Tia... boi się iść do przodu, faktycznie. Czego by o Axu nie mówić, to jeśli posłuchać Chinese i porównać do dokonań pozostalych członków oryginalnego składu GNR, to tylko Axl poszedł do przodu, cała reszta do tyłu. Ostatnie dwie płyty Slasha są świetne (zwłaszcza pierwsza, bo Apocalyptic Love mi już aż tak nie podchodzi), ale to powrót do korzeni, czysty dobry rock, z wirtuozerią Slasha - niemniej muzycznie nic nowego. Natomiast Chinese Democracy, to kolejny krok do przodu po UYI, nie jest to coś, co nagrałby każdy. Takie kawałki jak Better, Street Of Dreams, czy There Was A Time, Madagascar, itd. są wielowymiarowe i próżno szukać podobnych. Co do głosu - może i mu się zrobił na żywo bardziej piskliwy, na szczęśćie w studio sobie z tym potrafią poradzić;).
Co zaś do życia w strachu. Jak sądzę Axl ma totalnie wyj#$@ne co inni myślą o jego poczynaniach. Nie twierdzę, że gość ma do siebie dystans, bo pewnie kiepsko znosi krytykę, ale że się tak ociąga ze wszystkim, to nie wynika ze strachu, tylko imo z totalnego lenistwa i właśnie z tego, że ma wyj%$ane. Gdybym srał studolarówkami, miał chatę na Malibu, w garażu Ferrari i Bentleye, na śniadanie nacierał się kawiorem, to pewnie też nie chciałoby mi się ruszać dupy z domu. I to mnie w Axlu wkurza, że przedkłada wygodę i święty spokój nad twórczość. Coś tam płodzi ale tak powoli, że pewnie prędzej trafi w Ziemię asteroida, niż on wyda kolejny album, zwłaszcza że na pewno JEST perfekcjonistą i grzebie niemiłosiernie przy każdym kawałku (wystarczy sobie porównywać kolejne wersje demo z Chinese). Niestety mam dziwne przeczucia, że Axl do studia prędko nie odwiedzi, o ile w ogóle.