Matt Sorum wydał niedawno singiel pt. „Judgement Day”.
O tym, o teledyskach dzisiaj i dawniej, a także o wielu innych sprawach rozmawiał z byłym perkusistą Guns N’ Roses Wolfie Von Eyezen. Zapraszam na ten wywiad. Niedawno ukazał się Twój singiel, „Judgement Day”. Grasz w nim z dawnymi kolegami z zespołu. Jak rodziła się ta piosenka? Ludzie raz po raz pytali mnie o nową muzykę. W końcu powiedziałem sobie: „Dobra, chyba muszę napisać coś nowego”
[śmiech]. Podpisałem kontrakt z [wytwórnią] AFM Records i stwierdziłem, że muszę skrzyknąć kilku kumpli i coś stworzyć. Postanowiłem, że spróbuję dograć do „Judgement Day” własny wokal i sprawdzę, jak fani to odbiorą. To była stara demówka Velvet Revolver, z chłopakami i Scottem [Weilandem].
Pamiętam, że w czasie, kiedy powstało to demo, sporo grywaliśmy w moim studiu, nie wiedząc w sumie, co z tego wyniknie. Ostatecznie demówka trafiła do sejfu. I dopiero kiedy zacząłem pracę nad nowym projektem, pomyślałem sobie: „Może fajnie byłoby to wydać”. Zasięgnąłem więc opinii Slasha, Duffa i Dave’a [Kushnera], a oni powiedzieli, że to dobra piosenka i można by ją wypuścić. Jako że wszyscy byliśmy zgodni, sam dograłem wokale i wydałem ten numer.
Klip na pewno nadaje piosence pewien ton. Jestem bardzo zadowolony z tego teledysku. Świetnie oddaje klimat piosenki. W dzisiejszych czasach nie wydaje się fury pieniędzy na klipy. Miałem swoją wizję, ale nie za bardzo wiedziałem, jak się do tego zabrać. Pomógł mi reżyser Brian Cox, z którym obgadałem swój pomysł. Udało nam się ograniczyć wydatki.
Zawsze lubiłem teledyski, w których pojawia się wątek samochodów, podróży i tak dalej. Chciałem przedstawić coś na kształt podróży duchowej, ciemnej strony, demona, który poszukuje światła…
Jak to się stało, że w klipie pojawia się Billy Gibbons? No cóż, Billy to mój przyjaciel. Zadzwoniłem do niego, a on na szczęście się zgodził. Namówiliśmy go, żeby wcielił się w rolę DJ-a. Inspiracją był film „Znikający punkt” z 1971 roku. Billy Gibbons jako DJ miał być duchowym przewodnikiem kierowcy, którego zagrałem.
Jestem zachwycony tym, jak to ostatecznie wyszło, ale przysięgam, że musieliśmy wielu ludzi prosić o przysługę, żeby to się w ogóle udało. Minęły dni, gdy na teledyski przeznaczało się bajońskie sumy – jak w przypadku „November Rain” Guns N’ Roses
[śmiech]. Było ciężko, ale się udało. Efekt jest świetny i mam nadzieję, że ludziom się spodoba.
Powiedziałeś, że „Judgement Day” spoczywał w sejfie. Czy na resztę płyty też złoży się stary, nieużyty materiał, czy może stworzysz coś nowego? Z całą pewnością pojawią się także nowe piosenki! Chcę nagrać ich tyle, ile tylko się da. Moi kumple niebawem mnie odwiedzą i razem zaczniemy nagrywać. Wybudowałem sobie własne studio i zamierzam nagrać resztę albumu z artystami – i artystkami – z innych kapel. Na chwilę obecną mogę powiedzieć tylko tyle, że dam z siebie wszystko. W 2023 roku wypuścimy kolejne single, co zaś się tyczy całego albumu, to mam nadzieję wydać go jesienią. Póki co, planuję wypuścić drugi singiel na początku roku, a następny – jakoś na wiosnę. Krótko mówiąc, będę pracował sukcesywnie nad kolejnymi piosenkami, aż w końcu powstanie z tego płyta.
