ;p
znowu ta sama myśl: początek dobry, potem znowu stare schematy. 6/10
4. Wicked Stone - fajny kocioł na początku, ale już rzygam powoli tymi refrenami Mylesa ;p Na razie szału nie ma - we wszystkich numerach jest to samo: dobry instrumental na początek, wchodzi Myles i wiesz jak ten kawałek się skończy. Bridge sympatyczny, ale zbyt radykalne te przejścia między częściami, ciągle czegoś brakuje. Druga część numeru jest jak najbardziej na plus, wyciągnęli z tego kawałka maksimum, 8/10
5. 30 Year to Life - znany już wcześniej z koncertów. Numer podobny do wszystkich SlashoMylesowych, ale bardzo dobry rocker 7/10
6. Bent to Fly - ostry początek, teraz zwalniamy. Numer już chyba znam na pamięć ;p dobry klimat, typowo Slashowa balladka, Myles tutaj najbardziej na plus w zestawieniu ze wcześniejszymi numerami. Zawsze jestem ciekaw co nam zespół zaserwuje po pierwszym zwolnieniu. Tutaj 8/10
7. Stone Blind - mimo iż grali to na koncertach to jeszcze nie słuchałem: Kolejny dobry rocker, ale zlewa się ze wszystkimi znanymi mi numerami obecnej ekipy Slasha. 6/10
8. Too Far Gone - ooo... to jest ten ZA***STY riff z video z procesu tworzenia!! Kawałek znowu bez szału, to samo co wcześniej, ale tutaj jednak melodycznie panowie wypadają trochę lepiej. Riff ciekawie wykorzystany w drugiej części piosenki. 7/10
no to mamy połowę płyty za sobą. Póki co lekkie rozczarowanie - Apocalyptic Love vol.2
9. Beneath the Savage Sun - Boziuu dobrze się zaczyna, proszę, nie zniszcie znowu tego :( no, jest nieźle, instrumentaliści dają radę. Ciężki numer. Bridge mega... coś mi przypomina tylko sam nie wiem cooo ;p Na razie namocniejszy punkt albumu, w końcu nie mam poczucia niedosytu, jakby rozbudowali ten numer na koncertach do 10 minut to byłbym wniebowzięty. Poziom Anastasii 8,5/10
10. Whithered Deliah - już gdzieś chyba słyszałem ten riff, już gdzieś chyba słyszałem tą linię melodyczną, ten bridge... już chyba gdzieś słyszałem ten kawałek... czyżby zlewal mi sie ze wcześniejszymi piosenkami? Zdecydowanie tak. Panowie nie poszli za ciosem. Kolejny dobry rocker - nic więcej 6/10
11. Battleground - ładna balladka. Mogłaby być jeszcze lżejsza, bardziej aksamitna. Myles brzmi jakby śpiewał stojąc na palcach ;) W końcu jakaś ładna solówka. 8/10
12. Dirty Girl - Patrz numer: 1,2,3,5,7,10. Aczkolwiek kawałek jest bardziej wyrazisty: 7/10
13. Iris of the Storm: Jak widzę, że kawałek trwa ok.4 minut to już się boję co będzie dalej. Znowu zaczyna się oryginalnie. Dobrze jest, numer na plus. Częściowo brzmi bardzo ciekawie, częściowo sztampowo. 7,5/10
14. Avalon - jakby nie to, że postanowiłem sobie przesłuchać ten album od deski do deski to przełączyłbym po pierwszych 30 sekundach. Fajny rocker, fajnie będzie się do tego skakać na koncertach, ale już nie mam siły na tą powtarzalność na domowej kanapie 6/10
15. The Dissident - Nie czaję co ma pierwsze 25 sekund do reszty piosenki :P Bardzo mi się podoba - Pan na wokalu w końcu jakoś mnie nie drażni, kawałek czuć, że ma przewagę nad pozostałymi - jest tutaj pewna lekkość, pomysł i wdzięk. Będę do tego z chęcią wracać, to mógłby być singiel. 8,5/10
16. Safari Inn - Świetny instrumental, dzięki Bogu, że nie wchodzi tutaj wokal, utwór brzmiałby jak te pozostałe mocne kawałki. Watch This to nie jest, ale w porównaniu do reszty brzmi bardzo dobrze. 8,5/10
17. The Unholy - co nas czeka na finał? Koniec płyty zapowiada się bardzo dobrze. Serial Killer? :P Zamykam oczy i odpływam. Po 3 minutach delicji zastanawiam się co może być dalej... póki co jest najlepiej! Mamy delikatność, mamy kocioł... Zdecydowanie najlepszy numer na płycie, takiego Slasha mi brakowało! 9/10
Album dobry, solidny. Nie wiem tylko po cholerę taki długi? Spokojnie można byłoby go obciąć o 3-4 kawałki. Tylko by na tym zyskał. Niestety Myles jest dla mnie wielkim minusem tej płyty. Jak w przypadku AL chwaliłem go za to, że rozwinął tą płytę to tutaj jest powtarzalny, przewidywalny, w wielu miejscach brzmi bardzo podobnie, łatwo przewidzieć jego kolejne ruchy. Slash i reszta zespołu grają dobrze, ciężko. Jestem i rozczarowany i zadowolony zarazem. Obawiam się trochę o 3 krążek - jeśli dostaniemy znowu podobne numery, to już nie będą atrakcyjni - przynajmniej dla mnie.
