Slash jest prawdopodobnie ostatnim herosem gitary złotego wieku rock and rolla. Idąc w ślady bogów rocka, takich jak Joe Perry, Jimmy Page czy Eric Clapton, u schyłku lat osiemdziesiątych, kiedy Guns N’ Roses szturmem podbili MTV, przywrócił dawny blask gitarom Gibson Les Paul. Po odejściu z GNR i śmierci wokalisty Velvet Revolver, Scotta Weilanda, rozpoczął owocną karierę solową. „To wszystko było dosyć szalone, ale ostatecznie dobrze się ułożyło”, twierdzi Slash, który właśnie jest w trasie z Mylesem Kennedym i Konspiratorami. Właściwie koncertuje nieprzerwanie od roku 2014. Tego lata znowu będzie grał z Konspiratorami, a potem pojawi się na festiwalach z Guns N’ Roses. I z tego, co mówi, wynika, że z obu frontów można spodziewać się nowej muzyki. Rock Cellar: Jakiś miesiąc temu powiedziałeś w którymś z wywiadów, że prawdopodobnie macie już dość materiału na nową płytę Guns N’ Roses. Czy to prawda? Slash: Nie. Zanim dotarły do odbiorców, moje słowa zostały wypaczone i urosły do rangi czegoś więcej, niż rzeczywiście powiedziałem. Jest materiał, nad którym Axl przez jakiś czas pracował. Gdyby to złożyć w całość, mogłoby się okazać, że wystarczy na nową płytę. Cała ta sprawa z Guns N’ Roses – że wybieramy się do studia, żeby nagrać nowy album, i tak dalej – jest tak naprawdę w powijakach. Trudno więc cokolwiek powiedzieć. Wszyscy mamy demówki, wszyscy mamy jakieś materiały, musielibyśmy jednak nad nimi przysiąść. Dlatego naprawdę trudno jest odpowiadać na pytania o najbliższą przyszłość Guns N’ Roses.
RC: W tym roku zagrasz z Konspiratorami i Mylesem Kennedym na Lollapaloozie. Slash: Ukazała się płyta i promujemy ją na trasie. Byliśmy w Azji, Nowej Zelandii, Australii i Europie. W maju wpadliśmy do Ameryki Południowej, a teraz wybieramy się na europejskie festiwale. Potem wrócimy do Stanów Zjednoczonych, będziemy też grać w Kanadzie. I na Lollapaloozie. To potrwa do około połowy sierpnia. Tak przedstawia się trasa promująca „Living The Dream”. Album spotkał się z dobrym przyjęciem. To była najlepsza trasa, jaką kiedykolwiek odbyliśmy.
RC: Jakie masz plany na potem? Slash: Kiedy trasa Konspiratorów dobiegnie końca, skoncentruję się na Gunsach. Mamy zaplanowane koncerty we wrześniu i październiku. Wtedy całą uwagę poświęcę GNR. Jednak podczas trasy z Konspiratorami, zgodnie ze swoim zwyczajem, stworzyłem sporo nowego materiału, który przyda się, kiedy wrócimy do studia. To wydarzy się podczas przerwy między koncertami Guns N’ Roses – podobnie zresztą jak poprzednio. Dzieje się więc całkiem sporo.
RC: Czy kiedykolwiek myślałeś o tym, żeby napisać kolejną książkę? Twoja biografia spotkała się z bardzo dobrym odbiorem, ale od jej ukazania się minęło już trochę czasu. Slash: Nie, nie mam na to ochoty. Nadal myślę o tamtej książce! Ludzie wciąż mnie o nią pytają, [chociaż] ukazała się w 2007! To interesujące. Opisałem rzeczy tak, jak je zapamiętałem. Kiedy piszesz, siłą rzeczy na nowo przeżywasz to, co opisujesz.
RC: I tak bez końca… Slash: Tak, dlatego nie sądzę, żebym w ciągu najbliższych dwudziestu czy trzydziestu lat napisał kolejną książkę. Przynajmniej dopóki nie odczuję takiej potrzeby. Przed laty moją motywacją była chęć ustosunkowania się do tego, co mówiło się wówczas o Guns N’ Roses. Mam na myśli koncerty, to, tamto… bla, bla, bla… Książka była dobrym sposobem, żeby pewne rzeczy wyjaśnić. Potem dodałem do tego anegdotki i tak dalej.
