To i na moje trzy zdania pora. Przez weekend miałem okazję kawałki koncertu obejrzeć jeszcze na żywo, ale w sumie w związku z rodzinnymi obowiązkami wziąłem się za całość porządnie dopiero wczoraj wieczorem.
I na razie nie będę się rozpisywał co do szczegółów ale... to, co się działo na scenie w Las Vegas było genialne. Richard i Slash grający razem to najlepsze, co mogło się temu zespołowi przydarzyć. Niesamowicie wręcz cieszy mnie, że Fortus będzie najbardziej znaczącym kompanem Slasha, bo jego gra w Las Vegas nie ograniczała się jedynie do pykania akordów w stylu Gilbiego z 91-93 ale chłopak miał dużo swoich pięknych momentów.
"Wish You Were Here" na dwie gitary - miód na me uszy, te solóweczki w Rocket Queen, ojojojoj, piękności Wy moje, standardowa pokazówka Richarda na KOHD też była, a i z solówką do ChD też sobie fajnie poradził. Jestem przeszczęśliwy, bo mam wrażenie, że świetnie się zgrali na scenie.
Szkoda siedzącego Axla, to zabrało dużo zabawy, bo znając publikę amerykańską to był to kolejny powód do tego aby sobie po prostu postać w miejscu.
Nie kumam zachwytu nad nową wersją intra do Better, jak dla mnie to burdel, z którego nic nie wynika. Nie dziwię się jednak, że Slash nie chciał grać głównego motywu, bo to ten zupełnie do niego nie pasuje.
This I Love w wykonaniu Slasha - niestety porażka, jeszcze większa niż w przypadku Ashby, u którego jednak było słychać więcej ze studyjnego oryginału. Tutaj ma się wrażenie, że kudłaty się wynudził i coś tam se na koniec pozapitalał po gryfie.
Coma - cieszy. Głos Axla mniej
KOHD - połączenie wersji klasycznej z nowożytną zaowocowało małym, a nawet dużym potworkiem. Zdecydujcie się ludzie, albo lecimy z erą 91-93 albo 2009-2014.
Czekam na Coachellę