Chyba czas na kolejny etap w karierze Kudłatego. Jeśli chce grać takie albumy to polecam zatrudnić np. Serja Tankiana - to by brzmiało wtedy zajebiście!!!
Slash feat. Myles Kennedy and The Conspirators - World on Fire 7,5/10
-
Krótko:
Obecność Mylesa stanowczo dyskwalifikuje tę płytę w porównywaniu jej do jakiegokolwiek Snakepitu - koleś brzmi tragicznie. Ogólnie, słuchając większość piosenek ma się wrażenie pt. "gdzieś to już słyszałem" i niekoniecznie chodzi tu o powtarzalność Slasha, wręcz przeciwnie - Slash gra coś innego niż przedtem, co jest jedynym plusem wydawnictwa. Nie jest źle, ale mogło być lepiej. Potem dopiszę najfajniejsze kawałki jak znajde na YouTube, bo nie pamiętam tytułów.
Ok mam:
-The Unholy
-Avalon
-Beneath the Savage Sun (byłoby lepiej gdyby nie wokalista)
-Battleground (to samo co wyżej - lalalalalala)
Połowa piosenek mogłaby się w ogóle nie znaleźć na płycie, jakieś zapychacze które można pominąć po pierwszych nutach, a Bent to Fly to już w ogóle.
-
Przesłuchałem. Miesiące oczekiwania połączone z kompletnym brakiem silnej woli musiały się tak skończyć :)
Lubię Apocalyptic Love. Nie uważam jej za arcydzieło, wracam do niej rzadziej niż do obu Snakepitów czy "Slasha", ale to nadal naprawdę dobra płyta. Pamiętam pierwszy odsłuch AL, jak z trudem przebrnąłem przez cały album, jak większość utworów wydawało się bliźniaczymi i stworzonymi na jedno kopyto.
To wrażenie oczywiście zmieniło się wraz z kolejnymi przesłuchaniami, ale małego niedosytu nie pozbyłem się do dziś.
Do czego zmierzam - wszystko, czego brakowało mi na poprzedniej płycie, znalazłem na World on Fire.
Wyraziste, znakomite riffy, kilka naprawdę świetnych solówek a przede wszystkim dużo większa muzyczna różnorodność. To sprawia, że AL wygląda dla mnie teraz jak ubogi krewny nowego wydawnictwa. Rzadko zdarza mi się polubić płytę po pierwszym przesłuchaniu, ale wczoraj, przy kończącym się "The Unholy" miałem na twarzy szeroki uśmiech, bo wiem, że z każdym kolejnym odsłuchem będzie jeszcze lepiej.
Kilka słów podsumowania i przemyśleń (po zaledwie jednym przesłuchaniu, więc jeszcze wielu rzeczy nie byłem w stanie wyłapać):
- Slash w najlepszej formie od czasu "Ain't Life Grand"? Nasunęła mi się taka myśl, ale chyba zbyt wcześnie na takie wyroki. Niech ocenią znawcy rzemiosła ;p
- Wielkie brawa dla Todda i Brenta. Szczególnie ten drugi brzmi znakomicie.
- Nie do końca rozumiem, co miał na myśli Elvis w którymś z odcinków Reel to Reel, mówiąc, że chce uzyskać "klasyczne" brzmienie. To znaczy może chciał, ale chyba nie do końca wyszło :) Płyta brzmi jak "modern rock".
- Myles... I co tutaj napisać? Gość robi naprawdę dobrą robotę w kilku utworach (Bent to Fly, Battleground, Wicked Stone), z drugiej strony trochę marnując potencjał takiego Too Far Gone czy Withered Delilah (niesamowite riffy!). Mam wrażenie, że nie jest w stanie swoim wokalem, melodiami wynieść piosenki na wyższy poziom, a obniżyć go i owszem. Może trochę wyjdę przed szereg, ale osobiście nie chciałbym kolejnej płyty z nim na wokalu. Jest świetny w Alter Bridge, ale do Slasha IMO dużo bardziej pasuje ktoś w typie Roda Jacksona. Kolejna płyta z gośćmi też byłaby czymś fajnym (dawać jeszcze raz Cornella - stać ich na więcej niż "Promise", czy jakiegoś Hagara, Tylera, a za Fergie - Florence Welch :P)
- Battleground.. Nie tego się spodziewałem! Mimo wszystko bardzo przyjemnie się tego słucha. Końcówka niemal jak skrzyżowanie "Hey Jude" z "The Last Fight" VR, jakkolwiek to brzmi ;)
- Shadow Life: oglądając Reel to Reel zakochałem się w pewnym riffie. Odpalając wczoraj płytkę byłem niesamowicie ciekaw, jak go "zagospodarowano". Niestety, w moim odczuciu nie wyeksponowano go odpowiednio, jest "schowany" za wokalem Mylesa w refrenie. Tak czy inaczej to jedna z najlepszych piosenek płyty, byłem zauroczony od pierwszego przesłuchania. Świetne solo!
- Iris of the Storm jest fantastyczne.
- Co do "wypełniaczy": ciężko na razie wyrokować, każdy pewnie będzie miał swoich kandydatów. Sam nie zanotowałem żadnej wyraźnie odstającej - a to już napawa optymizmem.
- Nie wiem jaką funkcję pełni intro do The Dissident. W mojej opinii zupełnie niepotrzebne, sama piosenka zdecydowanie na plus.
- Beneath the Savage Sun - plus już za samo przesłanie utworu. Im bliżej końca, tym większe miałem ciarki.
