Dobra, to czas na dłuższy wywód na temat wokali. Zacznijmy od tego, ze wokal najprościej zmierzyć wyznaczając skalę głosu. Chodzi oczywiście o oktawy i o to, co oznaczają te dziwne liczby, jak "C2-F5", umieszczane przy wokalistach. Oktawy dzielimy na dźwięki, łatwo więc policzyć, ile dźwięków wyśpiewuje dany wokalista i porównać je z innymi.
No to lećmy po mojej liście, bo to w końcu mój wywód:
1. Geoff Tate - 4 oktawy + 2 dźwięki. Żeby dobrze zinterpretować ten wynik, weźmy pod uwagę, że to identyczna skala, jak niemalże mitycznego już Ivana Rebroffa.
2. Rob Halford - 4 oktawy + 1 półdźwięk
3. Freddie Mercury - wg różnych źródeł - 1 dźwięk poniżej lub 1 półdźwięk powyżej 4 oktaw
4. Steve Perry - znów rozbieżność źródeł - od 1 dźwięku poniżej 4 oktaw do 4 oktaw + 2 dźwięki
5. Robert Plant i Chris Cornell - obaj po po 3 oktawy i 5 dźwięków (inaczej - 2 dźwięki poniżej 4 oktaw), przy czym dane są niepewne, bo różne źródła przypisują Cornellowi dodatkowe wyższe noty, a Plantowi - niższe.
Teraz rozróżnijmy dwie skale - śpiewaczą, czyli wykorzystywaną do śpiewu i skale pełną - najprościej to ujmując - różnicę pomiędzy najniższym, a najwyższym dźwiękiem, jaki potrafi
czysto wyśpiewać dany wokalista. I tak - Rob Halford, Geoff Tate i Steve Perry wykorzystują pełnię swoich możliwości. W ich przypadku pełna skala równa się skali śpiewaczej, co jest po prostu niesamowite, zwłaszcza w przypadku Geoffa. Freddie Mercury był ponoć zdolny wydać dźwięk wyższy od jego najniższego o niemal 5 oktaw. Chris Cornell - 4 oktawy + 3, a Plant - 4 oktawy + 5.
Z tego dochodzimy do wniosku, że Freddie miał najwyższe możliwości, a w bezpośrednim pojedynku przegrywa z Top 3, a biorąc pod uwagę dodatkowe noty w przypadku Planta i Cornella - przegrywa ze wszystkimi. Wokół postaci Freddiego narosło wiele mitów - zdarzają się debile, którzy piszą o 7 oktawach. Nie, Freddie był świetny, ale w kwestii skali było przynajmniej kilku lepszych.
Mit nr 2 - "Freddie poradziłby sobie nawet w operze". Oczywiście, że by sobie poradził. Tyle, że nic z tego nie wynika. Partie operowe są zazwyczaj rozpisane na 2-3 oktawy. Każdy z wyżej wymienionych panów by się doskonale sprawdził w operze, bo każdy z nich znacznie przekracza 3 oktawy. "Operowość" głosu Mercury'ego wynika z faktu, iż był on niskim tenorem.
Nie piszę tego wszystkiego z chęci pozbawienia Freddiego czegokolwiek. Podobnie jak Wy uważam, że był genialnym wokalistą. Po prostu chciałem zwrócić uwagę, ze estyma, jaką się go otacza nie wynika ze znajomości kwestii wokalnych. Ludzie określają jego skale mianami "nieludzka", "niewiarygodna", podczas gdy jest całkiem ludzka i całkiem wiarygodna. Geoff Tate jest znacznie bardziej "nieludzki".
Nie oceniam też Freddiego jako frontmana, bo temat to "
wokal wszech czasów". Poza tym pojęcie frontman zawiera w sobie dużo większe pole do popisu dla subiektywizmu niż "wokalista".
A skad wynika moje "nielubienie" wokalu Freddiego? Z tego samego z czego bierze się niechęć do całkiem dobrej książki, reklamowanej jako hit wszech czasów, a która okazuje się po prostu świetną pozycją, jakich jednak trochę jest. "Jak Mercury nie zachwyca, jak zachwyca!?". No nie zachwyca, doceniam go, ale nie słucham. Poza tym kawałki Queen są jak dla mnie zbyt patetyczne, tak samo jak Scorpionsów. Nie mój typ.
Warto dodać, że u wszystkich sześciu panów dźwięki są niezwykle potężne. Tu widzimy wyraźną przewagę Halforda nad np. Mylesem Kennedym. Myles i jego 3,5 oktawy robią wrażenie, ale kiedy porówna sie to z mocą głosu Halforda czy Cornella - pojedynek robi się jednostronny.
P.S. Jak chcecie posłuchać naprawdę szerokiej skali to dwa nazwiska - Billy Gibbons i Morten Harket.
P.S.2 Szkoda, ze juz nie ma minusów... Ciekawe czy bym dobił do dziesięciu?