@mafioso
Jakiś czas temu zajrzałem do tematu o pierwszej solowej płycie, IMO została odebrana bardzo chłodno. Dopiero teraz, po wielu koncertach i "osłuchaniu" się z tymi piosenkami wykrystalizowały się hity. Back From Cali, Starlight, Ghost, Doctor Alibi, Watch This, Nothing to Say, By The Sword i w końcu Gotten. Nie licząc tej ostatniej piosenki, to te nuty są obowiązkowe na każdym pełnym koncercie, sam chcę je na żywo usłyszeć. Z "Apocalyptic Love" będzie podobnie, jestem przekonany. Dobra, biorę się za odsłuch.
No to recenzujmy:
Apocalyptic Love: (3:29) 8/10
Mocne Wah-Wah w intrze daje nam do zrozumienia, że nieprzypadkowo jest to utwór otwierający płytę. Agresywna gra od początku rzuca się w oczy (uszy) i mimo, że piosenka nie przedstawia praktycznie żadnego ciekawego riffu to wydaje się być pewniakiem do setlisty na koncertach. Interesujące solo, nienaganny wokal i znakomita gra sekcji rytmicznej.
One Last Thrill: (3:10) 9/10
Rock w starym stylu, tak można podsumować ten utwór. Mocne, choć krótkie intro i zwrotki, w których Myles śpiewa z prędkością światła. Fajny, rock&rollowy refren i znakomite solo, przy którym publiczność i Slash będą się świetnie bawić. Kolejna piosenka, która na pewno pojawi się w setliście, znakomity kawałek.
Standing In The Sun: (4:04) 5/10
Piosenka, do której byłem nastawiony bardzo sceptycznie ze względu na stonowany i po prostu nudny main riff. Z każdym przesłuchaniem jednak ona zyskuje, bo ciągle odkrywa się w tym coś nowego. Dalej dobre solo i przygrywki tuż po nim i dopełnienie grą gitary rytmicznej od 3:30. Całość brzmi wtedy ciekawiej i niestety nie jest to jedyny przypadek, kiedy piosenka zyskuje fajne brzmienie dopiero pod koniec, zazwyczaj po solówce.
You're A Lie: (3:51) 8/10
Singiel promujący "Apocalyptic Love" od momentu ukazania zbierał bardzo dobre recenzje. Znakomity main riff, świetny refren, w którym Todd Kerns asystuje Kennedy'emu i fantastyczne solo, które uzupełnia utwór odpowiednią dawką emocji. Dużo pisać o tej nucie nie trzeba, bo zna ją każdy, kto czekał na album.
No More Heroes: (4:24) 8/10
Jeden z moich faworytów na tej płycie, może się wydawać, że przekombinowany efektami gitarowymi, jednak brzmi to niesamowicie i wraz z klimatycznym wokalem tworzy harmonijną całość. Chłopaki potem stopniowo budują napięcie, a momentem kulminacyjnym jest znakomite solo, które od razu wywołało u mnie ciarki.
Halo: (3:23) 6/10
Długie (patrząc na standardy tej płyty) intro wprowadza nas do mocnego riffu, zapowiadającego piosenkę typu "bad'ass". Początek zwrotki może szybko zmyć to wrażenie, jednak dalej z refrenem idzie wspomniany wyżej riff, który ratuje sytuację. Chwilę później krótkie wprowadzenie do solo, które na długo zapisze się w pamięci, bo czegoś takiego Hudson jeszcze nie grał. Naprawdę dobre, rockowe granie. I tutaj dochodzimy do momentu - od 3:00, o którym wspomniałem przy Standing in The Sun. Jedna mała zmiana, a niesamowicie wpływa na brzmienie. Tam po solówce dochodziła gitara rytmiczna, a tutaj wchodzi bas, który totalnie zmienia wydźwięk. Piosenka brzmi wtedy agresywniej, daje nam znać, że całość dokądś zmierza i... się kończy.
We Will Roam: (4:49) 6/10
Moim zdaniem jeden z pozornie najnudniejszych utworów na płycie, a fajny, pozytywny refren wcale jej z tego wizerunku nie wyciąga. Sprawę ratują dopiero dwie solówki, które doskonale pasują do całości. Słychać w nich inspirację Civil War i Patience, wychwyciłem tam kilka znajomych dźwięków, które wywołały uśmiech na mej twarzy.