- Safari Inn to fajny, bardzo "Slashowy" instrumental. Niesamowicie szybko mi zleciał, ledwie się zaczął a tutaj już intro do The Unholy ;p
- Mały kamyczek do ogródka - nie ma na WoF drugiej Anastasii. Jest natomiast wiele utworów, które zamiatają całą resztę AL.
Do tych, którzy czekają z odsłuchem na premierę - chciałbym mieć Waszą silną wolę :) Naprawdę jest na co czekać!
-
Ja musze jeszcze kilka razy przesłuchać całą płytę żeby ocenić :D W każdym razie na chwilę obecną najbardziej podoba mi się Bent To Fly :wub: Battleground i The Unholy :P
W niektórych momentach Myles niestety nie brzmi dobrze,nie lubie jak nawija z prędkością światła :/ Ale podobnie było na AL.
I gdzie jest piosenka którą miał zaśpiewać Todd? :o
Jego chyba najlepiej słychać w chórkach w BTF i WOF
Też mam nadzieję,że to ostatnia płyta z udziałem Mylesa. Niech się poświęci swojej solowej CD i AB , tam w pełni wykorzystuje swój potencjał
-
Moja pierwsza reakcja po kilkukrotnym odsłuchaniu.
Świetne riffy, solówki, kopalnia dobrego brzmienia. Chyba najbardziej "snakepitowe" brzmienia od Snakpita:P To na duży plus. Ta płyta byłaby genialna gdyby... Byłby inny wokalista. Lubię Myles'a ale tu mało gdzie mi pasuje.
Nie ma chyba kawałka, który wrzyna mi się w głowę od początku. Póki co moimi numerami jeden są Beneath The Savage Sun i The Unholy.
The Battleground jest dobre, ale gadanie o tym, że to taki epicki mega kawałek było sporo na wyrost. Nie lubię wstawek "lalalalala", ale tam jakoś mi pasują;) No i ten kawałek dobrze pasuje do Myles'a. W tych szybszych już właśnie wolałbym bardziej zadziorny wokal.
Wicked Stone - świetny drive. Tu chyba Myles najbardziej przeszkadza.
The Dissident - koncertowo czuję, że będzie świetny klimat z śpiewaniem po części przez publikę;)
Ogólnie mówiąc, jestem zadowolony:) Nie spodziewałem się takich brzmień, jak dla mnie płyta lepsza od AL, bardziej skomplikowana, cięższa, czyli dokładnie to czego mi brakowało przy poprzednim krążku.
Nie mogę się doczekać kiedy odpalę CD na pełny regulator:)
-
Cóż, kolejny album Slasha. Po premierowym i - trzeba to przyznać - ciekawym pierwszym longplayu była totalna wtopa, czyli AL. Teraz mamy "World On Fire", trzecią pozycję.
Po Slashu nie ma się co spodziewać nowych odkryć czy podążaniu w innym kierunku. 3/4 kawałków jest na jedno kopyto, byle tylko podchwycić riff i pomachać głową. Innowacje? Dla kilku "true fanów" na tym forum z pewnością są, no ale kto co lubi. Wracając co płyty... jest dobra, momentami bardzo dobra. Nie będę robił wywodów co gdzie jest "przezajebiste" itd bo ten artysta to jednak nie do końca moja bajka. Trzeba jednak oddać to co mu się słusznie należy, a więc niezaprzeczalny fakt - AL przy tej płycie to "odrzuty", coś na zasadzie "chuuj z tym, płyta to płyta i wystarczy". Co innego "World on Fire".
Na zdecydowany plus: World on Fire, Shadow Life, Automatic Overdrive (super wejście), 30YtoL, Bent to Fly, Beneath the Savage Sun, Battleground, Iris of the Storm, Avalon, The Dissident.
I więcej nie trzeba. To jest wg mnie największy minus - na cholerę tego tyle. 10-11 kawałków i płyta byłaby miodzio, a tak wg mnie rozwleczona, podobnie jak te całe "ballady" - za dłuuugo, to już nie czasy Gn'R, chociaż pan Slash myśli o "epickości" :lol: 20 lat za późno na to ;)
Krótko - chyba zakupię, a to najlepiej oddaje co myślę o "World on Fire" ;)
-
Przesłuchałem.
Pierwsze wrażenie? Zwykle projekty Slashowe kończyły się po dwóch płytach i tak szczerze, to mam nadzieję, że na kolejnej płycie Slasha pojawią się już inni muzycy, przy czym chodzi mi tu przede wszystkim o wokal, nie będę ukrywał.
Sama płyta jest mniej monotonna niż AL, ale to wciąż za mało.
Jest kilka kawałków na plus, prócz znanego wcześniej World on fire, które zdążyło mi się osłuchać przy pierwszym odsłuchaniu zwróciłem uwagę na Battleground i, zwłaszcza, na The Unholy.
Ale to mało. Zbyt mało.
Nie kupiłem płyty w wersji fanpackowej. Nie zamierzam w żadnej innej. Jak ktoś, kiedyś chciałby mi sprezentować, to się nie pogniewam, bo do kolekcji się przyda. Ale tylko tyle.
-
Nie chcę nikogo do siebie zrazić swoją opinią, gdyż jak niewiele ich ostatnio na tym forum, nie służy ona do wywołania niepotrzebnej burzy i przerzucania się złośliwościami, jest po prostu opinią ;) pomyślałam, że skoro już przesłuchałam to można się na ten temat wypowiedzieć.
