17 września minęło 29 lat od ukazania się „Use Your Illusion I” i „Use Your Illusion II”.
Z tej okazji magazyn „Kerrang!” udostępnił niepublikowany dotąd wywiad z Andym Morahanem – reżyserem teledysków do trylogii „Don’t Cry” – „November Rain” – „Estranged”. Czy kiedy podejmowałeś się tego projektu, miałeś już jasność co do tego, jak ostatecznie będzie wyglądał? Nie do końca! Rzecz miała dotyczyć Axla i jego miłości do dziewczyny, w rolę której w „Don’t Cry” i „November Rain” wcieliła się Stephanie Seymour. W pierwotnych planach o Stephanie w ogóle nie było mowy; klipy miały się opierać na abstrakcyjnej kanwie paru głębszych przemyśleń Axla. Niemniej, nie cierpię mówić, że zgubiliśmy wątek – po prostu w miarę jak w projekt angażowało się coraz więcej osób, kanwa stawała się większa i większa.
Plany zmieniały się i ewoluowały w miarę kręcenia teledysków? To interesująca sprawa, bo w Guns N’ Roses zachodziło wówczas wiele zmian. Ukazały się oba albumy „Use Your Illusion”, a Izzy Stradlin odszedł, co Axlowi mocno dało się we znaki. Nie podobał mu się kurs, jaki obrał zespół, i starał się nad wszystkim zapanować. Do tego dochodziło sporo osobistych problemów… Słowem: pojawiły się pęknięcia. Myślę, że jeśli te teledyski cokolwiek odzwierciedlają, to tym czymś jest rozkład zespołu. Wszystko zaczynało się rozpadać. W tym sensie klipy są nie tyle spójną historią, ile raczej odbiciem ówczesnej kondycji Guns N’ Roses.
Jak wyglądała praca na planie? Nie było łatwo. Zawsze twierdziłem, że [Gunsi] mieli w sobie coś z wampirów – ciężko było zaprząc ich do roboty w ciągu dnia. Ich doba zaczynała się po zmierzchu, a kończyła o wschodzie słońca. Takie rzeczy jak ostatnia scena „November Rain” kręciliśmy dosłownie przez całą noc, po czym musieliśmy utrzymywać chłopaków na nogach, żeby następnego ranka nakręcić scenę dzienną. To było trudne. Nie dość, że wykłócałem się z głównymi twórcami, czyli z Axlem i Slashem, to jeszcze musiałem trzymać rękę na pulsie, gdy szło o pozostałych członków zespołu. Duff na przykład pytał: „Axl ma swój wielki moment, Slash ma swój wielki moment, a co ze mną?”. Bezustannie trwała żonglerka.
Wracając do wątku wampirów… Pewnego razu nie zjawili się na planie. Tamtego dnia mieliśmy kręcić scenę pogrzebu do klipu do „November Rain”. Axl przyszedł dopiero po zmierzchu. To dlatego kiedy pod koniec stoi w swojej pelerynie nad grobem, wokół panuje już noc. Przez cały czas starałem się dojść z tym wszystkim do ładu. A wiadomo, że kiedy dzieją się takie rzeczy, wydatki rosną. Toteż tamte teledyski nie bez kozery uchodzą za tak monumentalne i kosztowne! Pierwotne plany były zupełnie inne… po prostu z biegiem czasu sprawy obrały taki kurs.
Co powiesz o delfinach? W tamtym czasie Axl rozstał się ze Stephanie Seymour i rzucił coś w rodzaju: „Koniec z laskami w teledyskach, wolę delfiny!”. Dobrze wiedzieliśmy, że ludzie będą się zastanawiać: „O co w tym w ogóle chodzi?”. Pytań było znacznie więcej niż odpowiedzi – i to nam odpowiadało, bo dzięki temu wokół całej trylogii wytworzył się intrygujący klimat tajemnicy.
Czy dobrze się bawiłeś? Tak, choć zarazem była to straszna krwawica. Kiedy dzisiaj patrzę na efekty, wydają się zupełnie nieskomplikowane, chociaż wówczas chcieliśmy stworzyć coś nowatorskiego, a przy tym niezwykłego, fantastycznego i surrealistycznego. Axlowi bardzo na tym zależało: chciał być tak tajemniczy i surrealistyczny, jak to tylko możliwe. Sądzę, że w jego opinii to czyniło całość bardziej sugestywną.
Czy trudno było pracować z Axlem? Axl nie był trudny, po prostu wiele zależało od tego, co w danym dniu działo się w jego życiu – czasem miał chęć do pracy, a czasem nie. W sumie jednak dobrze się z nim bawiłem. Może to dziwne, ale on jest naprawdę nieśmiałym gościem, bardzo sprytnym, inteligentnym, troskliwym i lojalnym. No i niełatwo daje za wygraną.