Anastasia: (6:07) 8/10
Znakomite intro na gitarze klasycznej, dalsze wprowadzenie do utworu i w końcu main riff, który daje piosence niezłego pazura. Zgodnie z zapowiedziami jest to najbardziej "gitarowa" piosenka na płycie. Intro, riff, całe mnóstwo przygrywek w trakcie zwrotek i refrenu, długie solówki oraz outro tworzą przyjemny, zwarty utwór. Czuć w tym "meksykańską nutę" (albo to tylko moje wrażenie). Piosenka obowiązkowo na setliście koncertowej.
Not For Me: (5:21) 7/10
Bardzo fajne intro, znakomity wokal i przyjemne, po prostu przyjemne, ciche granie (przynajmniej na początku). Dalej kilka akordów z przesterem, fantastyczna zwrotka i wprowadzenie do solo. Co do solo, ma się wrażenie, że już się je gdzieś słyszało ale jest to jedno z najciekawszych na krążku. Niesie ze sobą falę emocji i wywołuje ciarki. Dalej fantastyczna aranżacja sekcji rytmicznej, bas i perkusja grają przez chwilę jakieś woogie boogie. Następnie mamy solo Myles'a i tak już do końca. Zdecydowanie obowiązkowy utwór na setliście.
Bad Rain: (3:46) 6/10
Króciutkie intro, od razu zwrotka i main riff (co do niego - pierwsze skojarzenie System of a Down - BYOB). W trakcie zwrotek słychać bardzo miły akcencik, prawdopodobnie Eric Valentine (który produkuje album, również perkusista) gra na cymbałkach lub trójkącie, nie jestem w stanie powiedzieć. Dalej bardzo intensywne, choć krótkie solo z wykorzystaniem Cry Baby, chwilowe zwolnienie tempa i dalej ponownie refren. Od 3:20 kolejny przypadek, w którym muzycy urozmaicają brzmienie, ale w tym utworze aż tak to nie wpływa na odbiór.
Hard & Fast: (3:02) 7/10
Obok One Last Thrill kolejny znakomity, rock&rollowy utwór. Szybkie i intensywne granie wraz ze śpiewaniem - dużo skakania pod sceną będzie, oj dużo. Mamy tutaj także mocne solo, przy którym Slash będzie miał na koncertach mnóstwo radochy. Zdecydowanie jeden z najciekawszych numerów na krążku.
Far And Away: (5:14) 8/10
W moim odczuciu utwór bardziej balladowy aniżeli Not For Me. Spokojniejszy wokal, dużo akustycznego grania i klimatycznych przygrywek oraz bas, który klei całość w fantastyczną historię. Piosenka może się kojarzyć The Last Fight z albumu Libertad. Mamy tutaj świetne solówki i trochę mocniejszego grania na koniec. Nuta zdecydowanie ma prawo się podobać i powinna być grana live.
Shots Fired: (3:48) 7/10
Znów krótkie, choć fantastyczne intro, dalej main riff, który zmusi publikę do wzmożonego wysiłku pod sceną. Później dochodzi surowe, lecz klimatyczne solo i chwilowe wyciszenie, by przejść do refrenu i ponownie spotkać się z sytuacją, gdy rytmiczna gra trochę inaczej i brzmi to lepiej.
Carolina: (3:18) -Bonus track- 10/10
Talkbox, tym słowem można podsumować ten utwór, bo każdy wie jak Slash czuje się przy tym urządzeniu. Carolina to fantastycznie zaaranżowana opowieść o tytułowej Carolinie (jeżeli postacie z okładki to Anastasia i Carolina, to ta druga na pewno jest diabełkiem), lekki refren i VRevolverowskie solo z talkboxem. Bardzo mi się to podoba i nie mogę przestać słuchać. Dalej mamy chwilowy "drop", talkbox, refren i równiez refren ale z talkboxem, przy pomocy, którego Slash śpiewa. Brzmi to niesamowicie, przez chwilę można odnieść wrażenie, że to Daft Punk. Jeżeli nie usłyszymy tego live, to chłopaki strzelą sobie w kolano.