A więc tak, przesłuchałam, co może niektórych dziwić, jak się przekonałam (ludzie sobie wyrobili pogląd, że jestem hejterem Slasha, a nigdy złego słowa na jego temat nie powiedziałam, hm... :P ), ale do meritum. Generalnie podobnie jak Zqyx cieszę się, że piosenki w przeciwieństwie do AL nie zlały mi się w jedno i w ogóle miałam świadomość, że czegoś slucham, (nie jak w przypadku poprzedniej płyty, kiedy nawet nie zauważyłam, że się skończyła) ale na dobrą sprawę album jest za długi. Wokal Mylesa zaczął mnie męczyć jakoś w połowie, choć to nic dziwnego skoro fanką jego wokalu nigdy nie byłam i raczej nie będę. Numery jak dla mnie na jedno kopyto i zapamiętałam z nich tylko trzy: "Shadow life", "30 years to life" i "The Dissident". Myślę, że będe do nich wracać, bo naprawdę były fajne, mimo wokalu Mylesa ;)
Podobnie jak Zqyx mam nadzieję, że Slash ruszy dalej i kolejna płyta będzie już zupełnie nowym projektem. Nie miałabym nic przeciwko, aby koncepcyjnie przypomniała "Slasha". Z różnymi wokalistami. Wtedy każdy może znaleźć coś dla siebie :)
-
No więc i ja się pokuszę o recenzję. To jest oczywiście opinia, więc proszę się nie obrażać. Słuchając nowej płyty to co jakiś czas miałam wrażenie, że to już przed chwilą słyszałam. Lubię Mylesa, ale mam jakieś wrażenie, że nie chciał za bardzo popracować nad wokalem. Czasem słuchając kolejnej piosenki i refrenu, zastanawiałam się co to za piosenka, bo tak śpiewany refren słyszałam przed chwilą. Musiałam patrzeć co za piosenkę słucham. Za pierwszym razem przesłuchałam całą płytę, za drugim razem słuchałam po kawałku, to znaczy trochę płyty Slasha, trochę czego innego. A i u mnie zdecydowanie na minus to to, że Slash grał wszystkie partie gitar. Brakowało mi w tym drugiego gitarzysty, który uzupełniałby się z Slashem.
U mnie na plus wyróżnia się World on fire. Shadow life, Bent to fly, Whithered Deliah, Iris of the storm, Safari Inn, The Unholy.
-
Moje krótkie wrażenia po pierwszych 2 przesłuchaniach:
Jak dla mnie to WOF jest zdecydowanie lepszą niż AL. Przede wszystkim wiedziałem czego się spodziewać po kolaboracji Kudłatego z Mylesem i "Spiskowcami" - może dlatego płyta mnie nie rozczarowała. Solówki i riffy są chyba najlepsze jeśli chodzi o solowe projekty Kudłatego.
Najbardziej mnie "wkręciły": Wicked Stone, Bent to Fly, Stone Blind, Battleground, Safari Inn i The Unholy.
-
Jeszcze nie słuchałam.Posłucham na spokojnie jak dostanę.W magazynie Teraz Rock,ostatni album Slasha dostał opinię bardzo dobrej płyty. ;)
-
Przesłuchałem właśnie cały krążek po raz pierwszy i na głowę niesie mi się tylko jedno porównanie. Mianowicie:
World On Fire = Apocaliptyc love 2.0 ;) I jest to w mojej opinii zarówno największy plus i minus tej płyty.
Z takich dodatkowych "+" to na pewno mogę wymienić:
- Lepiej niż na AL słychać partie Todda i Brenta
- Genialne riffy w kilku piosenkach (Riff z To Far Gone do teraz siedzi mi w głowie,no coś niesamowitego 8) )
- Kilka dobrych rockerów (min. Tytułowy kawałek,30 years to life czy chociażby The Dissident)
- Teksty Mylesa dalej trzymają poziom (Bo to chyba on jest głównym "tekściarzem",czyż nie? Jeśli się mylę,proszę mnie poprawić :P )
- Intro do wspomnianego już wcześniej The Dissident :D
- Świetne instrumentalne Safari Inn
A z minusów,too:
- Jak już wcześniej wspomniałem niesamowite podobieństwo do AL,które towarzyszy nam przez większość płyty.
- (Momentami) głos Mylesa
- Kilka piosenek,które widocznie pełnią rolę "zapełniaczy" (W moim przypadku za "zapełniacza" uważam Avalon i Iris Of The Storm)
- Battleground. (To,że znajduję się w minusach prawdopodobnie jest spowodowane tym,że naczytałem się przed premiera jak bardzo epicki kawałek to będzie i niestety lekko się roczarowałem :/)
- Pomimo zwiększenia roli Todda i Brenta,to i tak brakuje mi tutaj kawałka,w którym ten pierwszy byłby na głównym wokalu,a nie tylko pozostawał w cieniu.
Ocena końcowa... Hm...... Coś koło 7,5/10 i mam nadzieję,że kolejne co będzie nam dane usłyszeć od Slasha w wersji studyjnej to Velvet Revolver z nowym wokalistą,albo krążek solowy w formie podobnej do tego z 2010.
