W przypadku Schwrzeneggera to oczywiste, w końcu jest republikaninem.
A co do pospolitego ruszenia wśród wszelkiej maści artystów, wliczając w to Duffa i Slasha - nic dziwnego, Obama porwał swoją osobą tłumy, gdyż jest znakomitym mówcą i jego kandydatura niosła za sobą zmiany - te spektakularne (pierwszy Murzyn prezydentem) i prawdopodobnie te ważne, polityczno-gospodarcze. Przedstawiciele, uogólniając, show-businessu są odzwierciedleniem pobudzenia społecznego, te wszystkie piosenki (Pearl Jam też coś nagrał chyba, nie, Hubik?), oficjalne poparcia itd. itp. Ameryka była zmęczona rządami Busha, a wiadomo, że artyści zazwyczaj są w opozycji do tego, kto aktualnie jest u władzy. Sytuację w USA przed tegorocznymi wyborami można porównać, zachowując oczywiście wszelkie proporcje, do zeszłorocznej elekcji w Polsce. Jak wtedy PO, tak teraz Obama sporo zyskali na niechęci ludu do ich alternatywy. Tyle, że aktualny prezydent-elekt USA chyba jednak więcej zawdzięcza samemu sobie. No i trochę też swojemu ojcu.
A, że rasizmu i ksenofobii w żadnej postaci nie cierpię, to dołączam m. in. do Duffa i Slasha i cholernie cieszę się z wyboru Baracka na prezydenta.