14 sierpnia 2018 W zeszłym miesiącu nazwałem Dave’a Grohla „najbardziej zaje***stym gościem sceny rockowej”. Slash w niczym mu nie ustępuje. Moja ulubiona przygoda z nim związana miała miejsce w roku 2011.
Wybrałem się na Super Bowl. Grali Black Eyed Peas. Kilka dni wcześniej przypadkowo natknąłem się na Slasha, który też miał tam wystąpić. Jako że to miała być niespodzianka i organizatorzy nie chcieli, żeby ktoś go zobaczył, zabrali go, zanim zdążyliśmy pogadać.
Kilka miesięcy później rozmawialiśmy przez telefon. W pewnej chwili Slash zapytał: „Gdzie to ja cię widziałem?”. „Na Super Bowl”, odparłem. A on na to: „Rzeczywiście. Było mi cholernie przykro, że nie zdążyliśmy zamienić słowa. Zawsze staram się znaleźć dla ciebie czas”.
Wiedząc, jak skromnym i życzliwym gościem jest Slash, naszą rozmowę o „Living The Dream”, trzecim albumie nagranym z Konspiratorami, który ukaże się w przyszłym miesiącu, zacząłem żartobliwym pytaniem: „Co nowego?”.
Odpowiedział zupełnie poważnie – napisał trochę piosenek, był w trasie z Guns N’ Roses… Po czym, w szczerej rozmowie, która mogłaby trwać godzinami, mówił mi o ostatnich dwóch latach, o tym, jak ważne było dla niego pojednanie z Axlem, o spotkaniu z Keithem Richardsem, o poczuciu winy, które go dręczyło, kiedy opuścił Konspiratorów, żeby wyruszyć w trasę z GNR, o tym, że na początku Gunsi nie byli przygotowani na tak wielki sukces… i o wielu innych sprawach.
Steve Baltin: Od naszego ostatniego spotkania miałeś pełne ręce roboty. Slash: Kiedy to było? Przy okazji „World On Fire”? Byłem w trasie. Jeżdżąc po świecie, pisałem piosenki i nawet zacząłem je produkować, ale potem spotkałem się z Axlem i zagraliśmy dwa koncerty na Coachelli, a te zmieniły się w dwuletnią trasę, która nadal trwa. W styczniu zrobiliśmy sobie przerwę. Skorzystałem z niej, żeby spotkać się z Konspiratorami, napisać kilka nowych piosenek i na poważnie zająć się produkcją. W maju materiał był już po miksowaniu i masteringu. Następnie wróciłem do Gunsów, zaliczyliśmy kolejną część trasy. Teraz czeka mnie koncertowanie z Konspiratorami. Jednym słowem: wszystko układa się jak najlepiej, co bardzo mnie cieszy.
Baltin: Zadałem to samo pytanie Joe Perry’emu i muzykom E Street Band. Masz to szczęście, że możesz cieszyć się tym, co najlepsze na obu frontach – z jednej strony to świetnie naoliwiona machina rockowa, a z drugiej – twoja osobista pasja. Zdajesz sobie z tego sprawę? Slash: Mimo że minęły już dwa lata, trasa z Guns N’ Roses nie była zaplanowana. Pojawiła się właściwie znikąd i okazało się, że świetnie się przy tym bawię. Kompletnie się tego nie spodziewałem. Teraz, kiedy ten aspekt mojego życia jest uporządkowany, mogę spokojnie koncertować z moją… kochanką
[śmiech].
Baltin: Twierdzisz, że bawisz się znacznie lepiej, niż się tego spodziewałeś. Wielu mówi, że z wiekiem pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Slash: Jestem cholernie uparty i nawet teraz nienawidzę się do pewnych rzeczy przyznawać. Ten problem jest znacznie bardziej rozległy. Jasne, zmieniłem się i za wiele nieprzyjemnych spraw biorę na siebie odpowiedzialność. Na temat Axla trudno mi się wypowiadać. Nie wiem, jak on się w tej sytuacji czuje, ale wszystko naprawdę układa się rewelacyjnie. I nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy. Robimy to, co robimy, i kropka.
Baltin: Kilka miesięcy temu rozmawiałem z Mylesem [Kennedym] o jego albumie. Jestem pewien, że wspólne tworzenie nowej płyty to wspaniałe doświadczenie. Slash: Brakowało mi chłopaków i na sumieniu ciążyło mi to, że opuściłem ich dla trasy, która wydawała się nie mieć końca, właśnie w momencie, kiedy pracowaliśmy nad nowymi kawałkami i zaczynaliśmy nowy etap. Kiedy ponownie spotkaliśmy się w studiu, co zawsze jest dość osobliwym przeżyciem, jako pierwszy zagraliśmy niedokończony numer pod tytułem „Mind Your Manners”. Ale wszystko gładko się potoczyło i zalążek piosenki zmienił się w piosenkę właściwą. Tym niemniej, część materiału pochodziła jeszcze z roku 2015 i miałem wrażenie, że robimy krok w tył.