-
Według mnie album jest naprawdę dobry ale mam wrażenie, że panowie gdzieś strasznie się śpieszyli (zupełnie nie wiem czemu) i jednak coś umknęło im po drodze. Nie jestem w stanie powiedzieć co ale przy kilku piosenkach wystarczyło chwilkę dłużej posiedzieć i byłoby ok, takie moje odczucia. Po przesłuchaniu drugim, czy trzecim wszystkie piosenki już w miarę ogarniałam, oprócz Withered Delilahm, Wicked Stone i Iris of the storm. Gdzieś gubiły się w tle. Reszta jest w miarę ok. Moi faworyci:
- The Unholy - według mnie najlepsza na płycie
- Beneath the Savage Sun - świetny riff, zwrotki, bridge... refren trochę mniej :P
- The Dissident - bardzo fajna nutka, wpada w ucho. Na pewno publika będzie się dobrze bawić na tej piosence :) (jako teledysk do tej piosenki wyobrażam sobie nagrania z trasy, koncertów... Już widzę tych wszystkich fanów... I kartoniadę w Krakowie też :P )
- Shadow Life
- Stone Blind
- Battleground
- Dirty Girl
- Bent to fly
- World on fire.
Na razie tyle :)
Widzę, że dużo osób zastanawia się o co chodzi z intrem do The Dissident :) Mianowicie, intro nagrał Todd Kerns w ramach żartu. Początkowo podobno piosenka miała się nazywać "Conscientious objector" o.O
Gdyby ktoś był zainteresowany tekstem :lol: :
Conscientious objector
Momma go grab the tractor
Daddy says we gotta clean these fields tonight
Conscientious objector
where the fucks my tractor
i think momma i done lost that tractor again
-
To i ja pokuszę się o parę słów...
Tyle oczekiwania i w końcu jest w moich rękach... Czekałem na to długo, ale nareszcie mogę jej posłuchać.
Zacznę może od strony graficznej. Okładka mi się nie podoba. Nie lubię jak jest napaćkane tego wszystkiego. Również książeczka pozostawia wiele do życzenia, mogła by być trochę dłuższa bo kilka zdjęć to za mało.
Na szczęście płytę kupuje się by ją posłuchać, a nie na nią patrzeć...
Zdecydowanie dobre strony krążka to:
- World on fire - fajne rozpoczęcie płyty, trochę słaby refren
- 30 Years to Life - super intro
- Bent to Fly - dobry tekst i ogólnie duży plus
- Dirty Girl - fajny riff
- The Unholy - chyba najlepsza piosenka na płycie, chłopaki wiedzieli co zostawić na koniec, mam nadzieje, że usłyszymy to w Krakowie :)
Minusy to:
- Shadow Life
- Automatic Overdrive
- Withered Delilah
- Iris of the Storm
- Avalon
Jeszcze coś by się pewnie znalazło...
Podsumowując płyta powinna mieć max 12-13 kawałków. Zrobiła na mnie większe wrażenie niż AL. Nie można narzekać, chociaż jest trochę za długa. Rzeczywiście głos Mylesa jest już trochę męczący, więc liczę, że Velvet Revolver w najbliższym czasie powróci do życia.
7,5/10
-
ależ pieprzycie panowie i panie :rolleyes:
jak ktoś z was się spodziewał że myles nagle zacznie śpiewać inaczej niż śpiewa to nie mam pytań :rolleyes: i tak jest o niebo lepiej niż na AL..
płyta imo bardzo dobra, parę megariffów parę megasolówek, nie wiem czemu narzekacie na zbyt dużą ilość utworów - nie rozumiem ale może za młody jestem..
jeśli chodzi o brzmienie - zajebista realizacja - jestem pod dużym wrażeniem (koledze który pisał o nieudanym modern rocku polecam kupić a nie ściągnąć i posłuchać u kolegi na dobrym sprzęcie a nie na słuchawkach z biedronki :facepalm:)
jedyne co mnie wkurza to bębnienie brenta które (imo) jest tak sztampowe jak podręcznik rockowego perkusisty (do tego nie leży mi brzmienie werbla ale to już moje przemyślenia)
mój faworyt to 'safari inn' - nie słyszałem jeszcze slasha w tak wyważonym numerze instrumentalnym (ciekawostka - główny motyw to demo, które było na drugiej płycie z kolekcjonerskiej wersji 3płytowej albumu 'rock'n'fn'roll') - swoją drogą ciekawy jestem genezy tytułu..
gusta są indywidualne ale (imo) dużo lepiej niż AL, wystarczająco dużo perełek żeby moje stare ucho czuło się zaspokojone ;)
-
mój faworyt to 'safari inn' - nie słyszałem jeszcze slasha w tak wyważonym numerze instrumentalnym (ciekawostka - główny motyw to demo, które było na drugiej płycie z kolekcjonerskiej wersji 3płytowej albumu 'rock'n'fn'roll') - swoją drogą ciekawy jestem genezy tytułu..
Polecam posłuchać You got no right Velvetów, to jakby drugie podejście do melodii z refrenu :D
-
Bardzo krótko i na temat :) Pierwsze wrażenie po odsłuchaniu:
Podobnie jak Grzon jestem rozczarowana i zadowolona jednocześnie
Bo niby można powiedzieć po jej przesłuchaniu "ale to już było" jednak z drugiej strony to solidny kawałek dobrego (bardzo dobrego) rocka, którego z wielką przyjemnością się słucha.
