Autor Wątek: Duff dla magazynu Revolver: Wniosłem do GNR swoje punkowe korzenie  (Przeczytany 929 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline naileajordan

  • Garden Of Eden
  • ********
  • Wiadomości: 3515
  • Płeć: Kobieta
  • "So never mind the darkness"
  • Respect: +3608
+2


 
Wiadomo, że niebawem światło dzienne ujrzy „The Living: 1982”, album punkowej kapeli, w której jako chłopak grał Duff McKagan. 

*Więcej o tym: https://gunsnroses.com.pl/forum/news-20/dawny-zespol-duffa-the-living-wyda-8222zaginiony8221-album-(z-1982)-(duff)/

„To był magiczny moment” – oto jak w wywiadzie dla magazynu „Revolver” basista Guns N’ Roses określił wczesne lata osiemdziesiąte i swój ówczesny zespół.

Teraz, dzięki wydaniu płyty, fani również mogą zakosztować owej magii.

Na albumie znalazło się siedem napisanych przez Duffa piosenek. Wszystkie zostały nagrane przed trzydziestu dziewięciu laty, podczas jednej sesji w studiu.


Wydany przez wytwórnię Stone’a Gossarda – Loosegroove Records – krążek jest świadectwem pełnej fermentu punkowej sceny Seattle, tej, która pewnego dnia miała utorować drogę nurtowi grunge. 

The Living zajmują szczególne miejsce w sercu Duffa.


„Ten zespół sprawił, że uwierzyłem w siebie. Koniec końców, to ja napisałem wszystkie kawałki. Dzięki The Living zdobyłem ostrogi jako muzyk oraz autor piosenek. I nabrałem pewności, że właśnie tym chcę się w życiu zajmować”. 

O tym – i o wielu innych sprawach – Duff opowiedział w wywiadzie dla magazynu „Revolver”.



Jak to się stało, że płyta „The Living: 1982” ujrzała światło dzienne?

No cóż, Stone Gossard grał w Mother Love Bone z Gregiem Gilmore’em. W ten sposób dowiedział się, że ten materiał w ogóle istnieje. Okazuje się, że The Living to dla Stone’a ważny zespół – dzięki niemu stało się dla niego jasne, że chce grać rock and rolla. Do niedawna nie miałem o tym pojęcia.

Stone, który ma własną wytwórnię, po prostu zaczął gadać z Gregiem o tym, że dobrze było by coś zrobić z naszymi nagraniami. Potem Greg skontaktował się ze mną i oświadczył, że Stone zamyśla wydać płytę The Living. Dla mnie to naprawdę świetna sprawa. I myślę, że może taka być i dla innych. Chociażby jako pomost pomiędzy wczesnym punkiem z Seattle a tym, co pewnego dnia miało wydać takie zespoły jak Soundgarden itp.     

Ludzie zwykli kojarzyć Seattle z muzyką grunge. A przecież ruch punkowy też był w tym mieście naprawdę znaczący.

Taak. Był Stone. Był Chris Cornell. Byli inni ludzie, o których słyszałeś.

Scena Seattle była niewielką sceną. Podobnie zresztą jak inne. Na przykład Vancouver miało DOA i The Subhumans, naprawdę zaje***iste zespoły, a jednak tamtejsza scena też była niewielka. Niedawno obejrzałem dokument na temat Go-Go. Była w nim mowa o tym, że nawet scena w Los Angeles uchodziła za małą. Innymi słowy, w tamtych czasach istniało całkiem sporo mniejszych scen.

Ale Seattle… To miasto sporo mnie nauczyło, bo każdy tam miał swoją kapelę. Dzieliliśmy się sprzętem, dzieliliśmy się salą do prób, dzieliliśmy się riffami… poszczególne zespoły bardzo wspierały się wzajemnie.
 
Jakoś w 1979 roku poszedłem na pierwszy w życiu koncert. Miałem wtedy… zaraz… czternaście lat? Tydzień później założyłem już własny zespół, napisałem piosenkę, nagrałem singiel… Od tamtego czasu mój głos się nie zmienił.

Byliśmy grupką młodych ludzi, którzy próbowali znaleźć sobie miejsce. Nie mieliśmy jeszcze dwudziestu jeden lat. Ba, nawet nie zbliżaliśmy się do tego wieku! Nie mogliśmy grać w lokalach. Dlatego grywaliśmy w prywatnych domach albo wynajmowaliśmy małe hale, żeby tam organizować koncerty.
Pomagaliśmy sobie wzajemnie i tworzyliśmy razem zaje***istą scenę, pełną naprawdę zaje***istych zespołów. 

