Właśnie przesłuchałem 3x i całkiem niezłe - chętnie się tupie nogą i kiwa głową ALE jest to zupełnie coś innego niż Gunsi jakich znamy. Czy to dobrze, czy też źle? Osobiście obawiam się tego drugiego. Dlaczego? Ano dlatego, że za łatwo wpada w ucho, a jak łatwo wpada, to może z niego szybko wylecieć. Tego się po tym kawałku boję, że w przeciwieństwie do starych utworów Gunsów, których słucham po dziś dzień (ba, w autku się kręci od tygodnia tylko Appetite), to ten kawałek mi się szybko znudzi.
Niektórzy porównują go do OMG, a moim zdaniem nie ma z nim nic wspólnego. OMG jest bardziej sterylny, bardziej staro-Gunsowy. I nie nudzi się. Wolę klimaty typu Chinese Democracy, w którym też słychać starych Gunsów. Natomiast w Chicken Dinner tego nie słychać. Jakby ten kawałek ktoś puścił w radio, to tym się nie skapnął, że to GNR, gdyby nie głos Axla. W dodatku refren (I don't believe itd.) jeśli chodzi o melodię, to mi zalatuje np. Scorpionsami... No i ta napierdzielanka Bucketheada w drugiej połowie kawałka, gdzie tu do finezji Slasha (no ale tytuł utworu zobowiązuje). Niektórzy się podniecają, że koleś potrafi wydać 10 albumów w ciągu miesiąca, ale jak się tak popierdziela po strunach cokolwiek do kubełka przyniesie, to możnaby ich wydać nawet 50 w miesiącu. Nie mówię, że jest to złe, ale... wolę inne kawałki. No ale wpada w ucho dlatego 7+/10 - zobaczymy czy z czasem będzie mi się bardziej podobał, czy też mniej. Na razie od tej chaotycznej solówki boli mnie głowa, więc przerywam słuchanie.
Dodam jeszcze jedno - najlepszy jest fragment od 2:45-3:00 - czy cały kawałek nie mógł taki być? Ehh
.