Moim zdaniem są ludzie, których nie można zastąpić. Tak jak Jima Morrisona, J.Joplin, R.Riedla czy Freddiego. Muzyka grającego na instrumencie zawsze może zastąpić inny muzyk. To kwestia techniki, ćwiczeń, umiejętności. Ale tutaj chodzi o całe życie, filozofię, mit, legendę... bo to nie jest tylko wokal, chodzi o charyzmę, charakter, osobę, całego siebie. Bo przez osobowość takich liderów i wokalistów takie zespoły stały się tym czy się stały, czyli legendą.
Ludzie nie są teraz zbyt wymagający, pewnie by szaleli na koncertach cover-bandów, czy nawet jakby puścili muzykę z taśmy. Dla mnie to co robi np.Queen to niszczenie legendy i tylko wyłącznie kasa, tak samo ostatnie kłótnie Page/Plant. Plant uważa Led Zeppelin za zamkniętą kartę i nie chce, żeby stado sępów zarabiało na tym kupy szmalu, a Page oblewa gównem kolegę i tak bardzo chce ponownego grania, że był już gotów występować pod szyldem Zeppów z nowym wokalistą. Czy to ma sens. Myślę, że jak muzyk jest dobrym muzykiem, trzyma wciąż wysoki poziom, czy to w grze czy śpiewie, ma talent do komponowania i pisania muzyki, to może działać solowo, w wielu projektach, spełniać się artystycznie, podjąć jakieś wyzwanie. A wykorzystywanie nazwy i marki sławnego zespołu, i grania bez końca greatest hits... dla mnie to bez sensu, mniej kogoś takiego szanuję. Podobne uczucia miałem jak Ray Manzarek jeździł i próbował reaktywować Doors coś tam. Jest wiele takich zespołów. A jakby teraz np. Paul McCartney zaczął występować z nowymi muzykami pod nazwą The Beatles?