Czy możesz opowiedzieć o tej scenie coś więcej?

Ci, którzy grali punk rocka, byli wówczas postrzegani jako wyrzutki.
Chłopcy ze stowarzyszeń studenckich krążyli po okolicy swoimi wozami i lali punkom. Mnie spotkało to dwa razy, zwyczajnie zostałem pobity. Mówili o nas: „punkowe pedały”. Ale efekt był taki, że jeszcze bardziej uwierzyliśmy w sens tego, co robimy. Przecież ten idiotyczny ostracyzm nie brał się z niczego.
   
Członkowie zespołów punkowych musieli być silni fizycznie. Na okładce naszej płyty widniało zdjęcie Todda, naszego basisty. Todd był atletycznym gościem, uprawiał sporty walki, i to w czasach, gdy o MMA nawet nie było mowy. Pamiętam, że kiedyś graliśmy koncert i grupa pijanych w sztok chłopaków chciała nas pobić. Szkoda, że nie wzięli pod uwagę, że dla nas, muzyków punkowych, takie gówno to nie była pierwszyzna. Co więcej, Todd nie miał w zwyczaju się patyczkować. Po koncercie sprawił lanie sześciu ludziom. Sześciu! Ostatni upadł na kolana i zaczął błagać o litość!   

Fajnie jest mieć w zespole takiego gościa.

Cóż, to nie jest tak, że chcieliśmy być twardzi. Punk traktowaliśmy jak sztukę i ostatnim, czego chcieliśmy, było wdawanie się w bójki. Ale starć po prostu nie dało się uniknąć i dobrze o tym wiedzieliśmy.

Zresztą w Guns N’ Roses było podobnie. Przez pierwszych kilka lat taką właśnie mieliśmy mentalność. Hollywood było wtedy znacznie bardziej brutalne niż dzisiaj. Tam trzeba było być twardym, przede wszystkim psychicznie. Myślę, że pomógł mi punk i to, że byłem szykanowany z racji mojego wyglądu.

Współczesny punk to oczywiście komercja. Nie chce mi się tego komentować. Jest, jak jest. Myślę jednak, że tamte czasy, okolice roku 1979, były zaje***iste, i sądzę, że warto, aby ludzie o tym wiedzieli. Fajnie, że wiedzą. 
 
Słuchanie tamtych piosenek po tylu latach musi być dziwnym doświadczeniem. Na przykład w „Two Generation Stand” John śpiewa „Death to the old”. Śmieszy mnie to, bo chociaż oczywiście nie sugeruję, że jesteś stary, to myślę, że pisząc ten numer, mieliście na myśli… trzydziestolatków!

Oczywiście! Może nawet dwudziestoośmiolatków! Z tym że ówczesny punk wiedział, co to poczucie humoru. Przed nami byli hippisi i ich „Don’t trust anybody over 30”. Punkowa odpowiedź brzmiała: „Don’t trust a hippie”. Bo w „naszych” czasach hippisi byli już po trzydziestce. Ale… owszem, kiedy masz szesnaście, siedemnaście lat, nie myślisz o tym, że pewnego dnia przekroczysz trzydziestkę. Tak to już jest. 
 
Kiedy kilka lat później przeprowadziłeś się do Los Angeles, Greg Gilmore, z którym po przygodzie z The Living grałeś również w Ten Minute Warning, pojechał tam z tobą, czy tak? 
 
Owszem, pojechał ze mną. Wyruszyliśmy w odstępie tygodnia, może dwóch od siebie. Greg miał co do Los Angeles muzyczne plany, myślę jednak, że kiedy już tam dotarł, uświadomił sobie, że to nie jego bajka.

Jeżeli chodzi o mnie, to… nie wiedziałem, co innego mógłbym robić. Kiedy podjąłem decyzję o przeprowadzce, postanowiłem, że nie wrócę do Seattle dopóty, dopóki przynajmniej nie odkryję, jaki dokładnie kierunek chcę nadać swojemu życiu. Skończyło się na tym, że wróciłem dopiero w latach dziewięćdziesiątych.

Co do Grega, to myślę, że dobrze zrobił, wracając. Dzięki temu powstało Mother Love Bone. Jak widać, wszystko dzieje się z jakiegoś powodu.

Krótko po wyjeździe dołączyłeś do Guns N’ Roses. O ile Gunsi flirtowali z punkiem, o tyle twoje związki z tą muzyką były naprawdę głębokie. Czy musiałeś schować swoje punkowe korzenie do kieszeni? 

