Cześć wszystkim!
Jest to mój pierwszy post tutaj, w którym chciałabym podzielić się z Wami moimi przeżyciami związanymi z koncertem Gunsów. Od tego wydarzenia minął już prawie tydzień, emocje nieco opadły… Chociaż chciałoby się mieć wehikuł czasu, co by przeżyć to jeszcze raz. Ale do sedna! Nie rozwodząc się zbytnio we wstępie, powiem krótko: nie wiem jakie niesamowite szczęście miałam, ale po środowym koncercie dostałam zaproszenia na backstage i miałam okazję spotkać się z całym zespołem i… Axlem. Ale od początku!
Najpierw chciałabym zwrócić uwagę na kilka szczegółów dotyczących organizacji koncertu. A właściwie na dwa: organizację (a raczej jej brak) związaną z wpuszczaniem na teren stadionu oraz ochronę. Zdarzyło mi się być już na dwóch koncertach Guns n Roses (w Pradze i Barcelonie) i na każdym z nich sprawdzanie biletów i wpuszczanie na stadion przebiegało sprawnie i bez problemów. Natomiast w Rybniku obsługa nie była w stanie zapanować nad tłumem dziko pchającym się w stronę bramek (swoją drogą… kto ustawia tylko 3 bramki na taką ilość osób?), wzajemne popychanie i zgniatanie się ludzi. No ale dobrze, kiedy w końcu udało mi się dostać pod samą scenę, pojawił się kolejny problem: ochrona. Na wszystkich poprzednich koncertach, na których byłam, ochroniarze stali w miarę spokojnie, tyłem do sceny. Natomiast w Rybniku ich zachowanie było kompletnie nieprofesjonalne i chamskie– najbardziej rażący był moment, w którym jeden z ochroniarzy, widząc jak spragniony jest tłum po prawie 5-cio godzinnym czekaniu na koncert, zaczął bezczelnie pić wodę na oczach ludzi, z aroganckim uśmiechem i tekstem „wy frajerzy, ja mam wodę a wy nie, he he”. Nawet nie wiem, jak mogę to skomentować…
Ale dobrze, dość narzekania. Gdy Gunsi wyszli na scenę, prawie zapomniałam o tych trzech godzinach oczekiwania. Gdzieś w połowie koncertu podszedł do nas (mnie i moich dwóch koleżanek) człowiek, który jak się potem okazało, był ich menagerem, z pytaniem, czy mamy ochotę na afterparty po koncercie. Oczywiście, całe w ekstazie, przyjęłyśmy zaproszenia i, wstyd się przyznać, z utęsknieniem wyczekiwałyśmy końca koncertu. Gdy ten się skończył (po bardzo pięknym „Patience”, który zawsze mnie wzrusza i szaleństwie na „Paradise city”), udałyśmy się za Andreą, wyżej wspomnianym menagerem, za scenę, gdzie zespół miał swoją bazę. Przed budynek wyszedł do nas DJ Ashba, z którym pozwolono nam sobie zrobić zdjęcie; było to jedno z niewielu zdjęć jakie posiadam z tamtej nocy, gdyż robienie ich w środku budynku zajmowanego przez zespół było zabronione. Swoją drogą, właśnie w tamtym momencie całe moje zafascynowanie Ashbą (które trwało od Pragi w 2010r.) uleciało... – facet ma prawie 40 lat, a zachowuje się jak nieco zagubiony, 16-letni emo chłopiec. I z bliska jest strrrrrasznie brzydki
Ale o tym później!
Kilka chwil później zostałyśmy zaprowadzone do garderoby w której – oczom nie wierzyłam – na kanapie, w szlafroku siedział… Axl Rose! Na chwilę wpadła także reszta zespołu, lecz szybko się ulotniła (poszli spać lub bawić się gdzie indziej, kto wie…), z nami został tylko Axl, DJ, menager i jeszcze kilka (chyba 3) dziewczyn. Po przełamaniu strachu, zdobyłam się na odwagę i zasiadłam obok rudego. Z perspektywy czasu myślę, że wybrałam sobie dość kiepski temat na przełamanie lodów… W każdym razie rozmowę zaczęłam pytaniem o jego stosunki ze Slashem, przyczynę rozpadu dawnego składu oraz ile z biografii zespołu („Patrząc jak krwawisz”) jest prawdą. Gdy zdałam sobie sprawę, że poruszyłam jeden z najbardziej drażliwych tematów, było już za późno… Jednak reakcja Axla była totalnie inna niż się spodziewałam! Z początku był chyba zaskoczony, że ktoś może go pytać o taką rzecz, potem zaczął się śmiać i opowiadał o tym, że Slash w zasadzie nie dbał o nikogo, miał wszystkich w poważaniu i że w sumie to rzadko kiedy zdarzyło mu się stworzyć coś większego. Co rzuciło mi się w oczy – Axl większość zasług przypisywał sobie. Niestety, ja i mój niewyparzony język najpierw mówimy niż myślimy, więc zwróciłam mu uwagę, że chyba ma bardzo wysokie poczucie wartości i jest dość narcystyczny… Ale