Jak wszyscy mogą, to ja też!
Może zacznę od tego, że na koncert przybyłam z MM i koleżanką z klasy. Zajęłyśmy miejsce dość blisko sceny, więc wszystko wyraźnie widziałyśmy.
Po supportach (z których baaaaardzo podobały nam się Złe Psy) z rozbawieniem posłuchałyśmy wypowiedzi prezydenta Rybnika, który bardzo chciał usłyszeć wszystkie najlepsze utwory "Ganzes Rozes"
Wielkim błędem było niezaopatrzenie się w coś do picia, zanim tłum zrobił się dużo większy i ciaśniejszy..
W ścisku było okropnie duszno i pragnienie dawało o sobie znać. Do tego wraz z długością oczekiwania, ludzie wokół niecierpliwili się coraz bardziej, a napięcie wzrastało. Tłum z dalszych części sektora napierał coraz bardziej w stronę sceny, przez co w pewnym momencie prawie że wisiałyśmy w powietrzu, nie dało się nawet ruszyć ręką.
Nikt z organizatorów nie wpadł na to, żeby wejść na scenę i kazać ludziom cofnąć się kilka kroków. Nikt również nie zadał sobie trudu by jakoś usprawiedliwić opóźnienie koncertu, a wystarczyłoby cokolwiek, by choć trochę uspokoić fanów. Ktoś z tłumu rzucił komendę "siadamy" co było całkiem dobrym pomysłem, bo kiedy część osób usiadła, reszta musiała się trochę cofnąć by zrobić miejsce, także kiedy później wszyscy wstali, wokół zrobiło się dużo luźniej.
Podczas 2,5h czekania ujawniła się również kreatywność fanów, którzy zaczęli śpiewać znane polskie utwory, by umilić sobie czas
Wszyscy chętnie się przyłączyli do nucenia m.in. czołówki z Czterech Pancernych.
Nie ukrywam jednak, że to oczekiwanie było dość męczące, w pewnym momencie byłyśmy już naprawdę wkurzone i zrezygnowane..
..do momentu, w którym Gunsi pojawili się na scenie.
Wraz z pierwszymi dźwiękami Chinese Democracy zniknęło całe zmęczenie i zdenerwowanie. Zamiast tego pojawiły się ciary i szybsze bicie serca.
Zaraz też zaczęło się dzikie pogo (w którym ucierpiał mój plecak, ale niezbyt się tym przejęłam) i już całkiem zapomniałam o wcześniejszych niedogodnościach.
Ku naszej radości Gunsi zagrali same najlepsze kawałki. Choć mam chore gardło, odśpiewałam wszystkie razem z Axlem i publicznością.
Byłam zachwycona świetną formą Axla, który wyciągał wszystkie dźwięki, nie zacinał się ani nie dostawał zadyszki, choć żwawo biegał i skakał po scenie. Naprawdę, nie zawiodłam się, choć miałam co do tego lekkie obawy przed koncertem.
Byłam też mile zaskoczona przez resztę zespołu. Do tej pory jakoś szczególnie nie interesowałam się członkami nowego składu, bo jestem zagorzałą fanką Gunsów z okresu świetności, ale po obejrzeniu ich na żywo, naprawdę mi się spodobali. Bardzo podobały mi się występy Ashby i Rona, którzy mają wspaniały kontakt z publicznością, a do tego robią zarąbiste show wymiatając na gitarach (i stąd pewnie te staniki na gitarze Ashby
). W tej kwestii trzeba pochwalić również Fortusa.
Atmosfera pod sceną była naprawdę nieziemska, publiczność się bawiła, śpiewała, tańczyliśmy pogo (raz nawet była fala) i w ogóle było (za przeproszeniem) zajebiście!
Najfajniejsze momenty moim zdaniem, to kiedy fani zaśpiewali refren Don't Cry, zanim piosenka zdążyła się tak naprawdę zacząć, kiedy została rozwinięta flaga, a Axl ukłonił się i podziękował, gdy reszta zespołu z zaskoczeniem i zachwytem obserwowała całą akcję, kiedy robiliśmy za chórek w Knockin' On Heaven's Door, no i oczywiście wielki finał z Paradise City!
Jakieś kompletne apogeum szczęścia - race, ogień, konfetti, serpentyny i migające światła, wraz z coraz szybszą solówką i pogo na zmianę z headbangingiem.
Jestem zachwycona. Amen.