W chwili, w której piszę te słowa mija tydzień od mojego siedzenia w pksie do Katowic wraz z Nydidhe, moją siostrą i jej kolegą, Karolem. Trudno uwierzyć, że to już tydzień, bo wszystko, co się działo przez ostatnie siedem dni pamiętam jak przez mgłę. Jakby mi ktoś w czwartek popołudniu pstryknął palcami przed nosem i kolejne dni śmignęły mi, aż do momentu, w którym teraz się znajdujemy, czyli do środy 18 lipca, kilka minut przed godziną 10.
Teraz trzeba sięgnąć pamięcią wtecz, żeby wszystko dobrze opisać
Podróż do Rybnika nie była męcząca. Prawdopodobnie to zasługa doborowego towarzystwa, (do wymienionej wyżej trójki w Katowicach dołączyła do nas Doreen i Anorakku). Co prawda pewnie każdy z nas miał obawy, że wysiądziemy na złym dworcu, (pociąg jechał przez Rybnik, a więc nie była to stacja końcowa. Istaniało zagrożenie przejechania
) ale prowadziła nas jakaś gunsowska intuicja, bo trafiliśmy w idealny moment wysiadania z pociągu, (w pociągu zajmowaliśmy się produkcją biletów za 250 zł i rozmowami o Woodstocku, Gunsach, Gunsach, Gunsach i może jeszcze Gunsach).
Droga pod stadion też nie była problemem, ponieważ trasa była oznaczona, (nie spodziewałam się, że dzień później jedna z tych pomarańczowych kartek będzie wisiała na drzwiach mojego pokoju
). Ale w trakcie marszu przypomniałam sobie, że przecież byłam umówiona na dworcu z Bożenką, więc szybki telefon do niej i zmiana kierunku - udajemy się na rynek.
Muszę przyznać, ze rybnicki rynek jest uroczy. Brukowane uliczki i kolorowe kamieniczki wyglądają naprawdę przyjemnie.
Poza tym w jednej z sieci pizzerii mają bardzo dobrą pizzę
(po drodze na obiad spotkaliśmy Wagona, w dość dziwnych okolicznościach ponieważ widząc dwóch chłopaków z bandanami na głowie powiedziałam dość głośno do mojej siostry coś w stylu: "No tak, dzisiaj wszyscy będziemy mieć głowy obwiązane chustkami", moja siostra powiedziałą wtedy do mnie, że sama wyglądam jak Rambo. Wagon to usłyszał, bo po wejściu do pizzerii spostrzegłam sms zawiadamiający, że mnie widział i słyszał rozmowę o chustkach
dołączył do nas i po obiedzie ruszyliśmy w dalszą drogę).
Przyznam, że zmierzając na stadion miałam wiele obaw. A to, że rozpęta się ulewa, (grzmoty dawało się słyszeć razpo raz), a to, że pod stadionem będzie masa ludzi i do środka uda nam się wejść na szarym końcu jak ostatnim sierotom, w efekcie czego miejsca będziemy mieć beznadziejne.
Nic z tych obaw się nie sprawdziło. Pod stadionem ludzi było niewiele, a deszcz pokropił i dał nam święty spokój.
Świetnie było spotkać wszystkich znajomych z NTS-u i wyściskać kilku tych, których jeszcze na żywo nie poznałam
wspólne czekanie przez ponad trzy godziny na otwarcie bram nie było ani trochę nużące. Rozmowom i żartom nie było końca. Główną atrakcją był oczywiście Tomek Karolak, którego przyćmiła chyba tylko flaga Pompona, naprawdę robiąca wrażenie i wlewająca w serducho przyjemne ciepło, kiedy się nią patrzyło.
Pod stadionem czułam się jednością ze wszystkimi oczekującymi. Nie wiem czy Wy też tak macie, ale odnoszę wrażenie jakbyśmy się znali od lat, a przecież z niektórymi to było moje pierwsze lub drugie spotkanie. Zawsze będę twierdzić, że NTS to szalona, wspaniała rodzina
(PS jeśli ktoś uznał, że wszędzie mnie pełno to tak naprawdę nie pomylił się ani trochę
)
"Nothing's gonna stop us now"
Po otwarciu bram opanowała mnie prawdziwa euforia, kiedy minęłam już ochroniarzy nic nie mogło mnie powstrzymać. Wiedziałam, że oto sen się spełnia, że Rybnik to nie jest tylko żart, że jestem tutaj i przeżyję to na co tak długo czekałam.