-
Przesłuchałam. Pierwsze kilka piosenek - pozytywne zaskoczenie, bo myślałam, że będzie gorzej, a nawet dobrze mi się tego słuchało, gdy leciało w tle. Niestety, po 30 minutach zaczęłam się nudzić, a ostatnie utwory to już naprawdę musiałam się zmuszać, żeby tego nie wyłączyć... :/ Teoretycznie jest ok, niby jest dobrze, ale po kilku utworach fakt, że jest to dobry rock zaczyna tracić na znaczeniu, bo każdy kolejny utwór brzmi coraz bardziej jak poprzednie. Wokal Mylesa męczy troszkę mniej niż na AL, ale nadal to jest coś, na czym moim zdaniem Slash mocno traci. Poza tym, wydaje mi się, że dobrze by mu zrobiła zmiana zespołu. Z całym szacunkiem do Konspiratorów, ale odnoszę wrażenie, że cała ta paczka (Slash+Konspiratorzy+Myles) już po prostu wyczerpała pomysły na wspólne granie. Nadal uważam, że "Slash" to najlepszy z solowych albumów Slasha i czekam, aż wróci do tej koncepcji nagrywania płyt. "World on fire" rozczarowuje (choć mniej niż "Apocalyptic Love") i męczy, ale gdyby słuchać tych utworów w mniejszych dawkach, to może by było lepiej. Bo to dobry rock, ale brakuje trochę różnorodności. W każdym razie, raczej bym nie kupiła, zwłaszcza za cenę w jakiej obecnie figuruje na półkach sklepowych :)
-
nawet dobrze mi się tego słuchało, gdy leciało w tle.
To chyba nie powinnaś brać się za pisanie tej recenzji :sorcerer:
-
Zazdroszczę życia, jeśli masz czas, żeby przez ponad godzinę nie robić nic innego tylko skupiać się tylko i wyłącznie na słuchaniu płyty. Istnieje coś takiego jak podzielność uwagi. Mogę np. pisać/rozmawiać i jednocześnie słuchać płyty - Ty tak nie potrafisz? To współczuję. Skoro tak się czepiasz to zaznaczę, że tu akurat zadziałało to na plus - gdybym miała tylko i wyłącznie skupiać się na tym <dziele>, to znudziłoby mi się po 15 minutach. Płyta nie była odtwarzana w drugim pokoju, nie odkurzałam w tym czasie dywanu zagłuszając sobie muzykę, nie oglądałam w tym czasie telewizji, nie gadałam przez telefon. Chyba sama potrafię ocenić, czy mogę napisać recenzję czy nie. Szkoda, że najwyraźniej Tobie się ona nie spodobała i koniecznie musiałeś się do czegoś przyczepić :) ale osiągnąłeś swój cel, zebrałeś 2 plusiki <3
-
o k***a :D
(http://d.dzieci.pl/298313993--602287317/dziewczynka-obrazona.jpg)
-
Serio? To znaczy, że recenzje muszą być tylko pozytywne? :P Bo no cóż, całe życie byłam przekonana, że recenzja tak jak medal ma dwie strony.
-
Emma, ty zdobyłaś 4 plusy, więc też zapunktowałaś i to w temacie o Slashu.
-
Trochę już się osłuchałem z tym nowym krążkiem Slasha i czas na jakąś opinię. Jak dla mnie to najlepsza z dotychczasowych płyt solowych Kudłatego. Jest bardziej różnorodna i przebojowa od Apocalyptic Love i bardziej spójna od Slasha z gośćmi.
Patrzę bardziej całościowo, ale postaram się napisać parę słów o każdej piosence. A i tak wszystko zweryfikują wersje live tych kawałków.
1. World On Fire - zaczyna się świetnie od "World On Fire", które chodzi mi cały czas po głowie - jest szybki przebojowy riff, a piosenka to taki typowy koncertowy wymiatacz, zapieprza cały czas do przodu aż miło. Na teledysk też miło popatrzeć :P
2. Shadow Life - jest dla mnie taki nijaki.
3. Automatic Overdrive - kolejny szybki kawałek, fajnie buja, podoba mi się wokal Mylesa tutaj
4. Wicked Stone - pierwszy z numerów, który mnie irytuje ze względu na (nie wiem jak to dokładnie nazwać, ale dużo jest takich momentów na płycie) wielogłosowość w refrenie. Wolę samego Mylesa bez tych dośpiewek w tle. Wkurza mnie też to przedłużanie wokalu "this wiiiickeeeeeeed stoneeeee" zamiast prosto "this wicked stone"
5. 30 Years To Life - to już się pojawiło w recenzjach prasowych - zaczyna się jak "Paradise City", ale potem jest szybko i ostry riff. Ogólnie jednak trochę numer na siłę.
6. Bent To Fly - jeden z moich faworytów, piękna ballada, piękny tekst, piękna solówka.
7. Stone Blind - kolejny świetny numer, zaczyna się od mówionego wokalu, potem perkusja buduje napięcie i wchodzi Slashu. Dobry rockowy numer. Refren idealny do wykrzyczenia przez publiczność. Chcę to live w Krakowie.
8. Too Far Gone - trochę nie rozumiem zachwytów nad tą piosenką, bez rewelacji - numer jakich wiele
9. Beneath The Savage Sun - nie mogę tego rozgryźć, jest na swój sposób inspirujący - raz wolno, raz szybko, raz riff taki szybki rockowy, raz ciężki Metallikowy, dużo zmian tempa.
