Podczas tegorocznej edycji Upfront Summit – poświęconej technologii konferencji, która odbyła się w Los Angeles – Duff McKagan udzielił wywiadu Milanie Rabkin Lewis. Milana jest współzałożycielką Stem Disintermedia Inc, czyli firmy zajmującej się dystrybucją muzyki w formacie cyfrowym.
Duff opowiadał między innymi o…
… swoim życiu sprzed Guns N’ Roses i w pierwszych latach działalności zespołu:
„Dorastałem na scenie punkowej Seattle. W 1979 widziałem koncert Clash. W tamtych czasach wydawali mi się bardzo… egzotyczni. W 1977 widziałem Zeppelinów. To było na Kingdome [stadion w Seattle, który został już zburzony]. Obiekt był olbrzymi, a Led Zeppelin wydawali mi się maleńcy i strasznie dalecy. Widziałem też koncerty innych zespołów, na przykład Kiss. Po koncercie Clash muzycy wyszli do zgromadzonych fanów, a [Joe] Strummer powiedział coś, co głęboko zapadło mi w pamięć: ‘Między nami i wami nie ma różnicy. Jesteśmy tacy sami. Siedzimy w tym razem’. W takich okolicznościach rodziła się scena punkowa w Seattle. Wszystko robiliśmy samodzielnie: przygotowywaliśmy ulotki, ustalaliśmy daty koncertów, przewoziliśmy sprzęt, rezerwowaliśmy obiekty. Udawaliśmy, że organizujemy szkolne potańcówki, żeby policja dała nam spokój. Nauczyliśmy się, jak sobie radzić i jak się targować. Właśnie wtedy zacząłem rozumieć wartość pewnych rzeczy. No i miałem silną motywację. Byłem pewien, że poświęcę się muzyce. Pytanie brzmiało, czy zdołam się z tego utrzymać. Muzyka była moją pasją i nie bardzo martwiłem się tym, że będę klepał biedę. Musiałem grać.
W Seattle grałem w wielu kapelach. Jedna z nich podpisała kontrakt z wytwórnią Jello Biafry [Alternative Tentacles]. Nie płacili nam, a jednak odcisnęliśmy piętno na amerykańskiej muzyce punk rockowej. Dorabiałem w restauracji i odkładałem pieniądze na przeprowadzkę do Los Angeles. Przeniosłem się tam w pogoni za marzeniami. Pierwszymi osobami, z którymi zawarłem znajomość, byli Slash i Steven [Adler]. Trafiłem do nich przez ogłoszenie w gazecie. Spotkaliśmy się w Canter’s [Deli]. Okazało się, że muzycznie mamy ze sobą wiele wspólnego. We wszystkich zespołach, w jakich grałem w Seattle, czegoś mi brakowało. Jeździliśmy w trasy, ja sam je organizowałem, potrafiłem przygotować ulotki… ale zawsze czułem, że czegoś mi brakuje. Kiedy nasza piątka po raz pierwszy spotkała się w Silverlake, wiedziałem, że znalazłem to coś. Takie rzeczy wyczuwa się od razu. Była w tym jakaś dzikość…”.
… radach, których udzieliłby zespołom u progu kariery:
„Moja córka ma zespół. Zawsze radzę jej, żeby pisała piosenki i wierzyła w to, co robi. Na początku biznes nie ma znaczenia. Trzeba naprawdę wierzyć w to, co się robi.
Piosenki, które pewnego dnia znalazły się na ‘Appetite For Destruction’, były owocem naszych doświadczeń. Potem dotarło do nas, że musimy ściągnąć ludzi na nasze występy. Taki był następny krok. Na nasz pierwszy koncert przyszły trzy osoby. Na drugi – cztery. Znaliśmy każdą z nich. Po pewnym czasie przyszło 50 osób, później 100… Przez cały czas tworzyliśmy nowe kawałki, utwory, z którymi w pewnym sensie mogło się utożsamiać nasze pokolenie. To nie były ładne, słodkie piosenki o miłości. Dotyczyły narkotyków, ciemnej strony życia. Wczesne lata osiemdziesiąte to czas recesji gospodarczej. Nie było pracy. Do Hollywood przeprowadziłem się tuż po igrzyskach olimpijskich [1984 roku]. Policja właśnie się stamtąd wyniosła i zrobiło się trochę jak na dzikim Zachodzie – narkotyki, przestępczość i tego typu rzeczy. Obserwowaliśmy to i pisaliśmy o tym piosenki”.
