Gilby: Reunionowi powiedziałbym tak Były gitarzysta Guns N’ Roses, Gilby Clarke, był niedawno gościem „Rock Talk With Mitch Lafon”.
W rozmowie przyznał między innymi, że chciał być częścią trasy Not In This Lifetime. Gunsi nie zadzwonili do ciebie w sprawie Not In This Lifetime, co musiało być pewnym rozczarowaniem. Jak ktoś, kto zna zespół z bliska i widział rzeczy, których my nie widzimy, postrzega reunion? Byłeś oszołomiony? „Oszołomiony” to dobre określenie. Nie spodziewałem się tego. Jestem naprawdę zdziwiony, że Slash i Axl się zeszli. Tak, zdziwiony. Ta dwójka tworzy świetny duet i bardzo się cieszę, że znowu działają razem.
Ludzie często pytają mnie, czy wziąłbym udział [w reunionie]. Odpowiedź brzmi „tak”, ale musiałbym to przemyśleć. Wspaniale wspominam tamte czasy, ale też nie jestem jednym z tych, którzy ciągle wracają do przeszłości. To, co przeżyłem, pozostało mi w pamięci. I cieszę się, że [chłopaki] tak świetnie sobie radzą.
W tym roku ukaże się twój album. Opowiedz mi o nim. Czy to płyta rockowa, czy może stworzyłeś coś zupełnie innego? Przede wszystkim chciałbym wyjaśnić, że mój brak aktywności oznaczał głównie brak występów na żywo. Potrzebowałem chwili przerwy i spokoju, żeby zastanowić się, gdzie jestem, co tak naprawdę robię.
Mój pierwszy projekt solowy wziął się stąd, że miałem garść piosenek, które nie miały znaleźć się na płycie Guns N’ Roses, a ponieważ byłem z nich zadowolony, to zacząłem prezentować je na koncertach… i tak to się zaczęło.
Granie w Guns N’ Roses było oczywiście kamieniem milowym w mojej karierze – nigdy tego nie ukrywam – toteż w setlistach zawsze miałem parę ich kawałków.
Publiczności to się podobało. Grałem więc własne numery, piosenki Stonesów, MC5, Clasha, GNR… W ciągu ostatnich czterech, pięciu lat miałem wrażenie, że jeśli nie gram czegoś z repertuaru Guns N’ Roses, ludzie po prostu wpatrują się we mnie wyczekująco.
Właśnie dlatego musiałem zrobić sobie przerwę, napisać kilka nowych utworów, wydać nową płytę. Pokazać się i być tym, kim jestem.
Zatem nowa płyta solowa nie będzie ukłonem w stronę Guns N’ Roses? Możemy się po niej spodziewać starego, dobrego rock and rolla czy czegoś zupełnie innego? Gdzie jesteś z muzycznego punktu widzenia? Wiesz, uważam, że najlepszym, co artysta może zrobić, jest bycie tym, kim jest, bycie ze sobą szczerym. Oczywiście człowiek chce próbować nowych rzeczy, żeby nie popaść w muzyczną stagnację.
[Ta płyta] to rock and roll. To, co kocham. Dla mnie rock and roll oznacza głośne gitary, głośne bębny, sporo krzyku.
Dla mnie Gunsi byli wielkim przeżyciem. W tamtych czasach byli największymi gwiazdami rocka, najlepszym zespołem grającym rock and rolla. Widziałem w nim coś w rodzaju głośnej wersji Stonesów. Dlatego jestem szczęśliwy, że mogłem z nimi grać. To muzyka, którą lubię.
[Wracając do płyty…] Tak, to płyta rock and rollowa. Jest tam dużo gitary, trochę klawiszy, tu i ówdzie fortepian. Gdybym musiał ją zdefiniować, to powiedziałbym, że to klasyczny rock.
Źródło