10. Withered Delilah - jeden z numerów, do których powracam najczęściej. Taki wakacyjny refren i ciekawy riff, z tym waleniem w werbel ? (nie znam się na instrumentach perkusyjnych)
11. Battleground - ballada, powoli budująca napięcie - fajny numer gdyby nie "lalalala" na końcu
12. Dirty Girl - taki brudny kawałek, rewelacja
13. Iris Of The Storm - znów to przeciąganie wokalu, usypiający
14. Avalon - chyba najlepszy riff na płycie, fajny rocker, znów Myles przeciąga "Avaaaaloooon"
15. The Dissident - rewelacyjny pomysł z tym countrowym intro, ja bym to dał jako otwieracz na koncertach, dobrze buja. Na minus "oooooooooooo" w refrenie - to już naprawdę nie dało się stworzyć nie ambitniejszego?
16. Safari Inn - co tu dużo gadać - fajne solo
17. The Unholy - piękny i ważny w warstwie tekstowej kawałek. Nr 2 na płycie po "Bent To Fly". Jaki z tego wniosek? Panowie Myles i Slash mają talent do ballad.
Ogólnie bym ocenił płytę na 8/10. Fajny rockowy krążek z paroma irytującymi momentami zwłaszcza jeśli chodzi o budowę refrenów (nie wokali bo mnie Mr Kennedy nie irytuje, chociaż wolę go w Alter Bridge).
Co jeszcze muszę nadrobić to wczytać się w teksty.
-
Minęły ponad 2 tygodnie od pierwszego przesłuchania, kilka tych przesłuchań było, więc już czuję się na siłach aby ocenić całość materiału zawartego na World On Fire. I chyba podzielę zdanie większości, która ocenia album jako dobry, solidny kawał tego, czego się można było po Slashu spodziewać. Czy będzie to coś, o czym będziemy pamiętali za 15/20 lat? Raczej wątpię, żeby ktoś sięgał po ten album po tak długim czasie... No chyba, że z nostalgią, bo pierwszy raz całował się przy Battlegroundzie czy uprawiał seks przy Automatic Overdrive... ale zaraz... przecież raczej nikt tego nie będzie robił... :P
Cała płyta dość żwawo przeleciała mi przez słuchawki; te 77 minut nie męczy, ale wymaga od słuchacza skupienia, które nie jest niestety możliwe i osiągalne. To dlatego już podczas mojego drugiego razu zrobiłem z tą płytą to co polecam każdemu: wybrałem opcję SHUFFLE.
Kiedy podchodzę do World on Fire jako do zgranej całości, jestem przerażony powtarzalnością całego wydawnictwa. Inaczej jest zaś, kiedy te 17 utworów wrzucimy do jednego katalogu z muzyką z wcześniejszych wydawnictw kudłacza "noga" Majlsa i Spiskowców. Wtedy wychodzą nam do głowy perełki, takie jak Automatic Overdrive, Safari Inn czy Bent To Fly.
Jedyne porównania jakie przy okazji wydania World on Fire mają prawo istnieć, to jej bezpośrednia poprzedniczka. Dla mnie osobiście w tej potyczce trzecie solowe dzieło Slasha przegrywa i to, po zastanowieniu oczywiście, dość mocno. Przede wszystkim Apocalyptic Love było dziełem dwóch gitarzystów, nie wszystkie zagrywki na albumie były autorstwa kudłatego, a Majls wprowadził do muzyki swoje specyficzne riff i zagrywki. Tam bardzo rzadko zdarzała się sytuacja, w której gitara rytmiczna wygrywała by proste akordy - zawsze był pomysł jak rozwiązać to inaczej. Przy tym albumie Frank Sidoris będzie miał o wiele mniej roboty na koncertach. Właściwie mój największy zarzut a propos World on Fire to całkowity brak słyszalności drugiej gitary. Muzyka nie jest rozbita idealnie na dwa kanały, a przez to szlag trafia poczucie obcowania z całym, na żywo grającym zespołem. Ideałem tutaj zawsze będą dla mnie duety Slasha i Izzy'm, gdzie np. Mama Kin z Liesa to idealny tester działania zestawu stereo w każdym nowo kupowanym przeze mnie sprzęcie audio.
...czyli jednym słowem brakuje mi Majlsa, który bardziej zaborczo kładzie łapska na muzyce serwowanej przez Slasha.
Z WOF jest tak jak myślałem, że będzie jeszcze przed premierą: z całej gamy takich samych utwór wybrałem kilka takich, które będą ze mną dłużej. Reszta będzie mi się gdzieś tam pałętała po playlistach...
....a teraz kilka słów o każdym utworze...
1. World On Fire - nie lubię słuchać albumu, kiedy tak bardzo znam już pierwszy singiel. Nie mogę przez to ocenić wartości tego kawałka bo zawsze wydaje się lepszy, czyli bardziej mi znany. Tutaj jednak mogę chyba po prostu powiedzieć, że to ZA***STY niosący utwór. Aż się chce komuś dać w pysk :P Refren czasem sobie śpiewam w robocie do kompa, bez powodu.
2. Shadow Life - eee.... taki sztampowy, mało wnoszący utwór. Równie dobrze mogłoby go nie być.
3. Automatic Overdrive - to samo, co w przypadku utworu tytułowego. Szybko, intensywnie, riff-bajka wbija się w czaszkę i nie chce wyjść. Mój faworyt.
4. Wicked Stone - po prostu przekombinowany. Utwór zrobiony na modłę Rocket Queen i niestety słychać to od pierwszych dźwięków. Aż czekałem na zmianę tempa pod koniec, bo wtedy nadałbym mu nową nazwę: "odgrzewany kotlet". Po kilku przesłuchaniach zyskuje, z całego tego burdelu wyłania się sympatyczny riff, więc jest lepiej. Ale nasze pierwsze spotkanie nie było przyjemne...
