Wokalista L.A. Guns, Phil Lewis, gościł niedawno w kanadyjskim programie radiowym pt. „Thorn Of Rock”.
Jedno z pytań, które padło, dotyczyło tego, czy na przełomie lat ’80 i ’90 L.A. Guns poczuli się „zepchnięci w cień” wskutek sukcesu Guns N’ Roses.
„Tak, oczywiście”, odpowiedział Phil. „Guns N’ Roses to był fenomen, a do tego grali w tym samym miejscu i w tym samym czasie co my. Były takie osoby, które współpracowały i z nimi, i z nami. Jedną z nich był Tracii [Guns]”.
„L.A. Guns radzili sobie całkiem dobrze. Mieliśmy na swoim koncie złote płyty, ale to nam nie wystarczało. Nasz sukces miał się do sukcesu Guns N’ Roses jak jeden do stu – i to oczywiście było frustrujące”.
„Różnica pomiędzy nami a GNR”, dodał Phil, „polega na tym, że oni zrobili tylko jeden album. Wiem, że ludzie znienawidzą mnie za to, co powiem, jednak o ile ‘Appetite For Destruction’ to arcydzieło, o tyle o reszcie [płyt] nie można powiedzieć tego samego. Reszta jest… przeciętna”.
„My z albumu na album posuwaliśmy się dalej. Robiliśmy interesujące płyty. Od trzech lat ja i Tracii znowu gramy razem. Od tego czasu wypuściliśmy już trzy albumy – dwa studyjne i jeden live. Gunsi nie napisali w tym czasie ani jednej piosenki”.
Tracii Guns był jednym z założycieli Guns N’ Roses, ale jego pobyt w zespole trwał krótko – Tracii odszedł jeszcze przed nagraniem „Appetite For Destruction”.
Przed dwoma laty gitarzysta powiedział w wywiadzie dla „Ultimate Guitar”, że gdyby został w Guns N’ Roses, zespół najprawdopodobniej „byłby bardziej podobny do L.A. Guns”.
„Sądzę, że gdybym z nimi został”, stwierdził, „Gunsi nie porwaliby tylu ludzi. Myślę, że gra Slasha bardziej pasuje do wokalu Axla. Kiedy ja tworzę coś ciężkiego, to jest naprawdę ciężkie. A Guns N’ Roses zawsze udawało się unikać zbyt ciężkiego brzmienia. To wyszło im na dobre, bo zdołali utrzymać się w obrębie klasycznego rocka”.
Tracii nie żałuje, że odszedł z GNR.
„Myślę, że wszystko potoczyło się tak, jak powinno się potoczyć”, mówi.
Źródło