Rob Gardner wspomina czasy, kiedy on i Tracii Guns odeszli z Guns N’ Roses, a ich miejsce zajęli Slash i Steven Adler. Prawdopodobnie niewielu wie, że oryginalny skład Guns N’ Roses tworzyli Axl Rose (wokal), Tracii Guns oraz Izzy Stradlin (gitara), Ole Beich (gitara basowa) i Rob Gardner (perkusja).
Z tym ostatnim rozmawiał niedawno Andrew DiCecco z Vinyl Writer Music. Rozmowa dotyczyła najwcześniejszych lat L.A. Guns i Guns N’ Roses.
Zapytany o początki współpracy z Axlem i Izzym, Gardner powiedział:
„Nie pamiętam zdarzeń w ich chronologicznym porządku, zawsze miałem z tym problemy, ale wiem, że zagraliśmy koncert w miejscu o nazwie Dancing Waters, gdzieś w okolicach San Pedro, Long Beach… czy jakoś tak. W każdym razie to na pewno było poza Hollywood, może z godzinę drogi na południe od Los Angeles. Wystąpiliśmy też w Glendorze, w The Timbers – i tym razem jakąś godzinę drogi od L.A.
Ówczesna scena Hollywood była tak zaludniona, że musieliśmy szukać szczęścia na peryferiach.
Potem był koncert w The Troubadour. Ja i Tracii Guns zagraliśmy pod sztandarem Guns N’ Roses pięć albo sześć razy, po czym obaj odeszliśmy z zespołu”.
Rob mówił także o przetasowaniach na linii Hollywood Rose – L.A. Guns, z których to roszad ostatecznie wyłoniło się Guns N’ Roses.
„No cóż, Axl śpiewał w L.A. Guns. Jakis czas później dołączył to nas Izzy. A ponieważ nie układała nam się współpraca z basistą, Izzy zasugerował, żebyśmy zaangażowali Duffa. Podrzucił też pomysł na nazwę zespołu. Powiedział coś w stylu: ‘Hollywood Rose plus L.A. Guns równa się Guns N’ Roses, czy to nie genialne?’. Z początku wszyscy uznaliśmy to za świetną myśl”.
„Ja i Tracii byliśmy zadowoleni ze zmiany basisty”, ciągnął Gardner. „Duff to świetny gość i świetny muzyk. Stylowo pasował do nas lepiej niż Ole [Beich], który miał bardziej heavy metalowe zacięcie”.
„Co się jednak tyczy zmiany nazwy… Ja, Tracii i Raz włożyliśmy [w kapelę pod starą nazwą] mnóstwo pracy i sporo pieniędzy, zdobyliśmy pewien rozgłos i tak dalej. Toteż myśleliśmy sobie: ‘Po co to zmieniać? Zmiana to zawsze ryzyko’. L.A. Guns nagle jakby rozpłynęło się w powietrzu i powstało Guns N’ Roses…
Tak, wiem, w muzyce takie rzeczy dzieją się na okrągło. Ale kiedy rozkręcasz jakiś projekt i traktujesz go jak własne dziecko, a potem ni stąd, ni zowąd ktoś z zewnątrz pojawia się, próbuje przejąć kontrolę, zaczyna zmieniać nazwę zespołu, zaczyna zmieniać członków… Nie chcę powiedzieć, że ja i Tracii byliśmy przeciw, bo to nie było fajne. Owszem, było fajne i nawet zdawało się sprawdzać. Tyle że sprawa kontroli przeważyła.
Obyło się bez przepychanek i tym podobnych. Po prostu ja i Tracii wciąż mieliśmy z tyłu głowy myśl: ‘Co tu się, k***a, dzieje?’. No i pojawiły się narkotyki…”.
„Ja i Tracii paliliśmy trawkę, był alkohol i inne używki, ale nie zażywaliśmy wtedy twardych narkotyków. Potem pojawiły się i one, widzieliśmy, jaki wpływ wywierają na zespół, i sytuacja wymknęła się spod kontroli”.
„Graliśmy koncerty, dobre koncerty, zaczęło się o nas trochę mówić i wszystko było w porządku dopóty, dopóki nie wypłynął pomysł na tzw.
Hell Tour. Chłopcy chcieli wyprawić się aż do Seattle, następnie do Portland, San Francisco, ble, ble ble… Tyle że wóz, którym wówczas dysponowaliśmy, nie mógł temu podołać. Zachodziłem w głowę, co też zrobimy, kiedy wysiądzie. Byliśmy spłukani, kompletnie spłukani. Raz, owszem, miał kasę, ale… sęk w tym, że się wycofał. Rzucił coś w stylu: ‘Jeżeli zmienicie nazwę zespołu i tak dalej, ja spadam’. I odszedł, a my zostaliśmy bez grosza przy duszy”.
-
„Tracii postanowił, że nie pojedzie. W sumie myślałem, że było odwrotnie: że to ja zdecydowałem się nie jechać, a on jakiś tydzień później poszedł w moje ślady. Ale mój przyjaciel, Marc Canter, wyprowadził mnie z błędu. W każdym razie obaj, i ja, i Tracii, zwinęliśmy manatki, a pozostali natychmiast zaangażowali Slasha i Stevena. Reszta to już historia…”.
@sunsetstrip – bardzo dziękuję za linka
Źródło