Jajko nie wytrzymało oczekiwania pod halą
Na wstępie chciałem podziękować ekipie z busa za miły wyjazd, a przede wszystkim pomponowi - szefowi wyprawy
Fajnie się z Wami marzło pod halą
Te 6 godz... tzn. 12 turbominut
opowiadanie kawałów, "pakistańską zabawkę" (nie przekręciłem nazwy pompon?)
, podchmielonych rodaków z jajkiem, jakichś dziwnych ludzi z jabolem w coli i "wokalistę", który spokojnie mógłby robić za support (był tak dobry, że postanowiliśmy się przenieść spod zadaszonej części na deszcz
) będę wspominał jeszcze przez długi czas.
Danko Jones zagrał w sumie fajny koncert, choć na dłuższą metę nudzi mnie tego typu muzyka. Ale gość miał gadane i w sumie sprawdził się w roli supportu. Potem przerwa techniczna. Czekamy, czekamy, czekamy... nagle komunikat po czesku z głośników, rozlegają się gwizdy, my nie wiemy o co chodzi. Przeszła mi przez myśl straszna myśl, że koncert odwołany, ale okazało się, na szczęście, że koncert będzie opóźniony "tylko" o jakąś godzinę. Zaznaliśmy klasycznego gunsowego koncertu ze spóźnieniem - właściwie to był mój pierwszy prawdziwy koncert gunsów, bo w Warszawie zaczęli przed czasem, co było dziwne
Komunikat był jakoś o 22:30. Spora część ludzi wyszła, ale po rozpoczęciu koncertu chyba wrócili. Na pochwałę zasłużyły służby medyczne, które roznosiły wodę. W każdym razie: gdy zgasły światła momentalnie zapomniałem o zmęczeniu i senności. A kiedy na scenie pojawił się Axl + efekty pirotechniczne, myślało się już tylko o koncercie. Liczyła się ta chwila. Carpe diem
:D Tylko zdziwiła mnie mała ruchliwość czeskich fanów. Przynajmniej śpiewali
Skakaniem my nadrobiliśmy. Niesamowity power przy WTTJ, od razu rzuciło się w oczy lepsze zgranie zespołu, głos kierownika jak żyleta. Koncert był bardziej spójny, od tego w Warszawie. Mniej było jammowania i przerw, sola poszczególnych gitarzystów były bardziej przemyślane, dzięki czemu do setu można było wrzucić więcej kawałków. Sorry w wersji koncertowej brzmi znacznie fajniej, to samo tyczy się też This I Love. Efekty pirotechniczne na LALD zrobiły wrażenie nawet na ochronie
Jak zaczęli grać Rocket Queen to już była czysta euforia, ale na intrze chyba była jakaś mała wpadka ze strony zespołu, ale to nieważne. Ważny był wspólny śpiew. To jak kierownik zaśpiewał finał... coś pięknego
Scraped było bardzo miłą niespodzianką, choć prawdę mówiąc niewiele było słychać
Gitary gdzieś ginęły i nie dało się rozróżnić poszczególnych partii, ale wokal się przebijał. Street of Dreams (The Blues, dla tradycjonalistów
) też było ciekawe, jak okazało się, że fortepian nie stroi z gitarami. Axl powiedział "stop stop stop, what the fuck?" momentalnie podbiegł do niego Tommy i zaczął szybko uspokajać. Chyba słusznie, bo kierownik był już wyraźnie wkurzony. Fortepian schowano i ruszono z YCBM. Wokalnie RQ i YCBM wypadły dużo lepiej niż na koncertach z 2006r. to samo tyczy się reszty kawałków. Z problemem "fortepianowym" na szczęście się uporano i SoD zostało wykonane. o SCOM i NR nawet nie będę pisał, bo wszystko jest jasne i nic nowego się na ten temat nie wymyśli
Za to IRS wypadło genialnie. Tu Axl zaskoczył mnie mocą wokalu, ale w czasie pierwszej solówki brakowało mi Finck`a (nie sądziłem, że kiedykolwiek to napiszę
). W czasie KOHD akcja z polską flagą przywołała wspomnienia z Warszawy i Patience
Bardzo miły akcent. Ciekawe, czy to robota któregoś z forumowiczów/ek
Kolejną niespodzianką było wykonanie Shackler's Revenge. Miałem nadzieję, że to zagrają
Wykonanie nie zawiodło. Wszystko było jak należy. To samo mogę powiedzieć o końcówce setu. Na szczególną pochwałę zasługują Madagascar i Whole Lotta Rosie. Żałowałem, że nie zrobiłem jakiegoś transparentu z napisem TWAT, bo wprawdzie krzyczeliśmy "There Was A Time" ale głos z naszych zdartych gardeł chyba nie przebił się przez odsłuchy w uszach muzyków
Ale cóż... nie można mieć wszystkiego
Jeżeli chodzi o zachowanie poszczególnych muzyków: o Axlu napiszę jedynie, że był w świetnej formie, Fortus miał sporą radochę z grania, Frank grał solidnie i od czasu do czasu dorzucał jakieś smaczki, odbiegając trochę od oryginalnych partii (widać dyktatura kierownika jest obecnie łagodniejsza
), Ron biegał i szalał po scenie, czasem nawet leżał
ale generalnie jest bardziej skupiony na grze, niż kiedyś. I tak jest moim ulubionym gitarzystą z obecnego składu
DJ bardzo dobrze wpasował się w klimat zespołu, wyrzucił w publiczność dużo kostek (niestety, dwie lecące w moją stronę spadły gdzieś na ziemię między sceną, a barierkami i nawet członkowie ochrony nie mogli ich znaleźć
, ale części naszej ekipy poszczęściło się bardziej
), ale czasem chyba trochę popadał w przesadę w tym kontakcie z publicznością. Tommy robił śmieszne miny i bawił się świetnie, Chris chyba był pijany i szalał na tamburynie, a Dizzy stał w swoim kąciku.
Koncert jako całość wypadł epicko
I muzycznie i pod względem widowiskowości był lepszy od warszawskiego. Nie żałuję ani wydanych pieniędzy, ani marznięcia pod halą. Warto było. I jeżeli gunsi będą gdzieś w pobliżu, to z chęcią wybiorę się znowu.
Jeszcze na koniec mały smaczek: jak wszystkim doskonale wiadomo, na koniec koncertu Axl wyrzuca mikrofon w publiczność. Po koncercie jak wszyscy już wychodzili, zostaliśmy pod sceną, by dorwać setlistę. Niestety, nie udało się. Idąc w kierunku wyjścia (na hali było już luźno) wypatrzyłem dwie dziewczyny, z których jedna miała w ręku... właśnie ten mikrofon. Nie mogłem przepuścić okazji i podbiegłem do nich, a wraz ze mną el_loko i Mike(y). W efekcie dzięki uprzejmości czeskich fanek i naszemu niezaprzeczalnemu urokowi osobistemu
powstało to zdjęcie:
http://ifotos.pl/img/zdjecie01_sxsaqa.jpgod lewej: el_loko, Mike(y), ja