Crazy Life: (3:40) -Bonus track- 9/10
Najbardziej gunsowy utwór ze wszystkich, fenomenalny linia rytmiczna - bas i perkusja. Leciutki, pozytywny refren i bardzo fajny riff, nadający ton całej piosence. Na deser mamy ponad pół minutowe solo, które idealnie uzupełnia całość. Po raz czwarty występuje tutaj wspomniana przeze mnie sytuacja, tym razem znów chodzi o bas. Todd gra trochę inaczej i od razu słychać różnicę. W tym wypadku jest to całkowicie in plus, ponieważ cały utwór jest świetny i to tylko dodaje "flejworu" (smaczku). Koniecznie na koncertach!
Ocena 7.5/10 (74.6%).
Pokrywa się to z pierwszymi recenzjami, które można znaleźć w Internecie (zakres 70-80%).
Podsumowując -
jest tutaj kilka znakomitych utworów, które live będą brzmieć jeszcze lepiej. "Brent i Todd to najlepsza sekcja rytmiczna z jaką grałem od czasów Guns N' Roses" - Slash. Nie mogę się z tym nie zgodzić. Płytę na pewno warto kupić i zapoznać się z materiałem, nad którym konspiratorzy pracowali przez co najmniej ostatni rok. Utwory, a co za tym idzie - cały krążek zyskują wraz z każdym kolejnym przesłuchaniem. Sam pisząc ten tekst, słuchałem w tle wszystkich utworów i gdy opada pierwsze wrażenie (dla wielu będzie może nie negatywne, co rozczarowujące) odnajduje się mnóstwo ciekawych rzeczy i ocena albumu powinna się w waszych głowach podnieść. Są dwie rzeczy, które mnie osobiście rozczarowały - po pierwsze brak konsekwencji. W niektórych piosenkach (co zresztą przy nich napisałem) zachodzi ciekawy zabieg, który poprawia ogólny odbiór utworu, a jest on stosowany dopiero kilkanaście sekund przed końcem. Widać, że Slash wraz z resztą pracowali nad tą płytą relatywnie krótko, bo nie dali się ponieść fantazji. Udało im się w kluczowych momentach tych słabszych utworów wyciągnąć niesamowite brzmienie, ale zabrakło odwagi aby to pociągnąć dalej, szkoda. Druga rzecz to solówki w kilku piosenkach, odnoszę wrażenie, że Slash zagrał je wszystkie na sześciu czy siedmiu progach. Na szczęście nie są to utwory porywające i nikt o nich pamiętać nie będzie. Album był nagrywany na żywo, co słychać. Zanim weźmiecie się za płytę, zatroszczcie się o odpowiedni sprzęt, bo warto. Moje TOP3: Carolina, One Last Thrill, No More Heroes
Nuty koncertowe (czytaj najlepsze): Carolina, Crazy Life, One Last Thrill, No More Heroes, Anastasia, Far and Away, You're a Lie, Apocalyptic Love, Not For Me.
PS. Aby zagrać niektóre utwory na koncertach, Slash będzie musiał wyciągnąć swojego Gibsona EDS-1275 "doubleneck". Tak, tego na którym grał Knocking on Heaven's Door. Ciekawe ile na nim kurzu. Uważam też, że koniecznie będzie musiał wydłużyć występ, dodać do setlisty około 4-5 utworów. Za dużo dobrych piosenek do stracenia.
PS2. Do redaktorów, jeżeli chcecie, możecie mój tekst wykorzystać dalej.
PS3. Do innych, którzy przesłuchali lub dopiero zamierzają. Rock ewoluował, nie ważne czy w dobrą czy złą stronę, ale ewoluował. Wszystko co najlepsze zostało już przez wszystkich nagrane, każdy zespół miał już swój czas i tzw. "życiówki". Było minęło - warto wziąć na to poprawkę, bo jeżeli oczekujecie po tym albumie nowego AFD czy Contraband, to się zawiedziecie. Przy ocenianiu stwórzcie sobie osobną skalę, dostosowaną do albumu. Porównania na nic się nie zdadzą, niestety. Trochę to bolesne, ale to nie jest odosobniony przypadek. Kto słucha np. Black Label Society, ten wie o czym mówię.
Miłej zabawy, cravenciak.