Było magicznie. Nigdy tego nie zapomnę, choć nie umiem opisać tych emocji. W niektórych momentach blisko sceny to była walka o życie, ale wszyscy w moim otoczeniu świetnie się zachowywali, skakali, śpiewali, machali łapmi, klaskali - łącznie ze mną oczywiście. Flagi nie sięgnęłam, ale przeszła bardzo blisko mnie. "Śpiewałam" wszystko, dzisiaj prawie nie mówię. Nigdy jeszcze nie wypruwałam z siebie wnętrzności tak bardzo. Serio, nawet największemu wrogowi nie życzę, żebym krzyczała na niego tak, jak darłam się wczoraj. A confetti na Paradise City dało taki efekt, że skumulowane emocje wybuchły i jak zahipnotyzowana skakałam mając nadzieję, że ta chwila będzie trwała wiecznie. Nadal nie wierzę, że to był TEN Slash, TEN Myles i CI Konspiratorzy.
A Dammit jak się uśmiechał w naszym narożniku. Według mnie pięknie zaśpiewał wszystkie 3 piosenki, jego wykonanie WTTJ będzie mi się śniło po nocach!
Najbardziej fascynuje mnie fakt, że jako osoba neurotyczna, panicznie bojąca się tłumów, nie miałam problemu z wytrzymaniem koncert na płycie, wśród takiej ilości ludzi dookoła i z taką ilością ludzi za plecami na trybunach. Magia. Slash...
Canis, w którym miejscu na płycie stałaś? Stali za mną przez chwilę ludzie, którzy powiedzieli coś w stylu "Luna wylądowała gdzieś z tyłu, szkoda, wyślemy jej zdjęcia z naszego miejsca". Zastanawiałam się czy to nie był ktoś z forum i czy nie chodziło o Ciebie.
Jeszcze do końca nie doszłam do siebie. Boję się oglądać Made In Stoke albo słuchać AL, żeby się z nie poryczeć. Też mnie łapie pokoncertowa depresja...