Jeżeli chcecie przeżyć życie w pełni, to pewnie nie ma krótszej drogi niż wstąpienie do zespołu rockowego. Jeżeli jednak wolicie dawkować sobie emocje, sięgnijcie raczej po biografię kogoś, kto gra rocka. Poprzez karty swojej książki, „Double Talkin’ Jive”, Matt Sorum prowadzi czytelnika pośród wzlotów i upadków swojej burzliwej kariery. Nie brakuje niczego: ani seksu, ani narkotyków, ani bliskich spotkań z bogatymi i sławnymi ludźmi, ani prostytutek, ani modelek, ani historii z pierwszej ręki. W udzielonym niedawno „Palm Springs Life” wywiadzie Sorum mówił o swojej autobiografii, o przygodach w muzycznym świecie i o… pustyni. Jak się czułeś, odgrzebując najbardziej burzliwe chwile twojego życia? To było jak
katharisis. Niemal bolesne. Ale wiesz, jak to jest: żeby gdzieś dojść, trzeba swoje przejść. A teraz mogę powiedzieć: „Wreszcie doszedłem i cieszę się z tego, że jestem tu, gdzie jestem”. Ostatnia część książki przysporzyła mi najwięcej trudności, bo oto mieszkam na pustyni, mam przepiękną żonę i wspaniałe życie… co czytelnicy mogą uznać za nudne.
Mimo że nie stroniłeś od narkotyków, wiele rzeczy pamiętasz zdumiewająco wyraźnie. Jak ty to robisz? Po prostu tak już mam. Zawsze miałem świetną pamięć. Jeżeli grałem w tak wielu zespołach, to między innymi dlatego, że potrafiłem odtworzyć dany kawałek po jednym przesłuchaniu. W latach ’70 i ’80 grałem w Hollywood w jakichś dziesięciu kapelach, z bardzo wieloma ludźmi, i to pomagało mi ćwiczyć pamięć. Kiedy zabrałem się za pisanie książki, wspomnienia zaczęły napływać.
„Double Talkin' Jive” to znana piosenka Guns N’ Roses. Dlaczego zdecydowałeś się tak zatytułować książkę? Ktoś może to uznać za dziwne, ale dla mnie wcale takie nie jest. To wyraz mojej miłości, a zarazem nienawiści względem muzycznego biznesu. Dorastałem w latach siedemdziesiątych, marząc o graniu w zespole rockowym. Przyjechałem do Hollywood w pogoni za tym marzeniem. Byłem kompletnie spłukany, ale świetnie się bawiłem, chodząc na imprezy i grając rock and rolla. Kiedy dostałem angaż do wielkich zespołów, wszystko się skomplikowało. Biznes, kasa, menedżerowie, agenci… Tytuł „Double Talkin’ Jive” dobrze oddaje ten hollywoodzki światek.
Kiedy dołączyłeś do Guns N’ Roses, pomostem pomiędzy tobą a Axlem stało się zamiłowanie do heroiny. Potem jednak wasze relacje się popsuły. Jakie są dzisiaj? Nieczęsto ze sobą rozmawiamy, ale sądzę, że szanujemy się wzajemnie. Chociaż nie pracujemy już razem i szczerze mówiąc, nie wiem, co on o mnie myśli. Ja jednak darzę go prawdziwym szacunkiem. Cieszę się, że znowu gra z chłopakami na jednej scenie. Nigdy nie wiadomo, co życie ma dla nas w zanadrzu. Oni robią swoje, a ja swoje. Grałem z nimi w czasach złotej ery rocka. To doświadczenie zawsze będzie ze mną.
Ty i Ace pobraliście się w Palm Springs. W książce opisujesz to miejsce jako uduchowione. Dlaczego postanowiliście opuścić Los Angeles i przeprowadzić się tutaj? Pobraliśmy się w 2013 roku. Kiedy zostawiasz za sobą zgiełk Los Angeles i przyjeżdżasz tutaj, nie możesz nie odetchnąć z ulgą. Wsiadam do mojego Galaxie z ’62, włączam radio, zapalam cygaro, odpalam silnik i… czuję się jak w innej epoce. Potem patrzę na moją żonę, siedzącą przy basenie, i myślę sobie: „Jak cudownie wreszcie tutaj być!”.
Ostatni album Billy’ego Gibbonsa powstał w Pioneertown. Skąd ten wybór? Mój kumpel Chad urządził w swoim starym garażu małe studio. Zacząłem grać w nim na bębnach i akustyka była naprawdę wyborna. Zadzwoniłem do Billy’ego w czasie pandemii, kiedy wszyscy siedzieli w domach, wszystkie trasy ustały, i rzuciłem: „Billy, przyjedź na pustynię. Pomieszkamy tutaj”. Całe lato upłynęło nam na pracy nad płytą, którą ukończyliśmy w październiku ubiegłego roku. W Boże Narodzenie zmiksowaliśmy materiał i przygotowaliśmy go do wydania. Z Billym pracuje się cudownie.
Twoja córka, Lou Ellington, przyszła na świat w czerwcu w Palm Springs. Jak jej narodziny zmieniły twoje życie? Ach… wszelki egoizm poszedł w kąt. Teraz wszystko kręci się wokół Lou. Ja i moja żona jesteśmy sobie bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej. Spoglądamy na siebie i mówimy: „Boże, nie wierzę, że daliśmy życie dziecku”. To wspaniała dziewczynka.
Jesteś bardzo zaangażowany w działalność charytatywną. Działasz w Animal Asia i Dolphin Project, powołałeś do życia fundację Adopt the Arts, która propaguje muzyczne kształcenie dzieci. Dlaczego to dla ciebie takie ważne? Sądzę, że mogę zwrócić uwagę innych na pewne problemy. Dzięki mojemu programowi sześćset dzieci w Los Angeles uczy się muzyki i sztuki. Planuję rozszerzyć tę działalność na Palm Springs albo Cathedral City.
Źródło