RC: Posiadasz mnóstwo gitar i zapewne z każdą z nich wiąże się jakaś ciekawa historia. Czytałem, że na koncertach używasz nowej Gibson Les Paul. Na przestrzeni lat wypromowałeś kilka własnych modeli. Jak narodziła się twoja miłość do gitary? I jak to się stało, że zapragnąłeś grać? Slash: Dobre pytanie. Moją pierwszą gitarą elektryczną była kopia Les Paul. Jeżeli mnie pamięć nie myli, została wyprodukowana przez firmę o nazwie Memphis. Takie były początki.
Przedtem nie miałem zielonego pojęcia o gitarach, ale dorastałem w rockandrollowym środowisku. Zacząłem grać jako czternasto-, może piętnastolatek, ale już wcześniej chłonąłem muzykę moich ulubionych zespołów jak gąbka. Pamiętam, że zwracałem baczną uwagę na brzmienie gitar. Od początku szczególnie pociągały mnie Les Paul i sądzę, że to wynikało głównie ze względów estetycznych, choć nie bez wpływu był fakt, że na tych gitarach grali członkowie pewnych zespołów. Tak więc zwróciłem uwagę na Les Paul, zdobyłem kopię tej gitary i tak to się zaczęło. Od tego czasu wypróbowałem wiele różnych marek.
RC: Wyobrażam sobie, że pieniądze miały przy wyborze gitary wielkie znaczenie. Les Paul nie są tanie… Slash: Tak, oczywiście. W tamtych czasach nie miałem dosyć pieniędzy, ale ponieważ instrument naprawdę mnie interesował, zatrudniłem się w sklepie muzycznym i zacząłem odkładać. To odbywało się na zasadzie: „Nie musisz mi płacić, tylko daj mi gitarę”. Przez mniej więcej pół roku nie dostawałem wypłaty, żeby odłożyć na instrument. Nie było łatwo.
Zabawne, jak szybko zapomina się o czasach, kiedy w młodości trzeba było borykać się z wieloma trudnościami, żeby zdobyć sprzęt.
Kiedy zaczynałem w Guns N’ Roses, nie miałem gitary Les Paul. Po jakimś czasie udało mi się zdobyć inną kopię, tyle że tym razem była to kopia bardzo dobrej jakości. Paru ludzi naprawdę świetnie robiło gitary Gibsona, zwłaszcza model z 1959 roku. Jeden z nich nazywa się Kris Derrig, a drugi Peter Max Baranet. Peter wypuścił pewien szczególny model Les Paul i wydaje się, że Steve Hunter, który grał z Alice Cooperem, zdobył go przede mną.
Kiedy grałem w Guns N’ Roses, nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale gitary Les Paul wpłynęły na kształtowanie się mojego wizerunku. Potem z kilku powodów odstawiłem Les Paul, czego żałuję. Pamiętam, że grałem na przeróżnych gitarach. Jacksona i innych… Jednak gdy weszliśmy z Gunsami do studia, żeby nagrywać, zorientowałem się, że brzmienie nie jest takie, jakiego bym sobie życzył. Mój ówczesny menedżer, Alan Niven, dał mi ręcznie robioną Les Paul Krisa Derriga. To na niej nagrałem całe „Appetite For Destruction”. Tamto wydarzenie niejako przypieczętowało mój styl gry i moją więź z Les Paul.
W 1988 wreszcie udało mi się wejść w posiadanie prawdziwej Les Paul Gibsona. Nabyłem wówczas dwie gitary w dobrej cenie i pamiętaj, że w pierwszych latach woziłem je ze sobą na koncerty Guns N’ Roses. Zresztą wożę je ze sobą do dzisiaj i nadal gram na nich na koncertach.
RC: To były modele z 1988 czy reedycje? Slash: To było Les Paul Standard z 1988. Zdaje się, że nabyłem je w San Francisco. Dwie poprzednie gitary, te z 1987 i 1988, były zużyte, bo sporo na nich grałem. Odstawiłem je, kiedy ludzie z Gibsona dali mi dwie nowe gitary. Wszedłem także w posiadanie modelu Goldtop…
RC: Joe Perry parę razy udzielił mi wywiadu i opowiedział historię swojej gitary, która ostatecznie trafiła do ciebie. Kiedy po raz pierwszy wszedłeś w posiadanie Les Paul vintage? Slash: Nie miałem dobrej Les Paul vintage do chwili, gdy zaczęliśmy nagrywać „Use Your Illusion”. Właściwie w tamtym czasie miałem już trochę grosza… Zróbmy jednak krok wstecz. Moją pierwszą przyzwoitą gitarę vintage nabyłem właśnie od Joe’ego. To było w roku 1988 i zdążyłem już o tym kompletnie zapomnieć.