Musisz pamiętać, że wszystko potoczyło się błyskawicznie. W 1984 roku miałem poczucie, że od 1981 minęła co najmniej dekada. To normalne w tak młodym wieku. W 1984 wydawało mi się, że punk umarł. Na scenę wkroczyły ogolone na zero typki, grające swoje nazi gówno. Nosili przy sobie noże i uważali się za punk rockowe gangi. Tymczasem punk rock jest zaprzeczeniem gangu. Chodzi w nim przecież o jednostkę.   
 
Wszystko się zmieniło. Przyjechałem do Los Angeles, podobnie jak Ron Reyes z Black Flag. Ron miał długie włosy i był dla mnie jak brat. Planowaliśmy założyć zespół. Słuchaliśmy Prince’a i Hanoi Rocks. Izzy [Stradlin] mieszkał wtedy po drugiej stronie ulicy i wyglądał jak Johnny Thunders. Pomyślałem: „Johnny Thunders? Genialnie!”. Potem natknąłem się w gazecie na ogłoszenie, które zamieścił Slash. Skojarzyłem go ze Slash Records i doszedłem do wniosku, że to musi być taki sam punkowy gość jak ja.

Kiedy dołączałem do Guns N’ Roses, miałem nastawienie w stylu: „Punk jest martwy. Od nas zależy, co będzie dalej. Musimy to tylko wymyślić”. Wracając do twojego pytania: niczego nie musiałem chować do kieszeni. Wprost przeciwnie: wniosłem swoje punkowe korzenie do zespołu. I zrobiliśmy, co zrobiliśmy.     







Źródło
« Ostatnia zmiana: Lutego 25, 2021, 10:50:56 pm wysłana przez naileajordan »
"Robiłem to w najlepszej wierze, jak mówił jeden gentleman, który uśmiercił swą żonę, gdyż była z nim nieszczęśliwa."

Offline Zqyx

  • Moderator
  • Madagascar
  • *****
  • Wiadomości: 34779
  • Płeć: Mężczyzna
  • "But nobody pulled the trigger. They just..."
  • Respect: +3467
    • Bumblefoot fans Poland - mój fanowski profil Rona
Odp: Duff dla magazynu Revolver: Wniosłem do GNR swoje punkowe korzenie
« Odpowiedź #1 dnia: Lutego 26, 2021, 10:27:11 am »
+3
Vains Coś z punkowych początków pewnego sympatycznego basisty.

"Ale… owszem, kiedy masz szesnaście, siedemnaście lat, nie myślisz o tym, że pewnego dnia przekroczysz trzydziestkę. Tak to już jest."

Jak się miało 16 lat, to 25-latek to już  był ktoś stojący nad trumną prawie  ;) A potem nagle przekraczasz nie tylko 30, ale i 40 i nadal żyjesz! Mało tego, wcale nie uważasz się za starego. Przeważnie ;p I to dopiero jest ciekawe zjawisko  :D

"Wprost przeciwnie: wniosłem swoje punkowe korzenie do zespołu. I zrobiliśmy, co zrobiliśmy."
np. It's So Easy :)
« Ostatnia zmiana: Lutego 26, 2021, 10:34:30 am wysłana przez Zqyx »
Podaruj mi 1,5% podatku :) Dziękuję!
KRS: 0000186434
Cel szczegółowy: 569/W

"Hey, you caught me in a coma and I don't think I wanna
Ever come back to this world again"

Offline sunsetstrip

  • Scraped
  • **********
  • Wiadomości: 8660
  • 17000 postów
  • Respect: +4380
Odp: Duff dla magazynu Revolver: Wniosłem do GNR swoje punkowe korzenie
« Odpowiedź #2 dnia: Lutego 26, 2021, 11:29:28 am »
+1
Cytuj
Współczesny punk to oczywiście komercja

Drogi Duffie, a wspolczesne GNR czym jest?

Co do wykopanych nagran, to tak jakby pisarz czy poeta, dowiedzial sie ze w jakims wydawnictwie odnalazly sie jego wiersze z mlodosci i beda wydane, fajna sprawa dla tworcow :)
NAJBARDZIEJ KONTROWERSYJNY

"I once bought a homeless woman a slice of pizza who yelled at me she wanted soup."
Axl Rose


 

Slash dla "Team Rocka"

Zaczęty przez Lapny

Odpowiedzi: 5
Wyświetleń: 4113
Ostatnia wiadomość Sierpnia 28, 2016, 03:42:17 pm
wysłana przez Lapny