Sęk w tym, ze Mick nigdy wybitnym wokalistą nie był, ale właśnie miał ten luz i energię, którymi porażał. Tak jak z piłkarzami - jak brakuje techniki, to trzeba jeździć na dupie i też się coś osiągnie. Stonesi to zawsze był surowy, radosny rock, Axl silił się na arcydzieła, które kiedyś faktycznie nimi były, a obecnie są parodią.
Krótko mówiąc - są lepsze przykłady na świetne brzmienie w emeryckim wieku, ale kogo to obchodzi przy Stonesach? Po prostu trochę nietrafione porównanie, różne typy muzyki, różne wokale i różni ludzie (jeden normalny i jeden sami wiecie jaki).