chyba spodobało się to Axlowi, bo zaczął się śmiać, że będzie cytować to na koncertach. Po tym atmosfera nieco się rozluźniła, niesamowite było to, że faktycznie… traktowaliśmy się „na równi”. Później przyszła pora na opowieść o Cobainie, a raczej o przyczynie, dlaczego panowie się nie lubili. Oczywiście, przyczyną była kobieta – Courtney, którą (według Axla) strasznie do niego ciągnęło, co niekoniecznie pasowało jej mężowi. Dodatkowo smaczku dodawało to, że oba zespoły znajdowały się wtedy w jednej wytwórni – Geffen Records. Generalnie jednak ze słów Axla wynikało, że darzył Kurta dość dużym szacunkiem, jeśli chodzi o muzykę. Później przyszedł czas na wspólne picie tequili, a gdy zaczęło już świtać, zaproponowano nam podróż z Axlem i Ashbą do ich apartamentu w Monopolu w Katowicach. Nie chcąc więc przepuścić takiej okazji, podzieliliśmy się na grupki, zapakowaliśmy do aut i pojechaliśmy. (Warto tu jeszcze przytoczyć anegdotę - kiedy Axl zdecydował się w końcu ubrać, przyszła kobieta z obsługi… założyć mu skarpetki (!!!). Pełna zniesmaczenia, spojrzałam na Axla i spytałam, czy NAPRAWDĘ nie potrafi założyć ich sam? Rose spojrzał na mnie z lekkim fochem, wyrwał jej drugą skarpetkę, naciągnął aż pod kolano i z wyższością pomieszaną z satysfakcją skomentował to jedynie słowami „Phi, patrz! Potrafię!”….).
Pomijając kilka szczegółów, nasz samochód dotarł do Katowic ok. 40min po przyjeździe Axla, w okolicach godz. 7 rano. W Monopolu zaprowadzono nas do pokoju Rose, gdzie czekała już reszta ekipy (tj. menager, Axl, DJ, dwie dziewczyny, którym udało się wejść do środka bo czekały na nich pod hotelem oraz nasze 2 koleżanki z imprezy na backstage). Dużym wyróżnieniem było dla nas przywitanie Axla, który chyba nas bardzo zapamiętał (głównie dlatego, że ja i moja koleżanka byłyśmy jedynymi osobami rozmawiającymi z nim normalnie, bez… służalczości?) i przywitał słowami „Bitches are back! And what a lame band you have on your shirts! Take it off!”. Później znów przyszła pora na trochę picia (chociaż “trochę” to w wykonaniu Axla dużo… bardzo dużo). W okolicach godziny 8, Axl puścił nam płytę ze swoimi, trochę orkiestrowymi, nie gunsowymi nagraniami oraz z remixami Chinese Democracy (hip hopowe „Street of dreams” było… dziwne
). No ale niestety, wszystko co dobre szybko się kończy, i w okolicach 9:30 musiałyśmy się zebrać i popędzić na PKP, by złapać jakiś powrotny pociąg. Z tego co wiem, impreza trwała jeszcze długo… ale mam wrażenie, że bez nas nie było już tak samo!;)
Dalej nie mogę uwierzyć w to, co mi się przytrafiło. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że była to najlepsza noc mojego życia. Powiedziałabym też, że marzenia się spełniają, ale to nie było moje marzenie… Nawet nie śmiałam wcześniej marzyć o czymś takim. To było niesamowite. … …….
A teraz w skrócie kilka spostrzeżeń dotyczących Axla i stosunków panujących w zespole:
- wyczuwalna jest pozycja lidera, którą Axl zajmuje. Wszyscy wokół niego strasznie skaczą i wazelinują;
- DJ zachowuje się jak piesek (pupilek?) Axla, we wszystkim mu przytakuje, traktuje jak mentora (ale aż za bardzo…);
- reszta zespołu bawiła się sama, więc może mają się nawzajem trochę dość;
- Axl jest strasznym narcyzem, ale chyba było dla niego miłą odmianą, gdy w końcu ktoś umiał powiedzieć mu swoje zdanie, a nie zgadzać się z nim we wszystkim;
- dalej bardzo ładnie wykonuje swoje „sssserpentine!” z „Welcome to the jungle” (które nam zaśpiewał i zatańczył
)
- pochłania niesamowite ilości alkoholu, ale i tak jest bardzo spokojny (w porówaniu do wyczynów sprzed 20 lat, o których czytałam… no i 0 narkotyków)
- mimo tego, że się bardzo postarzał, dalej ma w oczach to COŚ, to coś z małego chłopca, coś o niecnym spojrzeniu… wiecie o czym mówię
- widać, że jest artystą z prawdziwego zdarzenia – jak zaczął nam opowiadać o każdej nutce z piosenek, które puszczał już w Monopolu, to nie dało się odwrócić jego uwagi… tylko muzyka i muzyka.
To by było chyba na tyle. Starałam się opisać w miarę dokładnie najważniejsze rzeczy z tamtej nocy. I tak będę pod wrażeniem, jeśli komukolwiek będzie chciało się to czytać!