5. 30 Years to Life - na początku, jak czytałem, że to jeden z ulubionych utworów Slasha na całej płycie to aż mi się wierzyć nie chciało, że nie ma tam nic lepszego. Ale potem... riff przewodni to znak rozpoznawczy Slasha, którym dość często atakuje nas na swoich albumach. Ja nazywam to sydromem SCOMa i zaliczam do niego także: Iris of The Storm, Anastazję czy też Superhuman (VR). Mam wrażenie, że można by trochę polepszyć refren... ale z drugiej strony i tak sobie go nucę z uśmiechem na ustach. Kawałek aż się prosi o stosowną drugą gitarę w lewym uchu...
6. Bent To Fly - nic nowego, to wszystko już było z miliard razy. A jednak wystarczy wrzucić ładną melodię i Śpiocha Majls kupił... :P
7. Stone Blind - ten kawałek to znowu najmniej zapamiętywalny utwór na płycie. Właściwie to dalej nie pamiętam w całości. Człowiek co się już z nim osłuchał doceni jednak jego... no właśnie... dobra niech będzie że mi pasi refren.
8. Too Far Gone - EJ NO! ZAJEBISTE INTRO! i w zasadzie na tym się skończyły moje podniety
9. Beneath The Savage Sun - nie kupuję tego. Ni to hardrockowe, ni to melodyjne, zdecydowanie bardzo mało pasuje mi ten utwór. Te slide'y niby przypominają klasyk z pierwszego Snakepita ale to jakby jego daleki kuzyn z Tanzanii przyjechał i przewrócił się na pysk przekraczając nasz próg. Panowie, więcej konsekwencji: jeśli zaczynacie kawałek tak ciężko, to fajnie by było gdyby Majls nie robił sobie z tego piosnki o Dupie Maryni. Zdecydowanie jednak kawałek wyróżnia się tym, że ma najciekawszy bridge na całym albumie. Chodzi mi oczywiście o ten wolny pochód Todda...
10. Withered Delilah - nigdy chyba tego nie wypowiem dobrze. Podobnie do Automatic Overdrive. Ale słabiej. W klimacie WOFa się mieści :P
11. Battleground - spodziewałem się kokosów, potem ludzie wszędzie pisali, że nie ma się co spodziewać tych kokosów, więc jak przesłuchałem to nie wiedziałem co powiedzieć. Do epickości temu daleko. Samo wstawienie 'lalallala" nie wystarczy, żeby kawałek stał się hitem płyty. Jest oczywiście sympatycznie i przy okazji zalatuje aż nadto Oasis! Autentycznie mam wrażenie, że to odrzut z ostatniej płyty braci Gallagherów...
12. Dirty Girl - fajny, zwarty kawałek; fajny zwarty wstęp; fajny, zwarty refren. Znajdziecie mi powód dlaczego miałbym tego nie słuchać na maksa na autostradzie :P?
13. Iris of The Storm - kluski z mięsem... choć jest coś magicznego w zwrotkach, ten czysty wokal Majlsa i czysta gitara Slasha sprawiają, że chciałbym aby ten utwór został przearanżowany na balladę. Wyszedłby na tym z pewnością lepiej...
14. Avalon - jak pierwszy raz słuchałem WOFa to w tym miejscu powiedziałem: to już było. I do dziś jest mi ciężko przebrnąć przez chociażby połowę tego kawałka.
15. The Dissident - wstęp miodzio, jednak zupełnie to nie pasuje do całości albumu. I znowu... konsekwencja Panowie! kawałek sympatycznie buja, kolejny świetny refren Majlsa.
16. Safari Inn - piękna, choć bardzo prosta zagrywka. Podoba mi się to jak z takiej pierdoły Slashu zrobił taki brylancik. Niby nic specjalne ale mnie chwyta za serce. Może dlatego, że tęsknię za Slashem, który na swoich barkach dźwigał cały koncert a solówki trwały po 15 minut...
17. The Unholy - mało jest w tym kawałku urzekających mnie rzeczy... dlatego podniecać się nie będę.
Ogółem:
Uwielbiam tego gościa, jego klasyczne podejście do muzyki. Majls daje temu bandowi piękne melodie. Czego tu więcej chcieć? No właśnie, ja bym chciał kroku w przód. Konwencja tego zespołu się wyczerpuje, czas ruszyć dalej i zająć się czymś nowym... A o jakość się nie ma co martwić :]
-
Kupiłem z szacunku dla artysty, przesłuchałem raz i płyta poszła w odstawkę tak jak Apocalyptic Love.
Nigdy się nie przekonam do wokalu Pana Mylesa.
-
Przede wszystkim Apocalyptic Love było dziełem dwóch gitarzystów, nie wszystkie zagrywki na albumie były autorstwa kudłatego, a Majls wprowadził do muzyki swoje specyficzne riff i zagrywki. Ideałem tutaj zawsze będą dla mnie duety Slasha i Izzy'm, gdzie np. Mama Kin z Liesa to idealny tester działania zestawu stereo w każdym nowo kupowanym przeze mnie sprzęcie audio.
Śpiochu zgadzam się z tobą, że fajnie jest, jak są dwie gitary nagrywane przez kogoś innego, Slash nigdy nie był rytmicznym i pewnie z tego powodu, tak to wyszło. Ideałem tutaj zawsze i niezmiennie dla mnie będą Phil Collen i Steve Clark. Chyba znowu się narażę, ale uważam, że takiego zgrania, nie mieli nawet Izzy i Slash.