Dobrze przesłuchałem kilka razy nowe dzieło i od razu na początku pragnę zauważyć, że zapewne nie miałbym pojęcia, że takie coś istnieje gdyby nie w Sixxach nie grał gitarzysta mojego ulubionego zespołu. Co za tym idzie...
denerwuje mnie teatralny śpiew Jamesa, utwory są bardzo popowe, praktycznie nigdzie nie ma popisów a jedyną osobą która jest faktycznie tutaj widoczna jest James właśnie. Dużo kawałków wpada do ucha, ale Britney swego czasu też wpadała. Fajne do posłuchania raz na jakiś czas, ale na pewno nie do miąchania w słuchawkach przez miesiąc, dwa.
Co do Ashby... kilka fajnych zagrywek, melodia solówki w Drive mi się podoba, jest tak sprytnie pokręcona, że aż ciekawa. Tyle. Więcej nie będę mówił, bo się nie znam