Na stadionie nasza grupka, (tuż po wspólnym zdjęciu pod "Gunsi, kochamy Was") jakoś tak się rozdzieliła, choć dopói stadion nie był zapełniony doskonale ich widziałam. Na scenie grały już supporty i wtedy właśnie zaczęłam się zastanawiać: O Boże, łącznie z tym mają grać cztery zespoły. Jak ja to przetrwam?
Odpowiedź przyszła dość szybko, bo pomogło mi smsowanie ze Zqyxem, dzikie wygłupy z moją siostrą i Doreen, a także zepsół Symetria, który wszedł na scenę jako drugi. Spodobała mi się energia wokalisty i muzyka, którś grali.
Później niestety było już tylko gorzej, według mnie. Chemia mnie nie zainteresowała, (uwagę skutecznie od nich odwrócił machający do mnie, mojej siostry i Doreen Tomek Karolak!), a poziom tekstów Złych Psów był tak słaby, że potrafiłam tylko się nabijać (bez urazy dla wszytkich, którym się podobało
. Już na ostatnim supporcie tłum zaczął napierać i w pewnym momencie, przeniesiona lawiną do przodu, straciłam z oczu moją ekipę. Dobrze, że została przy mnie Nydidhe, bo pewnie zanudziłabym się na śmierć, a tak to mogłyśmy komentować jak to bardzo nie widzimy sceny i z której strony najlepiej będzie widać DJ-a
Zaczęło się oczekiwanie. Oczywiście było męczące. W tym ścisku szybko zaczęło wszystkim brakować wody, rozlegały się gwizdy i okrzyki niezadowolenia. Kiedy Nydidhe mnie opuściła, żeby zdobyć coś do picia, a mnie tłum znowu przepchał bliżej barierek pogadałam sobie ze stojącymi tam dziewczynami, (im udało się zdobyć wodę od ochroniarzy, ja dostałam łyk coli od chłopaka stojącego za mną) nie powiedziałam ani złego słowa na zespół. Oczywiście, że się niecierpliwiłam. To było w końcu wydarzenie, na które czekałam od lat, a kolejne minuty wlekły się tak bardzo, chłopaki nie pojawiali się na scenie, można było zwątpić albo się wkurzyć. Ale taka jest specyfika GN'R, można się było na to przygotować. Nie narzekałam na zespół, bo kocham ich tak bardzo, że prędzej język stanąłby mi kołkiem niż miałabym powiedzieć coś obraźliwiego na temat Axla i jego spóźniania.
W końcu zegraki wybiły 23:20 i zgasły światła.
To jest moment, który pamiętam naprawdę jak przez mgłę i znowu nie ma w tym winy czasu, który upłynął od tego momentu. Po prostu... przez chwilę chyba stanęło mi serce, a moich uszu dopadł rosnący w tłumie pisk.
Tak, to się dzieje - myślałam sobie. Jestem tu, widzę tę scenę, wiem kto się zaraz na niej pojawi. Nie, to nie jest sen. To nei żadne głupie żarty.
Kiedy przebrzmiało intro, a na podeście dla perkusji pojawił się Ashba, odgrywając pierwsze riffy ChD wiem, że mogłam tyko piszczeć razem z innymi, wymachiwać różą i czuć jak coraz bardziej wilgotnieją mi oczy. Nie potrafiłam tego ogarnąć, jedyne na co było mnie stać to dziki pisk i łzy szczęścia.
Kiedy na scenie pojawił się Axl, zaczęło się prawdziwe szaleństwo. Nie obchodziło mnie nic, ani ludzie z każdej strony, ani ścisk, brak wody czy inne niedogodności. Byle tylko go zobaczyć! Na żywo! Na scenie! Tuż przede mną (od barierki dzieliły mnie dwie osoby). Ludzie wciąż się pchali, skakali, myślałam, że tego nie przeżyję, (żeby przeżyć trzeba było skakać z nimi) byłam zmęczona czekaniem i brakiem wody, ale wiedziałam, że nie ruszę się z miejsca. Przede mną jest Axl, widzę całą resztę chłopaków. Nie ma szans, żeby mnie ktoś/coś stąd wykurzyło.
Przed "Mr. Brownstonem" lub "It's so easy" tłum trochę zwolnił, czekając, zaczęła się przygrywka i wtedy tylko moja ręka wystrzeliła w górę w nieśmiertelnym geście \m/, DJ akurat stał niedaleko i uśmiechnął się, kiedy ją zobaczył, (misja: poinformować któregoś z Gunsów o swoim istnieniu zakończona powodzeniem
).