Abstrahując od kwestii finansowych, czym nagrywanie klipów teraz różni się od nagrywania ich w złotych czasach MTV?Trudno powiedzieć. Dzisiaj trzeba chyba [nagrywać teledyski] dla samej przyjemności obcowania ze sztuką. Dawniej mieliśmy do dyspozycji oszałamiające sumy… i jeśli mam być szczery, to muszę przyznać, że nigdy nie widziałem w tym sensu. Zawsze myślałem, że to zakrawa na absurd. Tyle że mówimy o czasach, kiedy artyści starali się sprzedawać płyty w znaczeniu fizycznym, a teledyski, jak mniemam, były częścią tego procesu. Dlatego za kosmiczne pieniądze tworzyliśmy epickie arcydzieła. Dzisiaj… no cóż, nadal można to robić, trzeba się jednak wykazać kreatywnością.
Nie chcę przez to powiedzieć, że nie lubię nagrywać teledysków. Nie, to fajna zabawa! Dzisiaj patrzę na to inaczej niż dawniej, kiedy klipy miały wspomóc sprzedaż płyt. Jeżeli dzisiaj teledysk odnotuje sześćdziesiąt, siedemdziesiąt tysięcy wyświetleń, można odtrąbić sukces. Wiem, że ciężko jest skłonić ludzi, żeby obejrzeli cały teledysk, gdy na Instagramie i TikToku wszystko trwa okamgnienie.
Czy możesz zdradzić, kto poza tobą pojawi się na płycie? Nie za bardzo, bo wszystko jest jeszcze w powijakach. Dopóki materiał nie zostanie nagrany, nie chcę zdradzać za dużo. Bo może zdarzyć się tak, że gdy dana piosenka będzie już skończona, uznam, że to jednak nie to i powinienem ją zmienić. Mogę też nagrać 20 kawałków i na przykład wypuścić tylko 12 z nich. Nie chcę mówić, kto pojawi się na płycie, dopóki wszystko nie nabierze kształtów. Mogę jednak zdradzić, że usłyszycie kilka żeńskich głosów, które naprawdę uwielbiam. Myślę, że kobiety odegrają w tym projekcie kluczową rolę.
Zdarzało mi się współpracować z Ann Wilson. Występowała ze mną na żywo… To jedna z tych osób, z którymi się skontaktowałem. Ale powtarzam: nie chcę za dużo mówić, dopóki wszystko nie zostanie sformalizowane. Niech muzyka przemówi za mnie.
Jak dawna współpraca z Guns N’ Roses i Velvet Revolver wpłynęła na twoją pracę twórczą? W Velvet Revolver komponowałem więcej niż w Guns N’ Roses. Dla VR napisałem kilka piosenek. O Gunsach nie mogę powiedzieć tego samego. Z nimi moja rola ograniczała się do bębnienia. Grając w Velvet Revolver, rozwinąłem się jako kompozytor. Nasz muzyczny styl różnił się od stylu Guns N’ Roses. Piosenki Gunsów były inne rytmicznie i miały bardziej punkowy posmak. Oczywiście, tamte doświadczenia miały na mnie wpływ, ale nowa płyta to nowe możliwości rozwoju. Nie jestem pewien, czy chcę poprzestać na jednym rodzaju muzyki. Z drugiej strony, spójność, rzecz jasna, jest ważna. Dlatego wszystkie piosenki zostaną nagrane w tym samym studiu co „Judgement Day”. No i zagram we wszystkich na perkusji, co też wpłynie na brzmienie.
Nie chcę mówić: „To będzie brzmiało jak Guns N’ Roses. Albo jak Velvet Revolver”. Jednak kocham rocka i chcę nagrać mocną płytę.
Czy gdyby Slash albo Duff zadzwonili do ciebie jutro i poprosili, żebyś dołączył do Guns N’ Roses, zgodziłbyś się?Cóż… sam nie wiem. Trzeba akceptować życie takim, jakie jest, i nie wybiegać za bardzo w przyszłość. Wprowadziłem do mojego życia wiele zmian, kierując się tym, co jest dla mnie dobre. Te zmiany dotyczą nie tylko tego, co w danej chwili się dzieje, ale także innych osób. Na pewno nie siedzę przy telefonie, czekając, aż Guns N’ Roses zechcą się odezwać i mnie zaprosić. Nic z tych rzeczy. Żyję własnym życiem i czerpię z tego olbrzymią przyjemność. Uwielbiam to, co obecnie robię, i to mi wystarczy. Ale nigdy nic nie wiadomo. Jeżeli życie czegoś mnie nauczyło, to właśnie tego, że jest pełne niespodzianek. I że nigdy nie należy mówić „nigdy”, bo nie wiadomo, co czai się za zakrętem. Jednak nie czekam [na telefon od Guns N’ Roses] i jest mi z tym dobrze.
Źródło