… tym, czego dowiedział się na temat przemysłu muzycznego:
„Musieliśmy przejść przyśpieszony kurs. Była (zresztą nadal jest) taka książka Donalda Passmana na temat przemysłu płytowego [„All You Need To Know About The Music Business’; książka doczekała się już dziewięciu wznowień], po którą sięgaliśmy. Podobnie jak wszyscy młodzi muzycy nie mieliśmy zielonego pojęcia o związanych z publikacją prawach. Dla nas to nie miało żadnego znaczenia, chociaż dostawaliśmy z tytułu tych praw pieniądze. Pewnego dnia w Denny’s jakiś facet zaoferował nam 10 000 dolarów za prawa do ‘Welcome To The Jungle’. Dla nas to była kupa kasy, ale powiedzieliśmy sobie: skoro dla niego to ma jakąś wartość, to znaczy, że powinna ją mieć i dla nas. Później, kiedy mieliśmy już podpisaną umowę z wytwórnią, zaoferowano nam 200 000 dolarów. ‘Skoro dla nich te piosenki są tyle warte’, pomyśleliśmy, ‘to znaczy, że są warte 200 000 dolarów i dla nas. Zresztą to my je napisaliśmy, nie oni’. Typowa mentalność ludzi ulicy. Zrozumieliśmy, że pieniądze od wytwórni są czymś w rodzaju pożyczki. Dowiedzieliśmy się na temat kontraktów paru podstawowych rzeczy.
Mieliśmy support, bo nie zarabialiśmy dostatecznie dużo, żeby pozwolić sobie na własny bus. Pożyczaliśmy od naszych roadie forsę na jedzenie… W końcu jednak zaczęliśmy zarabiać. Otrzymałem pierwszy czek i nagle z biedaka zmieniłem się w człowieka, który miał 80 000 dolarów. To było w roku 1988. Dla mnie ta kwota znaczyła tyle co miliard. Nie miałem pojęcia, co robić z taką sumą. Nie wiedziałem, czym są akcje itp. W końcu zacząłem zadawać pytania. Nie ma nic złego w przyznaniu się, że czegoś się nie wie. Ja bałem się pytać przez dziesięć lat…”.
… powrocie do szkoły i studiach ekonomicznych:
„Czas między 20 a 30 rokiem życia był dla mnie, oględnie mówiąc, bardzo burzliwy… tak przynajmniej mi się wydaje. Tak mówią. W wieku trzydziestu lat obudziłem się na oddziale intensywnej terapii i musiałem zdecydować, czy chcę żyć, czy umrzeć. Nie miałem innego wyjścia. Postawiłem na tę pierwszą opcję. Miałem liczną rodzinę i wiele powodów, aby nadal żyć. Powiedziałem sobie: ‘W ciągu ostatnich dziesięciu lat zarobiłem mnóstwo pieniędzy, mam ich sporo. Sam nie wiem, ile’. Nadszedł czas, żeby zamknąć tamten rozdział i czegoś się nauczyć. Dlatego zapisałem się na uniwersytet. Chciałem studiować w Seattle. Myślałem, że wystarczy się zapisać, wystawić czek i zacząć chodzić na zajęcia. Ale nie do końca tak było. Tak czy owak, nauczyłem się, jak rozeznać się we własnych papierach i w papierach zespołu. Kiedy pojawili się Velvet Revolver, wiedziałem już mniej więcej, czym to się je.
Nigdy nie można zakładać, że jest się tym najbardziej inteligentnym w grupie, chociaż podejrzewam, że inni tak mnie właśnie postrzegali. Podpisaliśmy umowę z wytwórnią, menedżerami, firmami od merchandisingu. Zawsze byłem przy tym obecny.
W Guns N’ Roses sporo się nauczyliśmy, na przykład na temat menedżerów… Człowiek uczy się przez całe życie”.
Źródło