Bardzo czekałam na "Estranged", ale wiedziałam, że i tak piosenka wyciśnie mi łzy z oczy. Nie pomyliłam się. Pierwsze takty mojej ukochanej piosenki, a ja już zapłakana. Wszystko przeżywałam tak bardzo, że nie potrafiłam reagować inaczej
Kiedy na "This I love" Pompon i ekipa zaczęłi rozwijać flagę, mimo, że była sporo nade mną, bo za mną stali wysocy faceci, podskoczyłam i chwyciłam jej prawy dolny róg. Po prostu musiałam brać w tym udział, musiałam jej dotykać. Uśmiech Axla, którym nas obdarzył, kiedy zobaczył flagę był piękny i szczery. Byłam trochę zaskoczona tym jak szybko zaczęliśmy zwijać flagę, żałuję też że skupiłam sięna Axlu i nie widziałam reakcji reszty chłopaków. Później znowu było szaleństwo, aż przy solo Dizzy'ego poczułam, że już nie wystoję, a zimna woda będzie jedynym ratunkiem. Rezygnując ze świetnego, choć ciasnego miejsca (jednego z niewielu, z którego widać było, że axl próbuje porozumieć się z nami, ale nagłośnienie mu nie pozwala. Bo ilu z Was widziało/słyszało, że dziękował parę razy, jeśli nie po każdej piosence?), przepchałam się przez tłum (nie miał końca!) i uratowałam się wodą mineralną. Przez to nie widziałam połowy "Street of dreams", ale zdążyłam na końcówkę. Stanęłam bardziej z boku, już za sceną, ale miałam świetny widok na głośniki, na których tak lubił stawać Ashba
(cały ten koncert utwierdził mnie w przekonaniu, że jest uroczym chłopakiem, który potrafi nawiązać świetny kontakt z publicznością; nie mogłam wręcz napatrzyć się na jego popisy).
Było tam przynajmniej trochę spokojniej. Nikt na mnie napierał i dało się oddychać, (stojąc tam odkryłam, że rozwalono mi okulary przeciwsłoneczne, wypadło jedno szkiełko, powyginały się rączki, ale nie poczułam ani kszty żalu czy gniewu. Wszystko było niczym wobec tego, co działo się na scenie i w środku mojego serca i duszy). Początek i koniec "November rain" znowu wycisnął ze mnie łzy, ale bawiłam się świetnie, śpiewając razem z Axlem i całym tłumem. Na "Knocking on heaven's door" Axl podszedł do lewego brzegu sceny, rozejrzał się po wszystkich i niech mnie kule biją jeśli nie spojrzał wtedy na mnie
(oczywiście, że będę w to święcie wierzyć).
"Paradise city", confetti i serpentyny wyzwoliły dziki szał. Show było świetne.
"There's no one els could ever make me feel I so alive"
I kiedy wszystko się skończyło pozostawało mi tylko wylać emocje za pomocą łez szczęścia, w czym pomogła mi moja siostra, przytulając się do mnie mocno, kiedy już mnie znalazła. Obie ryczałyśmy jak głupie, z tym, że ja chyba jednak jak głupsza
Ciągle nie wierzyłam w to, w czym uczestniczyłam. Było to dla mnie tak niepojęte, niewiarygodne, że do tej pory trudno mi przestać o tym myśleć. Trudno mi także zebrać myśli, znaleźć sobie miejsce, skupić się na czymś. To spełnienie marzeń wytrąciło mnie z równowagi. W pozytywnym sensie.
To co działo się po koncercie macie opisane przez Zqyxa
Ja słowem podsumowania mogę tylko napisać, że jak pewnie zauważyliście traktowałam przed, w trakcie i po (tak, dalej tak traktuję) ten koncert bardzo emocjonalnie. Łzy szczęścia napływały mi do oczy jeszcze przez cały czwartek.
Był to mój pierwszy koncert Guns N Roses, mam nadzieję, że nie ostatni. Pierwszy, więc pewnie najważniejszy. Długo myślałam, że to jedno z tych marzeń, które nigdy się nie spełni, dlatego wiadomość o Rybniku była jak grom z jasnego nieba.
A teraz życie musi toczyć się dalej, a ja wciąż nie chcę wracać z tej krainy spełnionych marzeń.
Dziękuję wszystkim Wam, którzy byliście ze mną w tym wyjątkowym dla mnie dniu. Cieszę się, że mogłam dzielić emocje właśnie z Wami. Wybaczcie, że nie wymieniam z nicków, ale nie chciałabym nikogo pominąć. Kogo spotkałam i kto tam ze mną był i przeżywał to - wie doskonale
Dziękuję jeszcze raz.
Teraz muszę bardzo się starać, żeby nie huknąć zbyt mocno o ziemie, wracając do rzeczywistości.