Kiedy jako piętnasto- czy szesnastolatek byłem zagorzałym fanem Aerosmith, to była najpiękniejsza gitara, jaką widziałem. Miałem okazję oglądać wiele modeli Cherry Sunburst, od Jimmy’ego Page’a przez Erica Claptona po Keitha Richardsa. Grało na niej wtedy wielu gitarzystów. To wspaniałe gitary, naprawdę wyśmienite. Ale kiedy na zdjęciach zobaczyłem gitarę Joe’ego, pomyślałem, że nie ma piękniejszej. Nie wiedziałem, o jaki model Tobacco Sunburst chodzi, ale gitara wydawała się trochę ciemniejsza od innych. Znałem ją bardzo dobrze i naprawdę mi się podobała. Nie sądziłem, że pewnego dnia trafi na sprzedaż, ale kiedy kończyłem z Gunsami grać w Japonii – nawiasem mówiąc, była to moja pierwsza wizyta w tym kraju – ktoś zadzwonił do mnie z Los Angeles i powiedział, że pewna osoba miała do sprzedania gitarę i pomyślała, że mogę być nią zainteresowany. Instrument należał do Erica Robertsa, Joe’ego Perry’ego i Dwayne’a Allmana. Dowiedziawszy się o tym, rzuciłem: „Wyślij mi zdjęcie. Dobrze znam tę gitarę i wszystkie jej rysy”. Naprawdę łatwo ją rozpoznać.
Po powrocie z trasy poszedłem do mieszkania, odebrałem pocztę i wśród listów znalazłem kopertę ze zrobionymi Polaroidem zdjęciami. Otworzyłem ją i pomyślałem: „K***a, przecież to właśnie ta gitara!”. Pewnego dnia usłyszałem, co mówił na ten temat Joe. Zdaje się, że sprzedał ją, bo miał kłopoty finansowe. Ten, kto sprzedał mi instrument, nie miał zielonego pojęcia, co ma w rękach, skoro sprzedał mi go za jedyne osiem tysięcy dolarów. Gitarę przywiózł kurier z firmy FedEx. W tamtym czasie mieszkałem w naprawdę tanim mieszkaniu. Rozpakowałem przesyłkę i moim oczom ukazała się piep***na Les Paul, gitara, którą posiadał Joe i która widniała na każdym plakacie, jaki miałem jako chłopiec. To była moja pierwsza dobra Les Paul.
W roku 2002 czy coś koło tego zwróciłem ją Joe’owi. Kiedy tylko wszedłem w jej posiadanie, zaproponowałem, że odsprzedam mu ją za pieniądze, którą sam na nią wydałem, ale nie miał wtedy takiej sumy. Zatrzymałem więc gitarę i grałem na niej przy różnych okazjach. Między innymi w teledysku do „November Rain”, podczas występów w MTV itp. Nigdy jednak nie czułem się z nią do końca komfortowo, bo chociaż ją kochałem, to nie uważałem, że naprawdę należy do mnie. Joe był u mnie kilka razy, ponieważ chciał ją odzyskać, ale to ja z kolei nie byłem gotowy jej oddać. To ciągnęło się latami.
Przed nagrywaniem „Use Your Illusion” kupiłem Les Paul z ’59, Goldtop z ’56, Flying V z ’58 i Explorer z ’58. Później na dłuższy czas dałem sobie spokój z gitarami vintage. Chociaż ostatnio nabyłem kolejną gitarę z ’59.
RC: Opowiedz w kilku słowach o jakości najnowszych gitar, bo w ostatnich latach sporo się w Gibsonie pozmieniało. Slash: Obecnie ludzie z Gibsona całą uwagę poświęcają gitarom. Przez jakiś czas było inaczej, sądzę jednak, że to powszechnie znane sprawy. Mnie osobiście to nie dotknęło, bo zawsze robiłem swoje, ale ucierpiał na tym wizerunek firmy. Teraz jednak jakość znowu jest na pierwszym planie. Bardzo się cieszę, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Źródło