W 1991 roku Gilby Clarke zajął w Guns N’ Roses miejsce Izzy’ego Stradlina.
W nowym wywiadzie dla Aftershocks TV gitarzysta sięgnął pamięcią do tamtej epoki, przyznając przy okazji, że za swojej „kadencji” w Guns N’ Roses musiał korzystać z pomocy aż trzech prawników.
„Myślałem, że dołączam do Gunsów po prostu jako wynajęty muzyk”, powiedział Clarke, „ale dla nich było ważne, żebym został członkiem zespołu”.
Ten drugi status okazał się być niełatwy.
„Status członka zespołu wiąże się z dużą odpowiedzialnością”, przyznał Gilby. „Człowiek odnosi sukcesy, ale przeżywa także porażki. Musi też podejmować sporo finansowych decyzji, o których zazwyczaj się nie mówi, a to oznacza, że trzeba korzystać z pomocy prawników, agentów itd.”.
„Nigdy nie miałem więcej prawników niż za czasów mojej bytności w Guns N’ Roses”, dodał Clarke. „Mówiłem sobie: ‘Gram na gitarze w kapeli rockowej, na jaką cholerę mi aż trzech prawników? Przecież ja tylko gram, nawet nie otwieram ust!’.
Bycie członkiem zespołu to duża odpowiedzialność. Są tacy, którzy w pewnym momencie mówią: ‘Po prostu mi płaćcie. Wszystko jest w porządku, na co wam moja opinia? Wystarczy, że będę grał!’”.
„Ja sam wybrałem to mniej odpowiedzialne rozwiązanie. Czasem ma się ten luksus, że można powiedzieć: ‘Wolę stać z boku, zapłaćcie mi i tyle. Guns N’ Roses świetnie sobie radzą, niech więc dalej robią swoje’. Choć z drugiej strony człowiek chce być częścią sukcesu i wnieść własny wkład”.
Źródło