Baltin: Piosenki, podobnie jak ludzie, z czasem się zmieniają. Slash: Otóż to. Teraz, w 2018, wszystko jest nowe. Nagrywanie tego albumu było naprawdę świetną zabawą. Frank [Sidoris] zagrał z nami. Nie wiedziałem, co z tego wyniknie, a okazało się, że wykonał zaje***stą robotę. Jestem z niego bardzo dumny. Podobnie jak z Todda [Kernsa] i Brenta [Fitza]. Kiedy niedawno słuchałem starych albumów, żeby ułożyć setlistę, przyszła mi do głowy myśl: „Przecież nowa płyta jest znacznie lepsza od starej!”. Czuję, że rozwijamy się jako jednostki i jako zespół, i to jest fantastyczne”.
Baltin: Jestem pewien, że dwuletnia rozłąka pozwoliła ci spojrzeć na wszystko z odpowiedniej perspektywy. Slash: Z całą pewnością. Zwłaszcza że zazwyczaj nie słucham starych albumów. Ale po tak długim czasie musiałem to zrobić. Cudownie było znów usłyszeć „Apocalyptic Love”. Jest tam sporo świetnych rzeczy, ale są i mniej udane. Dzisiaj zespół jest znacznie bardziej koherentny.
Baltin: Czy wściekli się na ciebie o to, że odszedłeś w samym środku prac nad nowym albumem? Slash: Nie. Byliśmy wtedy w trasie. Pewnego dnia powiedziałem im, że spędziłem trochę czasu z Axlem i pojawiła się wizja kilku wspólnych koncertów. Nie wiedziałem wówczas, co z tego wyniknie. Chłopaki mnie wsparli. Są fanami Guns N’ Roses i chcieli, żeby to się stało. Tak czy owak, wiedziałem, że przy pierwszej okazji wrócę do pracy nad płytą. Mówiłem sobie: „Ok, potrzebuję przerwy”. Ta się nadarzyła i wszystko potoczyło się gładko.
Baltin: Czy powrót do Gunsów i świadomość, że ludzie pragnęli znów ujrzeć was razem, była czymś surrealistycznym? Slash: Wiele z tego, co dotyczy Guns N’ Roses, jest surrealistyczne. Jeżeli chodzi o mnie, to najważniejsze było ponowne spotkanie z Axlem. Znów byliśmy razem, jak za dawnych lat. Tak, to był surrealistyczny moment. Coś w rodzaju katharsis. Poczułem się naprawdę oczyszczony… po tym całym gównie, które nazbierało się na przestrzeni lat. To jedno. Druga sprawa to wsparcie fanów. Mogli machnąć na nas ręką, a my i tak bylibyśmy zadowoleni, bo ważne było to, że znowu jesteśmy razem. Tymczasem całej tej piep***j trasie towarzyszył niesamowity entuzjazm… O czymś takim można tylko marzyć, a kiedy się spełnia, człowiek jest po prostu wdzięczny.
Baltin: Kiedy przeprowadzałem wywiad z Donem Henleyem, rozmawialiśmy o tym, jak to jest, kiedy ma się na swoim koncie dwa bestsellerowe albumy. Don stwierdził, że stara się o tym nie myśleć, żeby nie zwariować. Slash: Kiedy jesteś na scenie, mimo sztucznych ogni i blasku reflektorów, wiesz, że to tylko scena. Masz sporo miejsca, biegasz w tę i we w tę, i jesteś pochłonięty tym, co akurat grasz. Nic poza tym się nie liczy, przynajmniej dla mnie. To, co przeżywają fani w pierwszych rzędach, różni się trochę od tego, co przeżywam ja.
Baltin: Wcześniej wymieniłem nazwisko Joe Perry. Przyjaźnicie się. Czy są osoby, na których się wzorujesz, jeżeli chodzi o godzenie ze sobą paru projektów? Slash: To trochę inna sytuacja, bo o ile od ostatniego wspólnego koncertu upłynęły 22 lata, to od ostatniej rozmowy – 20 lat. Pewnego dnia wybrałem się na koncert w Desert Trip i zobaczyłem Keitha [Richardsa] ze Stonesami. Byłem szczęśliwy, że go widzę, bo po raz ostatni spotkałem się z nim, zanim to wszystko się zaczęło. On nie pochwalał mojej decyzji o opuszczeniu Gunsów. Był zdania, że powinniśmy trzymać się razem. Ale ja doszedłem już do etapu, na którym nie byłem w stanie dostosować się do jego rad. I oto, po dwudziestu latach, on grał tamten koncert, a my byliśmy świeżo po Coachelli. Kiedy się spotkaliśmy, powiedziałem mu: „Tak, znowu gramy razem. I wszystko jest w porządku”. A potem mocno go uściskałem.
