To Izzy był sercem zespołu...przynajmniej w mojej opinii.
To właśnie Izzy pierwszy przeprowadził się do miasta. Spakował swoją walizkę i wyjechał kłaść podwaliny pod zespół. Ze skóry grzechotnika lub nie, wiadomo że ta waliza była znoszona i sponiewierana, nie świecąca jak najnowszy Halliburton od Tima Collinsa.
To Izzy pierwszy wsiadł w nocny pociąg i wyprowadził się z małego miasteczka w Indianie do Los Angeles. Axl podążył za Izzym, kiedy ten zadomowił sie już w L.A - łatwy ruch. Potem wrócił do Lafayette. Nie dawał rady w L.A wg. wersji Izzy’ego, któremu bardzo ulżyło. Powiedział mi potem, że nie chciał miec zbyt wiele wspólnego z Rosem, którego znał od czasów szkoły. Axl nie mieścił się w małym miasteczku, więc wrócił do L.A z całym swoim bagażem. Izzy’emu niespecjalnie było to na rękę. Potem już jakoś poszło. W dzień trzeciego koncertu na pierwszej trasie zespołu po kraju, supportując The Cult, Izzy zapukał do mojego pokoju w hotelu. Przeszedł koło mnie i padł na sofę.
„Ten s*******n sprawia, że jesteśmy podminowani każdego jebanego dnia“ - narzekał.
Axl nigdy nie był łatwy, ale miał ten głos, ten głos który wręcz śmierdział gniewem i wściekłością białego faceta z centrum USA. Mial to nastawienie, które podbijało innych, a zwłaszcza jego samego. To właśnie wniósł do zespołu Axl - więc co wniósł Izzy? Izzy wniósł Nightrain, Mr. Brownstone, ten uliczny sznyt Jungle. Kiedy Mike Clink popadł w niemoc twórczą, wyczerpany po sesjach do Appetite, zaniepokojony Tom Zutaut poprosił mnie bym sprawdził nagrania.
„Mike’owi coś nie idzie z mixem. Myślisz Niv, że mamy to na taśmie?“
Poprosiłem go by przysłał mi partie Izzy’ego z Brownstone. Michael Lardie i ja przygotowaliśmy konsolę by zrobić szybki mix. Puściliśmy taśmę. Było. Była ostrość i feeling. Udało nam się przygotować mix w 4 godziny. Clink miał go na taśmie.
Po raz pierwszy zobaczyłem Izzy’ego na scenie w klubie Troubadour. Miał niewymuszony wdzięk w tym jak operował swoim Gibsonem. Grał swoje partie z niebywałą lekkością, doskonale wiedząc gdzie zostawić trochę miejsca by calość brzmiała dobrze. Mam na ścianie zdjęcie Izzy’ego grającego z Keithem i Ronniem Woodem. Nie tylko grają podobnie, ale i wyglądają podobnie. A wyobraźcie sobie Stonesów bez Keitha.
Izzy miał tę wrodzoną mądrość by nie wpasowywać się w ramki konformistycznego życia.
C.C Deville czy Bon Jovi mogli wymyślać sobie wizerunek złych chłopców rock n rolla, ale Izzy miał to wrodzone. Jego słowa miały niepodrabialny nastrój, uliczny posmak. Kiedy Gunsi mieli otwierać koncerty Aerosmith, Izzy przyszedł do mnie zmartwiony.
„Niv, może to brzmieć dziwnie, ale kiedyś sprzedawałem dragi Joe i Stevenowi“
- „Nie martw się Iz, nie wspominaj o tym i oni też na pewno tego nie zrobią“
Izzy odszedł z GNR 3 miesiące po tym jak wykopał mnie Axl. Jakimś cudem znalazł mnie kiedy byłem z The Whites w Szwajcarii w Winterthur.
„Nie mogę już tego znieść“, powiedział. Na koncercie w Niemczech omal nie doszło do zamieszek. Rose zszedł ze sceny z jakiegoś powodu, a Izzy był przerażony perspektywą pacyfikowania fanów. Miał dreszcze. Presja i narażenie na sławę, zamęt jaki generował Rose nie byly dla niego warte. Wypalało go to. Miał zamiar odejść w tamtym momencie. Nie chciał grać koncertu na Wembley, zamykającego tamtą część trasy.
„Nie możesz zawieść fanów i innych w ten sposób. To nie Ty jesteś tym złym, nie daj się tak postrzegać“
Zarezerwowałem i zapłaciłem za apartament w Hiltonie gdzie Izzy mógłby się wyluzować od szumu backstage’u i poczekać czy Axl w ogóle się pojawi. Dopiero kiedy wiedział, że Axl przyjedzie na koncert, dołączył do reszty by zagrać ostatni występ jako członek zespołu zbudowanego głównie na jego wizji, utworach i stylu.
To Izzy był sercem zespołu. Izzy był tym, na którym mogłem polegać podczas podejmowania decyzji - jego punkt widzenia zawsze dobrze służył zespołowi. Zakotwiczył zespół w niedoścignionej rock n rollowej przystani, za pomocą swojego grania i pisania. Izzy był chłodnym sercem dla gorącej duszy zespołu.
Kiedy zespół wprowadzany był do Rock n Roll Hall of Fame, Izzy umówił spotkanie z Axlem w L.A Hotel. Chciał uzyskać zgodę, by oryginalny skład zagrał jeszcze raz po raz ostatni - zrobić jebany reunion na ten moment i powiedzieć „dzieki, dobranoc“. Czekał na Axla dwie godziny, po czym wrócił do domu. Axl podminował go po raz kolejny.
Zespół jest jak związek chemiczny. Nie wszystkie pierwiastki mają ten sam rozmiar, siłę czy energię i ich odbiór nie zawsze odzwierciedla znaczenie, ale usuń choćby najmniejszy element i wszystko się sypie. Kiedy Steven stracił kontrolę nad życiem i został wyrzucony, zmieniło to sekcję rytmiczną, ale kiedy odszedł Izzy Gunsi nie byli już tym zespołem który znałem i kochałem, od którego się uzależniłem. Było tak jak w Dust n Bones - „po prostu k***a znikł“.
Tak jak mówiłem- to Izzy był sercem zespołu.
http://classicrock.teamrock.com/features/2014-06-04/opinion-why-izzy-stradlin-was-the-heart-of-guns-n-roses