Twoje ulubione sceny? Jest ich kilka. W „Don’t Cry” szczególnie lubię ten moment, kiedy Slash jest z dziewczyną w samochodzie. Wóz rozpada się na milion kawałków, a kamera przedziera się przez zgliszcza i odnajduje grającego Slasha… co jest oczywiście zupełnie absurdalne. Materiał powstawał na szczycie Transamerica Building [w Los Angeles], wokół latały dwa policyjne helikoptery z reflektorami, a my mieliśmy wrażenie, że oto kręcimy najlepszy film wszech czasów.
W „November Rain” najbardziej lubię sceny koncertu w Orpheum Theater w Los Angeles, te z udziałem wielkiej orkiestry. Zespół grał tak głośno, że z teatru uciekały szczury! Oczywiście lubię też solówkę Slasha przed kościołem.
Co się tyczy „Estranged”, to podobają mi się urywki z tankowcem. Kręciliśmy je w Zatoce Meksykańskiej, nieopodal Galveston. Helikoptery wyciągały Axla z oceanu… To było coś!
Solówka Slasha w „November Rain” to może najbardziej kultowa ze scen. Czy trudno było ją nakręcić? Owszem. Zależało mi na tym, żeby ten mały kościółek stał w szczerym polu. Przejrzeliśmy sporo zdjęć małych białych kościółków, usytuowanych w Teksasie czy Arizonie. Jednak żaden z nich nie wydał mi się dostatecznie odizolowany od reszty świata. W końcu wybraliśmy się do Santa Fe w Nowym Meksyku, gdzie nakręcono film „Młode strzelby”. Był tam ten właśnie mały kościółek. Ustawiliśmy go w szczerym polu i otoczyli niewielkim białym płotem. Robiliśmy ujęcia przez cały dzień, posługując się pięcioma czy sześcioma kamerami… a wszystko dla kilkudziesięciu sekund! To zakrawało na absurd, ale powstała naprawdę kultowa scena.
Był też człowiek nurkujący w torcie…To Riki Rachtman, który późną nocą miał swój program w MTV. Axl chciał, żeby był jednym z „weselnych gości”, a on już na planie rzucił coś w stylu: „Mam wielką ochotę zanurkować w torcie!”. Odczekaliśmy, aż tort nie będzie nam już potrzebny, i daliśmy mu zielone światło.
To były szczególne czasy. Pewna era w dziejach hard rocka chyliła się ku końcowi. A tego rodzaju teledyski były jej kulminacją.
Czy wraz z upływem czasu znaczenie trylogii stało się jaśniejsze, czy może bardziej mętne? Gdybym usiadł i obejrzał scenę po scenie, prawdopodobnie zdołałbym znaleźć wyjaśnienie dla każdego elementu tych teledysków… tylko po co? Przez moje życie przetoczyło się wówczas tornado i myślę, że im mniej będę o tym mówić, tym lepiej. Każdy wyrobi sobie co do znaczenia tych klipów własne zdanie. Słyszałem, jak ludzie mówili: „Widzę w tych trzech teledyskach taki czy inny symbol”, i trzymałem buzię na kłódkę. Może mieli rację, a może nie… Uważam, że najlepsze klipy to klipy surrealistyczne i osobliwe. W tamtych czasach wiele rzeczy odkrywaliśmy na nowo i naprawdę nie było nic dziwnego w tym, że działaliśmy z wielką pompą.
Jaką spuściznę pozostawiła po sobie ta trylogia? To dziwne, ale swego czasu skontaktował się ze mną ktoś z otoczenia Sofii Coppoli. Zapytał, czy mam scenorysy, bo Sofia podobno chciała rzucić na nie okiem. Mam je, ale nie zamierzam nikomu ich udostępniać. Zawsze mówię: możesz mieć wielki zespół, wielki teledysk czy wielką piosenkę, ale jeśli chcesz stworzyć coś naprawdę trwałego i legendarnego, potrzebujesz wszystkich tych trzech elementów. [„Don’t Cry”, „November Rain” i „Estranged”] nie należą może do moich ulubionych utworów Guns N’ Roses, ale jako kombinacja muzyki, klipów i tamtej szczególnej epoki dobrze ilustrują to, w którym miejscu był wówczas zespół i historia teledysków w ogóle. A potem pojawiła się Nirvana i tamten rozdział przeszedł do lamusa.
Który z trzech klipów dzisiaj podoba ci się najbardziej? Mój faworyt to „November Rain”. Ten klip ma wszystko. „Estranged” jest dość kuriozalne z powodu delfinów, a „Don’t Cry” trochę surowe. Teledysk do „November Rain” wydaje się pełniejszy niż dwa pozostałe.
Źródło