Baltin: Ostatnio rozmawiałem z muzykami Foreigner. Mówiliśmy o tym, że kiedy człowiek odnosi sukces w bardzo młodym wieku, nie jest gotów stawić mu czoła i często się gubi. Slash: To jest trudne. Poświęcasz całą młodość, żeby osiągnąć cel, który sobie postawiłeś, a kiedy wreszcie ci się udaje, narzekasz? Nigdy nie lubiłem się skarżyć, ale przyznam, że chociaż w pierwszych latach Guns N’ Roses byliśmy sprytni, rozsądni i ostrożni, to nie spodziewałem się, że sprawy tak się potoczą. Sądzę, że żaden z nas nie przypuszczał, iż z dnia na dzień zmienimy się z supportu w zespół, który wypełnia stadiony.
Baltin: Czy fakt, że nie spodziewałeś się takiej sytuacji i nie wiedziałeś, jak sobie z nią poradzić, sprawił, że bardziej to doceniłeś? Slash: Zawsze to doceniałem. Pamiętam, że kiedy wchodziłem do lokali, w których graliśmy, i widziałem ludzi montujących scenę, mówiłem sobie: „Tyle gównianego zachodu tylko dla nas”. Tak, doceniałem to, ale to była tylko jedna myśl w olbrzymim chaosie. Aczkolwiek aspekt praktyczny to nie wszystko, doceniam także takie rzeczy jak harmonię między ludźmi w zespole.
Baltin: W jednym z dawniejszych wywiadów powiedziałeś mi: „Promując album, robię rzeczy, o których dawniej nawet mi się nie śniło”. Slash: To temat-rzeka. Pewnego dnia musimy się z nim zmierzyć i porozmawiać tylko o tym. Ludzie często zadają mi pytania w rodzaju: „W jaki sposób sukces…?” albo: „Dlaczego narkotyki są tak ważnym elementem wizerunku gwiazdy rocka?”. Na sukces składa się wiele rzeczy. Sława, kreatywność, presja środowiska i całe to gówno. Pamiętam, że w 1991 zagrałem z Michaelem Jacksonem w Tokyo Dome, a niedługo potem wystąpiłem w tym samym miejscu z Guns N’ Roses. Współpraca z Michaelem Jacksonem uświadomiła mi, czym tak naprawdę jest oszałamiająca popularność, i jak niewielu ludziom nawet tak utalentowana i zorganizowana osoba jak Michael może zaufać. Pamiętam, że tylko przy jednym człowieku czuł się naprawdę swobodnie.
Baltin: Zastanawiam się… Czy gdyby ci wszyscy artyści wiedzieli, co przyniesie ze sobą sława, dążyliby do niej równie uparcie? Slash: Dla sukcesu człowiek jest gotów poświęcić wszystko. Nawet zdrowy rozsądek.
Baltin: To, co mówisz o dążeniu do sukcesu, jest bardzo interesujące, bo wiem, że wielu artystów w dzieciństwie nie czuje się akceptowana, a potem odkrywa, że sława niczego tak naprawdę nie zmieniła, i dalej żyje na marginesie. Slash: Powiem więcej. Spośród wszystkich, których znam, tylko dwa zespoły naprawdę dały radę. To Lemmy, który od początku do końca miał nad wszystkim kontrolę i robił dokładnie to, co chciał, oraz AC/DC, którzy – wbrew wszelkim przeciwnościom – ciężko harowali, żeby stać się kimś, a potem zdołali utrzymać swoją pozycję i działać po swojemu. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Baltin: Które kawałki z nowego albumu zagrasz szczególnie chętnie?Slash: Pierwsza połowa trasy poprzedzi ukazanie się albumu, dlatego do setlisty włączyłem „My Antidote”, „Driving Rain” i „Call Of The Wild”, pierwszy kawałek na płycie. Być może zagramy także „Mind Your Manners”. Krótko mówiąc: kawałki z przytupem.
Źródło:
https://www.forbes.com/sites/stevebaltin/2018/08/14/slash-opens-up-on-guns-n-roses-his-new-album-and-the-fame-monster/#3ca1c12c664f